Prawdziwie polski aktor

Janusz Zakrzeński

Aktor filmowy i teatralny, pedagog, Ambasador Sybiraków, członek Związku Piłsudczyków.

W pamięci większości z nas pozostanie wspaniałym odtwórcą roli Józefa Piłsudskiego. Postać Marszałka Janusz Zakrzeński, wybitny aktor teatralny i filmowy, sugestywnie kreował i na ekranie, i na scenie - m.in. w filmie "Polonia Restituta" i widowisku dokumentalnym "Pasjans pana marszałka" - ale przede wszystkim w czasie Święta Niepodległości, 11 listopada. 

Dla tego wybitnego aktora teatralnego i filmowego to była więcej niż tylko kolejna - ciągle udoskonalana, bo grana latami - rola. Na jednej z swoich fotografii, przedstawiającej go w roli Marszałka, Janusz Zakrzeński napisał: "Nie wiem, czy to ja, czy nie ja?". Można powiedzieć, że starzał się wraz z Piłsudskim, któremu dawał życie, nasycając tę rolę własnymi doświadczeniami i coraz większą wiedzą o bohaterze.

Aktor Teatru Śląskiego Andrzej Warcaba, który grał Piłsudskiego w spektaklu "Chryje z Polską" Macieja Wojtyszki, mówi wprost: - Przygotowując się do tej roli, opierałem się w jakim sensie na wizerunku stworzonym przez Janusza Zakrzeńskiego. Marszałek prawdziwy pozostał tylko na nielicznych filmach i zdjęciach, ale pan Janusz szukał każdej wzmianki o Komendancie. Miałem pewność, że w jego grze nie ma cienia fałszu.

Sam Zakrzeński zwykł mawiać: "Kto się tobą, młodzieży, zajmie, jak wymrze moje pokolenie?". A miał na myśli nie tylko edukację kulturalną i dobre obyczaje, nad których upadkiem ubolewał. Trwożył się też o to, że polskość już nie znaczy tyle, ile znaczyła dla jego rówieśników; wywodził się z generacji, dla której znaczenie miały doświadczenia poprzednich pokoleń. Reżyserzy nie ukrywali, że z tej przyczyny lubili go obsadzać w inscenizacjach sztuk polskich klasyków. Tworzył na scenie typowe "polskie charaktery", z cała naszą sprzecznością uczuć i emocji, potrzebą poświęceń, skłonnością do improwizacji, a czasem i sarmacką butą.

Ten piękny mężczyzna

Do grania tych ról predestynował Zakrzeńskiego nie tylko talent, ale i wygląd. Ten piękny, jak się kiedyś mówiło, postawny mężczyzna o niskim, dźwięcznym głosie wyglądał jak prawdziwy szlachcic, a zagrany przez niego Benedykt Korczyński w ekranizacji "Nad Niemnem" okazał się bohaterem znacznie bardziej przekonującym niż literacki pierwowzór Elizy Orzeszkowej. Zakrzeński, uwielbiający anegdoty, także na własny temat, przyznawał się zresztą, że książkę przeczytał dopiero po otrzymaniu roli. Za to jak już ją przeczytał, był zauroczony. Z konkretnego powodu. Bo ta rola, zagrana w sile wieku, była jak powrót do dzieciństwa. Janusz Zakrzeński naprawdę urodził się w majątku ziemskim, przypominającym scenografię tego filmu. W książce pt. "Co mi zostało z tych lat" opowiadał Lidii Stanisławskiej: "Dziadek był przed wojną sędziąpokoju. Babcia opiekowała się domem, a dziadek polował z chartami, jeździł konno, hodował psy. Na tym obrazie przedstawiony jest dworek, w którym przyszedłem na świat. Jest otoczony lipami, których nigdy nie zapomnę".

To wspomnienie było silne, ale mgliste. Janusz Zakrzeński urodził się w Przededworzu koło Chmielnika, na Kielecczyźnie, 8 marca w 1936 roku. Cudowną atmosferę dzieciństwa, przesłoniła wojna, a po jej zakończeniu - bieda. Zakrzeńscy opuścili rodzinny dwór i przenieśli się do Złotowa. W 1947 roku ojciec przyszłego aktora został aresztowany, a rodzina została bez środków do życia. Matka Janusza, pochodząca z utalentowanego rodu Szyszko-Bohuszów, otrzymała jednak pracę.

W tym mieście Janusz ukończył szkołę średnią.

Po maturze wybrał studia medyczne, a na II roku studiów podjął pracę sanitariusza. Teatr chodził mu jednak po głowie, rozpoczął więc naukę śpiewu. W książce pt. "Gawędy o potędze słowa" Janusz Zakrzeński pisał nie bez dumy: "A jakże, mogę się pochwalić, że arię Skołuby ze "Strasznego dworu" - "Ten zegar stary niby świat...", mając 21 lat zaśpiewałem po raz pierwszy przed Andrzejem Hiolskim we Wrocławiu".

W końcu porzucił medycynę i w 1956 roku zdał do krakowskiej Szkoły Teatralnej. Wytrwał w zawodzie do śmierci. Po raz ostatni stanął na scenie warszawskiego Teatru Polskiego 9 kwietnia 2010 roku, na 12 godzin przed katastrofą, w której zginął. Tamtego piątkowego wieczoru grał postać Staruszka w adaptacji "Dżumy" [na zdjęciu] Alberta Camusa. Reżyserka Marta Ogrodzińska, zamieściła na portalu e-teatr fragment tej roli. Ostatnie słowa Janusza Zakrzeńskiego, jakie powiedział ze sceny brzmiały: "I będą mowy. Słyszę ich: "To dżuma!!!". "Mieliśmy dżumę!". "Nasi zmarli!!!". I pójdą na jednego. A co to dżuma? To życie, nagie życie, oti wszystko".

Chodziło się na Zakrzeńskiego

Zdawał do szkoły aktorskiej z wielkim przekonaniem, choć bez błogosławieństwa ojca. Miał jednak atuty: wyszkolony głos i świetną dykcję. Pierwszy po studiach angaż przyszedł z Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, z którym aktor związany był do 1967 roku. Karierę kontynuował w Warszawie, należąc kolejno do zespołów teatrów: Polskiego (dwukrotnie), Nowego i Narodowego. Wojciech Leśniak, aktor Teatru Nowego w Zabrzu, wspomina:

- Gdy studiowałem w szkole teatralnej, chodziło się specjalnie "na Zakrzeńskiego". Podsłuchiwaliśmy, jak operuje na scenie głosem i jak za pomocą słowa oddaje niuanse roli. To było naprawdę pasjonujące. I strasznie trudne do naśladowania!

Role, które na zawsze zrastają się z twarzą i sylwetką wykonawcy, mogą być zarówno darem losu, jak i ogromnym obciążeniem. Reżyserzy boją się po prostu obsadzać w aktora kojarzonego z jednym, konkretnym bohaterem. W przypadku Janusza Zakrzeńskiego nic takiego nie miało miejsca. Był aktorem tak plastycznym w budowaniu roli, że po zdjęciu charakteryzacji swobodnie wychodził ze skóry granej postaci. Benedykt Korczyński był jednak dla niego ważny, uosabiał bowiem wszystkie cechy, które Janusz Zakrzeński cenił także w życiu prywatnym: patriotyzm, odpowiedzialność, pracowitość. No i jeździł konno, a jazda konna była ulubionym hobby aktora.

Jego teatralny profesjonalizm ujawniał się na wiele sposobów, między innymi w szacunku dla słowa. Wydał nawet podręcznikpomagający w kształceniu emisji głosu, a jego polszczyznabyła nienaganna. Zbigniew Gruca - lekarz i znawca teatru wspomina: - Był najlepszym Cześnikiem w "Zemście" (w reżyserii Kazimierza Dejmka), jakiego widziałem. Mocna, soczysta postać. Jego sposób gry nazwać można szlachetnie staroświeckim, a dziś ginącym. Pięknie podawał słowo i fantastycznie nosił kostium. Był z tych, którzy wiedzą, czym jest kontusz i jak się w kontuszu prezentować.

Moje łapy, żarna młyńskie

Ale był też demonicznym Witkacym z filmu "Tumor Witkacego" i wyniosłym Napoleonem w ekranizacji "Popiołów". Grywał nie tylko postacie z gruntu dobre - był przecież i Komandorem w "Don Juanie, i gubernatorem Frankiem w "Epilogu norymberskim", i Horodniczym w "Rewizorze" i... Janosikiem w "Na szkle malowanym".

Postać Józefa Piłsudskiego byłaoczy-wiście zupełnie osobną kartą - ba, książką nawet, bo napisał książkę pt. "Moje spotkania z Marszałkiem".

Był do Komendantapodobny fizycznie. Jeździł do miejsc, gdzie bywał Józef Piłsudski, zbierał pamiątki z nim związane, rozmawiał z ludźmi, którzy "Dziadka" pamiętali lub o nim słyszeli. O swojej pracy nad tą rolą Janusz Zakrzeński pisał: "W Wytwórni Filmów Dokumentalnych na Chełmskiej zacząłem studiować gesty, ruchy, zachowanie. Siedziałem w małej salce i klatka po klatce... jeszcze raz i jeszcze raz... Palił papierosy... No, palił, w końcu ja też palę, ale dłonie nie te. On miał długie palce, moje łapy - żarna młyńskie. (...) Klatka stop. Psiakrew, jak on się drapie za uchem?... Wspaniała scena, kiedy odbiera defiladę w Kijowie. Ale jak on salutuje?"

Przez lata każdego 11 listopada mieliśmy do czynienia z kolejnym dopełnianiem tej roli. Tego roku już tak nie będzie..

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
21 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia