Prawdziwy triumf miłości

"Turandot" - reż: Michał Znaniecki - Opera Wrocławska

Modlitwy melomanów zostały wysłuchane. Podczas piątkowego spektaklu "Turandot" na Stadionie Olimpijskim nie padało. I choć aura nie miała nic wspólnego z włoskim latem, na murawie Michałowi Znanieckiemu udało się wykreować świat wielkich namiętności.

Myliłby się ten, kto w "Turandot", niedokończonej przez Pucciniego operze, widziałby jedynie dzieło koturnowe, z mało przekonującym librettem i najsłynniejszą arią tenorową w historii. 

Rozgrywająca się w Chinach akcja może skłaniać reżyserów do inscenizacji pełnej rozmachu, ale widz pozostanie pod wrażeniem nie tyle przepychu dalekowschodniego dworu, ile historii o miłości i poświęceniu. Za sprawą świetnej obsady wokalnej, chóru i rzetelnie przygotowanej orkiestry, dramat przykuwał uwagę, zdarzył się też w III akcie (zwłaszcza w scenie śmierci Liu) moment estetycznego wzruszenia.

Na murawie wyrosło miasto-mur, strzegący go wojownicy z terakotowej armii i wzgórze, a na jego szczycie korona. 

W widowisku jest także miejsce na prawdziwą miłość. Liu (fenomenalna w tej partii Anna Lichorowicz) do Kalafa (Luis Chapa), Kalafa do zimnej Turandot (Georgina Lukacs). Ostatecznie to właśnie ona okazuje się siłą sprawczą, która jest w stanie zrewolucjonizować świat, choć zakończenie spektaklu z wybiegającymi zewsząd mnichami tybetańskimi i sztucznymi ogniami uważam za zbyt disnejowskie i przerysowane. Bywa, że nad "i" nie trzeba jednak stawiać kropki.

Magdalena Talik
POLSKA Gazeta Wrocławska
23 czerwca 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...