Premiera "Fantazego"
"Fantazy" - reż: Piotr Cieplak - Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w GdyniHrabia Fantazy nie ma już serca. Ma tylko interesy.
Po pierwszym kwadransie pomyślałem: niedobrze, to nie może się udać, kolejne niepowodzenie teatru. Ale premiera "Fantazego" w Teatrze Miejskim w Gdyni okazała się kolejnym, po "Kamieniach w kieszeniach", sukcesem tej sceny.
Piotr Cieplak, reżyser, chwycił się bardzo ryzykownej metody. Oglądamy nie widowisko, tylko słuchowisko. Aktorzy zamiast grać jak należy, mówią swoje kwestie do mikrofonów, imitując przy tym różne dźwięki, w kółko skrzypiąc i trzaskając drzwiami albo chodząc po żwirze. Reżyser w drukowanym programie tłumaczy, że pomysłem natchnęły go realizowane w minionym roku, jubileuszowym Roku Słowackiego, czytane wersje dramatów Słowackiego w warszawskim Instytucie Teatralnym. Taka prowizorka mogła być jakoś usprawiedliwiona jubileuszem, ale teraz? W repertuarowym teatrze? Jak długo można oglądać aktorów, robiących szur, szur po żwirze? Na piątkowej premierze okazało się, że można do samego końca przedstawienia, z rosnącym napięciem.
Spektakl jest więc, po pierwsze, sukcesem samego Słowackiego, jego tekstu. Wystarczy go dobrze wyrecytować, by słuchało się bez znużenia. Ale, po drugie, wyrecytować trzeba go dobrze, a to już zasługa reżysera i aktorów. Jeden z piękniejszych fragmentów "Fantazego" to monolog Dianny, wydawanej za mąż za hrabiego Fantazego za pół miliona ówczesnych złotych polskich. To po tym monologu Fantazy rzuca słynne zdanie: duchowi memu dała w pysk i poszła. Olgę Barbarę Długońską, grającą Diannę, ktoś ubrał do tej roli najgorzej, jak tylko było można: staropanieński, rozpinany czarny sweterek, do tego koszmarna, wyciągnięta z dna szafy spódnica. Polonistka z głębokiego PRL-u, żyjąca samotnie za paręset złotych pensji. Ale wygłasza swój monolog z taką dumą, że zapominamy o całym tym jej przywiędłym inteligenckim staropanieństwie. To samo można powiedzieć właściwie o każdej postaci. Dzięki aktorom zapominamy o tym, że oglądamy aktorów, nagrywających słuchowisko. Bez kostiumów, bez odgrywania scen, a jednak stają się na naszych oczach bohaterami dramatu Słowackiego. Duża sztuka.
Gdyby Piotr Cieplak przenosił "Fantazego" do studia radiowego po to tylko, żeby wystawić Słowackiego we współczesnych dekoracjach, nic by mu to jednak nie dało. Jego przedstawienie brzmi bardzo współcześnie z innego powodu. Tak naprawdę oglądamy w Teatrze Miejskim nie nagrywanie słuchowiska w stylu dawnego Teatru Polskiego Radia, tylko realizowany na żywo program Radia Gombrowicz. Bossowie tej wymyślonej stacji uznali, że i dzięki kulturze wysokiej da się powiększyć słupki słuchalności, tylko trzeba to zrobić z głową i jajem. Program, który oglądamy, z luzackim DJ-em, witającym po przerwie publiczność tekstem: Odsikani? Po kawce i serniczku? No to lecimy dalej - to groteskowa krzyżówka Radia RMF Classic i Radia Hit. W takiej to oprawie Juliusz Słowacki, który wielkim poetą był, jest nam sprzedawany.
Ale dzisiaj inaczej klasyki sprzedać przecież się nie da, prawda? Mam wrażenie, że Piotr Cieplak w swoim "Fantazym" stawia nam przed oczy nas samych, nasze schematy myślenia. Pokazuje, jak przez te dwadzieścia lat wolności zidiocieliśmy. Pokazuje kraj, w którym dziennikarze Programu II Polskiego Radia puszczają przez cały dzień ptaszki, bo nie wiedzą już, jak inaczej zaprotestować przeciwko bankructwu stacji. I pokazuje nas, publiczność, jako takich samych Respektów z dramatu Słowackiego, którzy kiedyś mieli górne marzenia, a dzisiaj żyją w zaprzęgu komercji. Wszyscy odbijamy się w wielkiej tafli z pleksi, oddzielającej scenę od widowni. Możemy sobie na samych siebie do woli popatrzeć.
Tak wystawiony, dramat Juliusza Słowackiego, napisany w pierwszej połowie lat 40. XIX wieku, ściśle przylega do naszych przełomowych czasów. A może nawet coś zapowiada? Zastanowiła mnie w przedstawieniu postać hrabiego Fantazego, grana przez Dariusza Siastacza. Eugeniusz Kujawski, Dorota Lulka, Katarzyna Bieniek, Małgorzata Talarczyk ze Sławomirem Lewandowskim do pary, wszyscy tworzą żywe, prawdziwe postacie. A Siastacz jakby był ponad tym. Ubrany też inaczej, w garniturek jak z Peek&Cloppenburg, wydaje się z innej bajki.
Czy ty masz serce? - pyta go w jednej ze scen Sławomir Lewandowski. A Siastacz, żeby mu to udowodnić, wali dłonią w pierś, bum, bum. Żaden dowód. Zdaje mi się, że Hrabia Fantazy Siastacza nie ma już serca. On ma tylko interesy. Nie zdziwiłbym się, gdyby wprost z nagrania wsiadał do swojego lexusa, zaparkowanego pod teatrem, i jechał na plan jakiegoś sit-comu, gdzie inaczej płacą.
Po jednej stronie sceny jest ta płyta z pleksi, w której odbijamy się my, słuchacze głupkowatego Radia Gombrowicz. Na scenie jest pięknie podawany przez aktorów tekst Słowackiego. A po drugiej stronie, za sceną, mamy jeszcze jeden widok - udający okno ekran, na którym wyświetlana jest gdyńska ulica. Ktoś tam chodzi, wieczorem przejeżdżają samochody, może to właśnie Fantazy śmiga lexusem na plan sit-comu. Widać, że tam już kompletnie, ale to kompletnie, Słowacki nikogo, ale to nikogo nie obchodzi.