Premiera książki i spektaklu
"Złodziej Czasu" - reż. Waldemar Wolański - Teatr Lalek "Arlekin" w ŁodziPo wartościowym "Niebieskim piesku", przeciętnym "Cynowym żołnierzyku" i wcale niezłej cyklicznej szopce satyrycznej, z czwartą premierą Teatr Lalek "Arlekin" mógł skończyć sezon z tarczą lub na tarczy. Sprytnie "Złodzieja Czasu" w czasie odsunął, bo efekt
Sugestywna animacja lalek czołowych bohaterów opowieści to wielki walor "Złodzieja". Pełne ciepłego humoru są sceny wspólnego spędzania czasu Dziadka i Wnuczka, siwiutkiej Babci robiącej "brzuszki". Marcin Truszczyński, energicznie animując stolikowy duplikat Czarodzieja, bogato gra też mimiką; zamaszyście i z impetem znika z lalką w kulisach, by podmienić ją na niciową. Dzięki świetnym czarnym "zakonnym" habitom przygotowanym dla aktorów i montażystów scenografii (jedni i drudzy z ogromu pracy wywiązali się brawurowo), nawet jeśli nie do końca byli oni skryci w mroku, publiczności jawili się jako tajemniczy mieszkańcy baśniowego świata.
Spektakl prowadzony jest dynamicznie, kolejne jego sceny wydzielone rozsądnie i z takim wyczuciem, iż rzeczywisty upływ czasu jest nieodczuwalny. Jeśli trzeba by wskazać jakieś niebezpieczne dłużyzny, to chyba tylko w pierwszej scenie mocowanie się posiwiałego zegarmistrza z niesfornymi zegarami, a później pojedynek Złodzieja Czasu z Dziadkiem. Tylko że im nieporadne zmaganie się z budzikami trwa dłużej, tym bardzie bawi młodego widza, a pełen napięcia pojedynek grany perfekcyjnie przez duet Kryksunou-Truszczyński tak w pierwszym, jak drugim planie, udowadnia, że sceny walki nie muszą być niemiłym, ograniczanym do minimum obowiązkiem.
Nie nużą także wplecione w spektakl piosenki autorstwa Wolańskiego. Skomponowane z uwzględnieniem wokalnych umiejętności aktorów "Arlekina", mądrymi tekstami udatnie akcentują wyłaniające się z akcji przesłanie. Dzięki onirycznym komputerowym animacjom Tomasza Popakula, prześlizgującym się po scenografii, dzięki muzyce (dzieło Krzysztofa Dziermy - kierownika muzycznego Białostockiego Teatru Lalek, znanego szerzej jako proboszcz Antoni z filmów serii "U Pana Boga za miedzą") i kwadrofonicznych dźwiękach otaczających widza prawdziwie "Arlekin" oczarowuje. Chce się, żeby również zaczarowywał - szczególnie tych, którzy poddani różnym złodziejom czasu z życiowego biegu otrząsną się za późno. Dobrze mieć w Łodzi teatr, który nie tylko zdobywa uwagę widzów, ale i, w nie mniejszym stopniu jak sądzę, ich umysły. "Złodziej Czasu" powinien być obowiązkową "lekturą" teatralną dla każdego. Na pohybel telewizyjnym maniakom!