Premiera słynnego musicalu

"High School Musical" - reż: Tomasz Dutkiewicz - Gliwicki Teatr Muzyczny

Pokolenie ich rodziców kochało Dirty Dancing, oni kochają High School Musical. I to oni zagrają w profesjonalnym przedstawieniu, w polskiej premierze słynnego musicalu. W spektaklu, który wejdzie na afisz Gliwickiego Teatru Muzycznego już 18 września, zagra ponad 50 nastolatków z całej Polski.

Posunięcie realizatorów można uznać za odważne, ale wyboru nie mieli. Dziś kryteria scenicznej wiarygodności bardzo się zmieniły, a i w zawód artysty, zwłaszcza estradowego, wchodzi się znacznie wcześniej niż nawet dziesięć lat temu. Gliwicki Teatr Muzyczny od tygodni przypomina skrzyżowanie obozu kondycyjnego z internatem. Z końcem lipca zjechała tu ekipa wybrańców, którym przyjdzie się zmierzyć nie tylko z własnymi marzeniami, ale i wymogami profesjonalistów. Śrubę dyscypliny przykręca się powoli, ale systematycznie; z próby na próbę reżim coraz większy. - Zapiąć pasy, dzieciaczki, będzie ostra jazda. A potem czyścimy duety - zarządza pani choreograf. "Dzieciaczki" patrzą z uznaniem i w mig łapią komendę, ale Sylwia Adamowicz wypatruje każdą niesubordynację ruchową i zarządza powtórkę. Realizatorzy wybrali 50 młodych aktorów spośród 1300 chętnych. 

- Pracowałam z młodzieżą - mówi - ale wyzwania na taką skalę jeszcze nie przeżyłam. Ta gromada dzieciaków ma wielki zapał, niektórzy także doświadczenie sceniczne, ale żadne z nich nie jest profesjonalistą. A muszą tańczyć, śpiewać i mówić, nie wpadając przy tym w zadyszkę. 

Na dzień dobry było ich 1300! Tyle osób zgłosiło się na przesłuchania w różnych miastach. Bólu rozczarowania nikt nie rejestrował, radość zwycięzców widać gołym okiem. I słychać, zwłaszcza nocą w akademiku Politechniki Śląskiej, gdzie obsada "High School Musical" została zaokrętowana. Ćwiczą tam do nocy, w przerwie oglądają horrory, potem znowu ćwiczą, bo finał blisko, każda z ról pierwszoplanowych jest dublowana, a kto wystąpi w pierwszej obsadzie okaże się na dwa dni przed premierą. 

Na razie zarzekają się, że nie ma między nimi niezdrowej rywalizacji, wspólnie ćwiczą trudniejsze kawałki, a żeby szybciej opanować tekst, wymyślili taką zabawę, że mówią do siebie fragmentami libretta, w zabawnym tłumaczeniu Jacka Mikołajczyka. Im bardziej niespodziewana sytuacja, tym lepszy trzeba mieć refleks, żeby wygrzebać z pamięci odpowiednią kwestię. Stoisz pod prysznicem, opowiadają, albo kroisz chleb, a tu ktoś cię atakuje zdankiem z czterdziestej minuty przedstawienia. Kosmos, normalnie kosmos! 

Rudowłosa Wiktoria Trynkiewicz w rzeczywistości wcale nie jest rudowłosa. To poświęcenie dla sztuki, czyli etap przejściowy w osiągnięciu blond fryzur odtwarzanej postaci. Sharpay Evans jest blondynką, a Wiktoria nie chciała grać w peruce. Niestrudzona w "szlifowaniu duetów" Wiki zdradza zaskakujący przepis na dobrą kondycję: - Jestem poniekąd profesjonalistką - śmieje się - studiuję na III roku fizjoterapii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Krótko mówiąc, zwykle wiem, jaki mięsień właśnie odmawia posłuszeństwa i jak go uchronić przed kontuzją. Jeśli tylko mogę, służę swoją wiedzą kolegom; to niesamowite, jak myśmy się wszyscy zgrali. 

Wiktoria jechała na casting 600 km, z Lublina do Poznania, i całą drogę myślała tylko o jednym: jak zaprezentować swoje możliwości, jeśli na ich pokaz masz człowieku tylko pół minuty! Udało się, ale dziewczyna ma za sobą staż estradowy - jest wokalistką w big-bandzie Szkoły Muzycznej w Lublinie i w zespole klezmerskim, wygrała "Szansę na sukces", zdobywała nagrody na festiwalach muzycznych, a tańca uczyła się w ognisku baletowym. 

Podobnych życiorysów jest przynajmniej kilkanaście. Pochodzą z całej Polski, z miast wojewódzkich, ale także z Makowa Podhalańskiego, Legnicy, Konina, Torunia, Nowego Targu, Kalisza, Nysy i Limanowej. 

Kryterium geograficzne (że niby lepiej, jeśli mieszkają bliżej) nie istniało; przedstawiciele Śląska musieli wykazać się takimi samymi umiejętnościami jak kontrkandydaci z reszty kraju. 

Niektórych z nich najtrudniej było nauczyć, o dziwo, najprostszych spraw: że na scenie nie je się śniadania, nie opowiada dowcipów, o komentarzach (nawet życzliwych) nie wspominając. Długo traktowali próby jak zabawę, ale powolutku scalają się w zespół. Ci bardziej doświadczeni ciągną debiutantów, a wszyscy słuchają reżysera, pani Ewy Zug od śpiewu, pana dyrektora, opiekunów w akademiku. - Generalnie wszystkich się słuchamy - podsumowują zbiorowo, acz z szelmowskim uśmiechem. Reżyser Tomasz Dutkiewicz przyjął propozycję dyrektora Pawła Gabary natychmiast, choć złożona była telefonicznie i miała charakter sondujący. Kto by jednak nie chciał zmierzyć się z klasyką całego pokolenia, jaką był (i jest, powstają kolejne filmu tego cyklu) "High School Musical". Jeden z najpopularniejszych musicali świata zawładnął masową wyobraźnią młodzieży w odmiennym niż dotąd bywało kierunku. To nie film sięgnął po teatralny musical, to telewizja wylansowała musical, przerobiony potem na widowisko sceniczne z librettem Davida Simpatico i muzyką Bryana Louiselle. Tytuł szedł przez świat jak burza, inspirując modę (włosy w kitki, ubrania na cebulkę, buty-balerinki), a nawet zachowania. W musicalowej szkole, nie wolnej przecież od konfliktów emocjonalnych, dzieci z różnych środowisk jednoczą się jednak wokół wspólnego celu. 

Większość młodych wykonawców gliwickiego przedstawienia przeszła przez jednostkę chorobową, zwaną żartobliwie HSM. Swoją pracę w profesjonalnym teatrze traktują jednak poważniej niż tylko przedłużenie młodzieńczej fascynacji przygodami rówieśników z telewizyjnego filmu. Mateusz Cieślak, sceniczny Troy Bolton, licealista pochodzący ze Szczytna, uczył się rzemiosła w Autorskiej Szkole Musicalowej Macieja Pawłowskiego, gra także na instrumentach klawiszowych i saksofonie. 

- Nigdy nie omijam okazji - mówi - nauczenia się czegoś nowego, zdobycia kolejnego doświadczenia, kolejnej umiejętności. Myślę poważnie o studiach aktorskich. Nie sądziłem natomiast, że praca nad spektaklem zmieni się w taką, bo ja wiem, przygodę. Tak, przygoda to jest odpowiednie słowo. 

Sara Chmiel (spektaklowa Gabriela Montez) też wiąże swoją przyszłość z muzyką i teatrem i też ma sobą niezły staż estradowo-festiwalowy, z opolskimi "Debiutami" na czele. Śliczna, ciemnowłosa, obdarzona ekspresyjnym głosem, zadziwia spokojem i umiejętnościami, choć skala trudności wzrasta z każdą godziną żmudnych ćwiczeń. 

- Tyle naszego, czego się teraz nauczymy. To nasz kapitał na przyszłość - mówi bez cienia zmęczenia, choć przed chwilą wykonała kilka trudnych ewolucji. 

Rzeczywiście, niezły dostali wycisk, chyba skończył się ich zapas energii. Ale gdzie tam! Po długiej i wyczerpującej próbie, po obiedzie w teatralnym bufecie, gromada młodych aktorów wraca na scenę, pół godziny przed wyznaczonym terminem. 

Przewodzi im jasnowłosy Michał Korzeniowski, z nieodłączną butelką wody mineralnej w ręce, żywe srebro. Realizatorzy gliwickiej premiery "High School Musical" podejrzewają, że Michał chyba w ogóle się nie zatrzymuje i nikt nie potrafi pojąć, skąd w nim tyle siły, temperamentu i talentu do gadania z prędkością karabinu maszynowego. - No ja tak mam po prostu - mówi z rozbrajającym uśmiechem - nigdy nie mogłem usiedzieć na miejscu. I dobrze, że mam tyle zajęć, bo bym nie wytrzymał. Wstaję o 5 rano, jadę z Owczar do Krakowa, do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, to ta sama, w której uczyły się Otylia Jędrzejczak i siostry Radwańskie, uczę się, trenuję, bo tańczę od 12 lat i to w turniejach tańca towarzyskiego, ale to mało, więc łapię jeszcze inne techniki, hip-hop na przykład, ale jeszcze projektuję ciuchy, bo też lubię, no to jak mogłem przegapić taką okazję, skoro marzę o studiach w nowojorskiej Juilliard School? 

Michał to dynamit, jego koledzy to dynamit, potencjalni widzowie to dynamit. 18 września podpalą lont i odpalą wielki ładunek emocji!

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
14 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia