Premiera superprodukcji w Operze Wrocławskiej
rozmowa z Michałem ZnanieckimW Operze Wrocławskiej będzie premiera TURANDOT. Z reżyserem Michałem Znanieckim rozmawia Katarzyna Kaczorowska.
Co Pan zrobi po premierze "Turandot"? Utnie jej głowę, upije się?
Nie piję alkoholu. Zabijać też jej nie będę, w końcu przeszła przemianę. Będę załamany, w depresji, jak zwykle.
Kiedy kończy Pan tak intensywną pracę, pojawia się pustka?
Można tak powiedzieć. Nagle nie mam celu w życiu przynajmniej przez jeden dzień. Oczywiście, potem są następne projekty, następne wyzwania, ale premiera zawsze wpędza mnie w fatalny nastrój. Nigdy nie oglądam swoich spektakli. Czuję się wtedy impotentem, bo nikomu już nie mogę pomóc.
Wie Pan, że to napiszę. I co na to wielbicielki, jak przeczytają, że od czasu do czasu jest Pan impotentem?
Ależ ja naprawdę nigdy nie widziałem własnej premiery. To jest przerażające poczucie impotencji, niemożności, bo znam wszystkie problemy, jakie mogą pojawić się w czasie spektaklu, a realnie, kiedy rusza ta machina, widzowie są na widowni, nikomu już nie pomogę.
Dopada Pana bezsilność?
Tak, bo nie mogę krzyknąć przez mikrofon: "Uważaj, spada na ciebie ściana".
Ale ma Pan imponującą zdolność regeneracji po popremierowej depresji, bo "Turandot" to kolejna Pańska realizacja we Wrocławiu. Lubi Pan u nas pracować?
Lubię wracać do miejsc, w których publiczność, gdzie czuję, że mnie chcą. Po pierwszym spektaklu zrealizowanym we Wrocławiu, "Ester i Hagith", który był znacznie mniejszą formą niż choćby "Turandot", zobaczyłem, że mam tu z kim rozmawiać - mam na myśli i teatr, i publiczność. Poczułem to mocniej po "Cosi fan tutte". I nie boję się tutaj żadnych wy-zwań.
A kiedy się Pan boi?
Tak, są teatry, w których nie podjąłbym się tak ogromnego przedsięwzięcia jak realizacja opery na stadionie, miejsca, gdzie wolę robić rzeczy, które już umiem, bezpieczne. Tutaj wiem, że publiczność, i nie tylko publiczność, mi ufa. Tak jest też z grupą statystów, z którymi robiłem "Otella" czy "Napój miłosny".
Ja też Panu ufam. To chyba zaraźliwe.
Bo jak ktoś zaczyna ze mną pracować, to jest mi już wierny.
Luis Chapa, David Righeschi, grający rolę Kalafa, czy Jana Dolezilkova - Liu, mówią, że pracuje się z Panem świetnie.
Wszystko polega na poczuciu bezpieczeństwa i zaufaniu, zwłaszcza przy rzeczach bardzo trudnych. Ludzie, którzy nie lubią rutyny, kiedy ze mną pracują, mogą sobie pozwolić na ryzyko, bo wiedzą, że ja ich ochronię.
Czy "Turandot" to opera trud-na realizacyjnie?
Jest dość schematyczna, a więc i dość trudna, bo jeżeli wejdę w ten schemat, to niczym publiczności nie zaskoczę, a istotą teatru jest konflikt. No więc szukam konfliktu, niekonsekwencji w postaciach i to się podoba. Mam nadzieję, że spodoba się i publiczności.
"Turandot" - superprodukcja Opery Wrocławskiej na Stadionie Olimpijskim (18, 19, 20 czerwca, godz. 21). Bilety kosztują od 30 do 200 zł