Prezydentki trzy

"Prezydentki", Teatr Polski we Wrocławiu

"Prezydentki", które swą premierę miały w 1999 roku są przedstawieniem Lupy, które po dziesięciu latach na wrocławskiej scenie jest tak samo świeże. Znany nam dobrze brutalista Werner Schwab, którego nie chciano wystawiać w austriackich teatrach, zainspirował Krystiana Lupę. Schwabowi zarzucano "prymitywizm realistycznych dialogów", przeplatanych "godną uwagi obsceniczną fantazją". Autorowi nie zależało nigdy na pochlebstwie publiczności, a jego sztuki były przepełnione brutalnością i wulgarnością. Swym niełaskawym językiem rzucał wyzwanie drobnomieszczańskiej mentalności. To najprawdziwsza zapowiedź " Prezydentek".

Zafascynowany Robertem Musilem polski reżyser powołał do scenicznego życia trzy kobiety i właśnie te wspomniane „Trzy kobiety” to tytuł jednego ze zbiorów opowiadań Musila. Greta, Erna i Mariedl są postaciami, które przez swe nieludzkie wręcz, życiowe doświadczenia, odczuwają intensywniej. Trzy kobiety, wokół których toczy się akcja. Opowieść o życiu w świecie, który niekoniecznie pociąga. Trzy reprezentantki płci pięknej, które nie godzą się z własnym losem, ze swoją dość ograniczoną predestynacją. 

Mariedl (Ewa Skibińska) z kucykiem w dziewczęcej błękitnej sukience do kolan. Jedyna z kobiet nie narzeka na swój los i w prostej czynności, w swej niewdzięcznej pracy widzi sens, w niej tkwi prawda. Halina Rasiakówna z kokiem na głowie, w nieco ciasnej bluzce i w za krótkich, kolorowych spodniach na gumie. Buty na wysokich obcasach i poopuszczane skarpetki. Bożena Baranowska (Erna) w znalezionej na śmietniku futrzanej czapce z ogonkiem, w czarnych rajstopach, czerwonych domowych papciach i w fartuchu, który był hitem w połowie lat 90. Spod niego wystaje czarna świąteczna sukienka z białym kołnierzykiem. Krzyżyk na piersi. Co Państwo na to? 

Postaci przeszły granicę, którą trudno pokonać każdej kobiecie. Aktorki stanęły przed zadaniem uzewnętrznienia naturalizmu, brzydoty i brutalizmu. Rozmawiają o mężczyznach z rozłożonymi nogami. Są pozbawione wstydu, snują erotyczne wizję o „facetach” i kołyszą biodrami. Greta ma ciężki chód, mało kobiece ruchy i wzrok pełen wulgarności, pretensji o wszystko i wobec wszystkich.

To właśnie te „niezwykłe” trzy kobiety są osią przedstawienia. Jesteśmy świadkami licytacji dotyczącej tego, czyj byt jest bardziej żałosny. Każda znajduje tysiące powodów, by dostać miano tej najbardziej pokrzywdzonej przez los. Erna, najstarsza z bohaterek przejmuje się tym, co powiedzą o niej inni. Jest pozornie gorliwą katoliczką i nie może zrozumieć tego, że jej syn chce żyć inaczej. Jest religijną fanatyczką, która żyjąc w biedzie, jest przesadnie oszczędna. Zjada przeterminowaną żywność z myślą o swym synu alkoholiku i ma do niego pretensje, że nie chce jej dać wnuka. „Zachwyca się” wątrobianką, która bynajmniej rarytasem nie jest. Marzy o rzeźniku, który według niej jest uosobieniem pracowitości. Greta, czyli postać grana przez Rosiakównę, jest kobietą w średnim wieku, która nie może pogodzić się z upływającym czasem. Nie akceptuje już swojego ciała i nie czuje się atrakcyjna. Zachowaniem i strojem chce podkreślić swą kobiecość, ale mimo tego jest wulgarna i agresywna. Greta miała dwóch mężów, ostatni zostawił ją dla młodszej. Żyje wyłącznie z jamniczką o imieniu Lidzia. Jej córka pozbawiona narządów rozrodczych została zgwałcona przez ojca, a aktualnie przebywa w Australii. 

Mariedl różni się od nich najbardziej. Nie jest tak przerysowana czy nawet można powiedzieć naturalistycznie groteskowa jak jej koleżanki. Świadczy o tym nie tylko jej ubiór, ale także sposób mówienia i postrzegania świata. Jej inność poznajemy już na samym początku, gdy nie jest włączona w dyskusje, gdyż siedzi pod stołem i szuka guzika. Czy tkwi w tym jakiś sens? Jest młodsza od swych koleżanek i wydaje się nie do końca zdrową psychicznie osobą. Budzi w nas i tak ciepłe uczucia. Tkwi w przestrzeni pomiędzy Gretą a Erną. Krzyki i bardziej wyraziste ruchy kobiet budzą w niej lęk. „Leczy chore ustępy”. Cieszy ją ta niecodzienna praca, gdyż widzi w niej swą misję. Dla mnie to brudna, ohydna „robota”, a dla niej dawanie ludziom szczęścia i spokoju. Dla najmłodszej kobiety granej przez Skibińską liczy się duchowy pierwiastek człowieka. 

Paradoksalnie jest ona najmniej wyrazistą bohaterką tego przedstawienia, ale tym bardziej zwraca na siebie uwagę, gdyż kontrastuje z wyraźnie zarysowanymi konturami pozostałych kobiet, które są bardziej kolorowe i dynamiczne, niczym z filmów Pedra Almodovara. Mariedl dopełnia swą naiwnością i dobrocią obraz starszych koleżanek. Chce godzić karykaturalne kobiety, gdy się kłócą i groteskowo szarpią za włosy. Jest jedyną zainteresowaną problemem miłości do bliźniego? Tylko ona potrafi łączyć „świętość z okrucieństwem” i „gówno z Panem Bogiem”. 

Kobiety rozmawiają o złym życiu, wątrobie, gównie, seksie i frywolnym życiu Grety. O prawie świętości rzeźnika Karla i niemożności zostania babciami. 

Pragną w swych, w ich mniemaniu nietuzinkowych problemach znaleźć odpowiedź na pytanie dotyczące sensu życia, Boga, Opatrzności. Starają się na własnym przykładzie pokazać wyższy porządek panujący w mikroświecie, w którym wiodą swe życie. 

Scena to mały pokój; według mnie nieładny. Kanapa, stół, dwa krzesła i fotel z czerwonym, welurowym obiciem! Odrapane od farby drzwi i komponujący się z nimi kredens z nienagannie poukładanym wewnątrz szkłem. Pomalowane na niebiesko ściany z granatowym wzorem namalowanym wałkiem (tylko do wysokości kredensu) i korytarz z chuligańskimi napisami na ścianach. Duże lustro, święte obrazki o dewocjonalnym charakterze i telewizor. Święty telewizor z papieską mszą, w której Jan Paweł II mówi o deprawacji, jaką zarażony jest współczesny świat. Iście ciekawy temat, tym bardziej iż opatrzony kolorową ryciną ekranu. Piecyk, którego drzwiczki przyklejone są na taśmę klejącą. Szary karton po telewizorze i stary, zardzewiały zlew. Małe, zbite lusterko wiszące nad nim. 

Brzydota? Kicz? Panuje tam ład i porządek, nie odrzuca zapach. 

Pokój, kuchnia obok czy toaleta przypominająca obskurną windę - jak dla mnie brzydka nie jest, ale nie jest także antycznym ideałem piękna. Uważam, że nie odrzuca mnie niestety ze względu na swoją powszedniość. To mieszkanie kobiety z nizin społecznych, gdzie w powietrzu unosi się odpustowa religijność, drobnomieszczańska tendencja. 

Nad nim rozprzestrzenia się błękitne niebo z tiulu, w którym mieszka Matka Boska! Tym samym postawił Lupa w swym spektaklu pytanie dotyczące związku religii z okrucieństwem.

Lupa podzielił przedstawienie na dwie części. Pierwsza bardziej realna, druga z pogranicza jawy i snu, mniej prawdziwa. Granice między tymi przestrzeniami stanowi fragment sztuki, w której występują dzieci. Trójka maluchów wpada na scenę i niezręcznie dotyka śpiących postaci, które zasnęły w wyniku alkoholowego upojenia. Dotykają je patykami jak coś obrzydliwego, odrzucającego zapachem. Szturchają je badawczo, ale raczej z odrażającym wyrazem twarzy. 

Uroczystość, której rezultatem jest sen kobiet, Skibińska zaczyna piosenką "Dzyndzel do dziury". Półleżąc z Mariedl na kanapie, Greta snuje opowieść o Fredku, który się w niej zakochuje. Najmłodsza z kobiet chłonie jej opowieść i zaczyna swoją, jednak dotyczącą zatkanych klozetów. 

Słychać dźwięki hiszpańskiej, żywiołowej muzyki, a kobiety zachłyśnięte tym, co zobaczyły w „Wysokich obcasach” Almodovara, chcą zbudować swój lepszy świat. "A te obrazy takie cudne. Te kolory, jak z życia, takie piękne. Prawie wszystkie filmy są przepiękne"-wzdychają kobiety podczas długich napisów kończących film i sentymentalnej piosence. Najwyraźniej podoba im się wizja kobiety i świata, jaką prezentuje hiszpański reżyser w swych filmach. Zaczynają marzyć o bogatszym wewnętrznie świecie. Myślą o życiu, "jakie ono mogłoby być, gdyby ludzie byli dla siebie uprzejmi". 

Ta część przedstawienia nie jest już rozmową pomiędzy kobietami, lecz trzema monologami i wzajemnym przekrzykiwaniem się. Każda ma swoje racje, które koniecznie chce przedstawić innym. Słychać w wypowiedziach tych, wołanie o pomoc i marzenia nieszczęśliwych kobiet. 

Stół-ambona zmienił się w ołtarz ofiarny, na którym zginęła najmłodsza kobieta. Podcięto jej gardło, gdyż jej towarzyszki nie panowały nad marzeniami. Iluzja zapanowała nad nimi. Były kompletnie oderwane od rzeczywistości. Doszło do okrutnego mordu, gdyż zarówno Greta, jak i Erna nie mogły zaakceptować kilku gorzkich prawd o samych sobie.

Niebo ciągle było nad nimi, ale czy jego mieszkanka była zadowolona…? Po mordzie Dziewica Maryja opuszcza swe półprzeźroczyste królestwo i schodzi do „świętej” kuchni. Kobiety wyganiają ją brudną ścierką… Czy to„ładnie” z ich strony? 

Brzydota? Kicz? Estetyka jak z filmów Pedro Almodovara? O tym wszystkim trzeba wspomnieć, opisując przedstawienie Lupy. Po zabójstwie Mariedl, w kuchni pojawia się Matka Boska z aureolą, z lampek choinkowych. Najwyraźniej nie jest to chwyt artystyczny, który ma nas zachwycić swych pięknem, ale raczej swą banalnością i brakiem smaku. Ma zwrócić uwagę na powierzchowną wiarę, która tkwi w bohaterkach. Dla jednych będzie to brzydkie, dla innych kiczowate, ale znajdą się i tacy, dla których będzie to ładne bądź ciekawe.

Moim zdaniem brzydotę widoczną w tym przedstawieniu dzieli się na fizyczną i moralną. Żaden relatywizm kategorii estetycznej nie wyeliminuje faktu, że coś jest brzydkie i nie przekształcimy tego w coś przyjemnego. Brzydota, czyli to co jest prawdziwe, niewyidealizowane. W przypadku tego dzieła jest to zarówno ograniczenie mentalne, jak i warunki, w jakich mieszkają Prezydentki. Brzydota wraca w różnych czasach, bo mimo optymizmu metafizyków, chce nam przypomnieć o sprawach przygnębiających. Mowa jest współcześnie o brzydocie, która zamieszkuje przytułki, sutereny czy która jest w szpitalach lub hospicjach. 

Kicz? Jest także brzydotą, fenomenem społecznym. Dla niektórych to gusta „klas niższych”. Kiczem nazwałabym obrazki wiszące na ścianach, ale także lampki nad Boską głową czy karkołomne połączenia ubrań. 

Dużą rolę w dyskryminacji dotyczącej sztuki odgrywał czynnik ekonomiczny, co i w tym przypadku miałoby rację bytu. Kicz to pospolita tandeta dla poszukujących łatwych wrażeń estetycznych. To sztuka dla niewykształconych. W muzeach jest to często to, co ma szokować. Naśladuje ono efekt naśladowania, uwydatnia reakcję, jaką ma wywołać.

Według Schopenhauera każda sztuka potrzebuje odrobiny kiczu, którego sens tkwi w tym, że jest sztuką, która stosuje wzorce stylowe pojawiające się w innym kontekście, gdyż można by to realizować, bez popadania w zły styl. Kicz to styl, który puszy się osiągnięciami innych doświadczeń, sprzedaje się jako sztuka bez zastrzeżeń. Czy je to obecne w tym dziele? Czy możemy zobaczyć to na scenie? Czy to termin ciągle żywy? Czy kicz jak brzydota jest względny, zależy od czasu i człowieka?

W przedstawieniu dostrzec możemy także filmowe obrazy hiszpańskiego reżysera Almodovara, o którym wspomniałam wcześniej, a które słyną z przesadnej i agresywnej estetyki. Często filmy te są melodramatyczne, pełne niespodzianek, nieprawdopodobnych sytuacji, historii. Ja to także zauważam w przedstawieniu… Wprowadza on elementy czarnego humoru. W sytuacjach tych nie rzadko obsadza postaci, które charakteryzują jego kino, tj. ludzi z marginesu społecznego. Filmy Hiszpana charakteryzują się barwnością i wyrazistością. Wszystkie te cechy posiada także dzieło Lupy. Kobiety niebogate, niepiękne i niewykształcone… 

Almodovar specjalizuje się w malowaniu portretów kobiet! Czy także Lupa i Schwab? W sposób specyficzny, ale trafny rekonstruuje w swych filmach naturę ludzkich, kobiecych emocji. To prawdziwe obrazy dziewczęcych dusz, choć często przedstawione w sposób przejaskrawiony i dla niektórych płytki. Jego postaci, jak i bohaterki dramatu Schwaba nie są jednoznacznie dobre ani złe. Nikt ich nie ocenia. Charakteryzuje je także obyczajowa prowokacja, śmiałość, kicz, karykatura oraz nadekspresja i absurdalne poczucie humoru. 

Zarówno w filmach reżysera, jak i w przedstawieniu Lupy widać pomieszanie gatunków. „Prezydentki” według mnie są tragikomedią. Są zarówno komedią, tragedią, jak i groteską. 

Obok dzieła Lupy nie da się przejść obojętnie. Nie każdy potrafi sam z siebie się śmiać, a to w gruncie rzeczy jest tego dobra lekcja. W tym przypadku słyszymy ze sceny tragiczny śmiech czy śmiech przez zły. To głośnie pukanie, krzyk, prośba i wezwanie o to, by nikt nie stał się taki jak „Prezydentki”. 

Ekspresja aktorek zachwyca. Scenografia choć „bogata” …nie razi mnie. Przedstawienie jest uniwersalne, więc jego wymowa byłaby dla mnie tą samą lekcją, gdyby Prezydentki zasiadały w fotelach ze złota.

Monika Nawrocka
Dziennik Teatralny Wrocław
15 stycznia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia