Proszę wybaczyć, zagramy muzykę współczesną

Być znanym solistą, zawsze na pierwszy planie, zawsze w centrum zainteresowania.

Wykonywać utwory solowe, gdzie to my mamy ostatnie słowo i niemal samodzielnie kreujemy interpretacje. Wspaniałe życie - czy komukolwiek mogłoby się znudzić? Wygląda na to, że tak.

Skrzypaczka Nicola Benedetti jest świeżym dodatkiem do ogromnego grona tych wybitnych solistów, którzy po latach sukcesów i pomimo niesłabnącego statusu oraz popularności pozwalających im bez trudu kontynuować karierę w charakterze gwiazdy, postanowili skoncentrować się na muzyce kameralnej w ramach współtworzonego przez siebie ansamblu. Owocem jej tęsknoty za tą bardziej wyrównaną formą współtworzenia muzyki jest trio o niezwykle kreatywnej nazwie „Benedetti Elschenbroich Grynyuk Trio", które 8 marca zawitało do sali kameralnej Filharmonii Narodowej w Warszawia, aby zaprezentować utwory Roberta Schumanna, Johannesa Brahmsa oraz Wolfganga Rihma.

Trudno nie koncentrować na sobie większości uwagi publiczności będąc tak znacznie bardziej rozpoznawalną od swoich kolegów, a na dodatek słynącą z urody artystką. Należy jednak uczciwie przyznać, że nawet jeżeli uszy i oczy słuchaczy zanadto skupiały się na niej, to wyłącznie z powodu tych godnych pożałowania okoliczności, na które nic nie mogła ona, niestety, poradzić. Jej gra sama w sobie jest bowiem zupełnie wolna od jakiegokolwiek gwiazdorzenia. Doskonale współpracowała z kolegami, szczególnie z obdarzonym podobnym temperamentem muzycznym wiolonczelistą, Leonardem Elschenbroichem. Nieco słabszym elementem trio wydał się nam pianista, Alexei Grynyuk. Cała trójka muzyków korzystała z nut, jednak w wypadku skrzypiec i wiolonczeli zdawały się być one (tak, jak powinny) jedynie pomocą przy prezentowaniu dojrzałej i przemyślanej zawczasu interpretacji ich partii. Alexei Grynyuk zdawał się być w nutach znacznie bardziej zaabsorbowany, przyczyniając się do wrażenia, iż zamiast trójki solistów mamy ich raczej dwójkę oraz akompaniatora, grającego, cóż, jak to akompaniator.

Zabawnym elementem koncertu było miejsce, jakie zajął w programie utwór kompozytora współczesnego, Wolfganga Rihma. To właśnie jego ok. 10-minutowy utwór, postawiony obok dwóch, ponad trzykrotnie dłuższych dzieł niemieckiego romantyzmu, wymagał (zdaniem samych wykonawców) szczególnego omówienia, kto wie, czy nie dłuższego, niż on sam. Omówienia, którego podjął się wiolonczelista, Leonard Elschenbroich i w którym zagalopował się aż do filozofii Nietzschego i „horyzontów metafizyki".

Na końcu odniósł się do powszechnego nastawienia publiczności do muzyki współczesnej, antycypując jej niecierpliwość i oczekiwanie na powrót do epoki romantycznej (Rihma umieszczono w programie pośrodku, między Schumannem i Brahmsem), wyrażając przy tym nadzieję, że tym razem słuchacze zechcą jednak ścierpieć kilka minut muzyki żyjącego kompozytora. Choć chęci z pewnością były szlachetne, takie apologetyczne nastawienie tylko dodatkowo piętnuje muzykę współczesną.

Jeżeli utwór w istocie wart był postawienia go obok tych skomponowanych przez mistrzów XIX-wiecznych, to można go było po prostu zagrać, tak jak ich dzieła, bez wstępów i wyjaśnień.

Wykonawcy:

Nicola Benedetti: skrzypce
Leonard Elschenbroich: wiolonczela
Alexei Grynyuk: fortepian
Robert Schumann: I Trio fortepianowe d-moll op. 63 [30']
Wolfgang Rihm: III część z cyklu Fremde Szenen [11']
Johannes Brahms: I Trio fortepianowe H-dur op. 8 [37']

Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Warszawa
12 marca 2022
Wątki
#MUZYKA

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia