Prowincja się zżyma, że Kutz nic nie rozumie

Fragment książki "Cały ten Kutz. Biografia niepokorna".

Prowincja ma za złe. Prowincja nie lubi. Prowincja głosi, że Kazimierz Kutz kąsa, gryzie, szturcha, kopie, utyskuje, mędrkuje - pisze Aleksandra Klich w 80. urodziny Kazimierza Kutza.

Prowincja mówi uszczypliwie, że w stolicy znalazł się dla kariery i teraz stamtąd wieszczy. A on przecież nie rozumie lokalnych warunków i tego, jak trudno się pracuje na tym czarnym Śląsku. No po prostu strasznie ciężko.

Prowincja martwi się i gorszy, że nie jest po śląsku skromny i przyzwoity, tylko chwali się, a w dodatku używa niecenzuralnych wyrazów. Prowincję razi, że nie chodzi do kościoła, nie klęczy pod kruchtą, że na Paradę Równości ubiera koszulkę z napisem "Miałem dwóch tatusiów". Czy on nie rozumie, że Śląsk to skromność, konserwatywne wartości, czystość i praca?

Oczywiście, o tym wszystkim prowincja mówi szeptem, w kuluarach. Jedna pani drugiej pani albo panu na uszko. Takie słowa jak "folksdojcz", "idiota", "durny starzec" można wykrzyczeć co najwyżej w inwektywach na forach internetowych. W oczy nikt niczego mu nie powie, bo wszyscy wiedzą, że Kutz jest niebezpieczny. Mógłby wyciągnąć nóż i wbić pod żebro. Czyli opisać delikwenta (delikwentkę) w felietonie albo, co jeszcze gorsze, wyśmiać tak, że człowiek języka w gębie zapomni. 

Więc nie znoszą go samorządowcy, urzędnicy, nawet koledzy z politycznej ławy. Mówią: Co się nam tu wtrąca? Niech siedzi w tej Warszawie. 

A on się wtrąca, bo jego ciągle boli, jemu ciągle doskwiera Śląsk. Chce odrzeć go z prowincjonalizmu, wyrwać ze skorupy stereotypów, fobii i kompleksów, pokazać, jaki jest piękny prawdziwy. Śląsk jednocześnie z "Perły w koronie" i z "Cholonka" Janoscha. 

Walczy z Warszawy, z dystansu 300 kilometrów, ponieważ jest przekonany, że gdyby został w Katowicach, też utknąłby w prowincji. Takiej, o której Słoweniec Drago Jancar pisał w eseju "Filozofia prowincji" opublikowanym w styczniu w "Gazecie Wyborczej", że zastąpiła marazm komunizmu i dławi tak samo jak on. To "zbiorowe frustracje i kulturowa samowystarczalność" oraz "jad prowincjonalnej nietolerancji".

"Coraz powszechniejszy duch utyskiwania, zrzędzenia i krytykanctwa, samozadowolenia i wszechwiedzy, butnego eliminowania inaczej myślących, pogardy dla kreatywności i zaciekłego tępienia każdego jednostkowego czy grupowego wysiłku zmierzającego do uporządkowania spraw społecznych, gospodarczych i kulturalnych nie rodzi nic innego poza negacją. Negacja nie jest krytyką, zjadliwa arogancja nie jest jeszcze sceptycznym myśleniem. Triumf nadętych ludzi o pospolitych umysłach jest prowincjonalnym nihilizmem" - pisał Jancar o swoim kraju. I pytał: Dlaczego tutaj nic nikogo nie interesuje?

Trudno pozbyć się wrażenia, że te konstatacje w równie dużym stopniu jak Słowenii dotyczą wielu innych regionów świata - w tym wyjątkowo boleśnie Śląska. Że mentalna prowincja tkwi również w nas.

Dlaczego, pyta Kutz jak Jancar, tutaj nikogo nic nie interesuje?

Dlaczego nikogo nie interesuje, że w stolicy regionu nic się nie dzieje, nie ma pomysłów na oryginalne spektakle i nowatorskie wystawy? Dlaczego tak wielu ludziom nie przeszkadza brud w Katowicach ani bieda na Załężu, ani że urzędnicy tak mało pieniędzy przeznaczają na kulturę. Dlaczego Nikiszowiec się rozpada? Nie ma dobrej reklamy regionu, a tu tyle można by pokazać. Tylko zadbać, ładnie opakować i ściągać turystów, artystów, literatów. - Dlaczego te urzędnicze koterie nic nie robią? - złości się Kutz. Dlaczego prezydenci miast aglomeracji się kłócą, zamiast współpracować? Dlaczego Śląsk jest taką ciasną prowincją, skoro ma wszystkie atuty, by stać się otwartym, europejskim, wielokulturowym regionem? Dlaczego ciągle się tu mówi o polskiej albo niemieckiej wersji historii i wydziera się sobie tę historię jak kawałek szmaty? Posługuje się stereotypami, zamiast zrozumieć, czym jest śląska tożsamość?

I jakby tych pytań było mało, Kutz chwali pyskatych, Rojka od Off Festivalu, że zrobił porządną imprezę na światowym poziomie, i kobiety, które walczą ze szkodami górniczymi w Pielgrzymowicach. Mówi, że trzeba zebrać się do kupy i ratować na Śląsku, co się da: przyrodę niszczoną przez kopalnie, zabytki poprzemysłowe, język regionalny i poczucie dumy z tego, że Ślązacy to odmieńcy. Autonomia? Super! Przecież to żadne zagrożenie dla państwa polskiego, tylko wyraz obywatelskiej aktywności, poczucia odpowiedzialności za swoją ziemię.

Prowincja się zżyma, że Kutz niczego nie rozumie. Bo przecież wszyscy wiedzą, że z Nikiszowcem nie da się nic zrobić, bo kopalnia ciągle pracuje, a szkody górnicze muszą być, bo taka uroda tej ziemi. Kto by tam się przejmował jakimiś starymi hutami czy familokami - przecież to ruina niewarta jednego spojrzenia. A teatr? Po co to komu? Kultura, sztuka, szlachetna rozrywka? Prowincja wie, że ludziom do tego wystarczą dziś centra handlowe. O autonomii cicho sza, bo jeszcze w Warszawie usłyszą i będzie afera, obrażanie się i zarzuty, że jesteśmy separatystami i chcemy oderwać Śląsk od Polski. A prowincja się boi, że ktoś na nią nakrzyczy. Woli więc siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.

Zresztą jesteśmy piękni, dobrzy, szlachetni i pracowici, a Kutz, wypominając nam dupowatość, marudzi. No i te gwiazdy, które promuje! Jakiś Kuczok, Piekorz czy Rojek, wiadomo, celebryci. Że co? Że czytają ich, oglądają i słuchają w Warszawie? W Londynie? A co nas obchodzi jakaś Warszawa? Jakiś Londyn? 

Jancar pisze: "Bierność i upodobanie do wygód rodzą pewien styl, który sam staje się dla siebie celem, styl permanentnej negacji i lekceważenia".

Prowincja nie potrzebuje Kutzów, tak jak nie potrzebuje inaczej myślących, wizjonerów, odmieńców. Tacy przeszkadzają, bo przychodzą i mówią: "Mam pomysł", coś od nas chcą, przeszkadzają prowincji w spokojnym dopiciu kawy. Trzeba znaleźć powód, żeby stąd spadali: przekonać, że pomysł niedobry, nie ma pieniędzy, zresztą po co to komu? Prowincja chce spokoju.

Po co komu rynek w Katowicach? Czysty dworzec kolejowy? Przecież kawy można napić się nie na starówce w kawiarni, ale w Silesia City Center, a podróżować samochodem, a nie pociągiem. 

Prowincja się rozlewa. Jest już nie w pojedynczych ludziach, ale jak epidemia rozsiewa się w urzędach, szkołach, muzeach, galeriach, redakcjach, uczelniach. W końcu drzwi się zatrzasną i zostaniemy sam na sam z prowincją. Jej biernością, lenistwem, stęchlizną, stereotypami, obrażaniem się na wszystkich, którzy myślą inaczej.

I tylko tacy jak Kutz krzyczą głośno, że w marazmie prowincji umierają całe kultury. I że tak samo umrze Śląsk. 

Mówi o tym, czego ludzie nie chcą słuchać. Tak jak nauczyła go babcia Anna Kamińska z domu Kokoszka rodem z Bojszów. Mimo że widzi na ulicach i dworcach spojrzenia: po co jeszcze żyjesz? Po co nam przeszkadzasz? Po co nas krytykujesz? Ty stary sklerotyku, żebyś zdechł.

Niech żyje jak najdłużej i jak najdłużej kąsa, gryzie, szturcha, kopie, utyskuje, mędrkuje. A prowincja niech zdycha. 

Niech zostanie Śląsk. Konglomerat kultur, tygiel, prawdziwy region pogranicza. Miejsce, gdzie mieszkają ambitni, kreatywni ludzie bez fobii i kompleksów. Z pomysłami i wizją. Tacy jak Kutz.

Aleksandra Klich
Gazeta Wyborcza Katowice
18 lutego 2009
Portrety
Kazimierz Kutz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia