Przecież gwałtu nie było...

Teatr im. Aleksandra Sewruka w Elblągu

Jeśli zbyt długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie
Nietzsche

Świetna sztuka Williama Mastrosimone pod niezwykle wymownym oryginalnym tytułem Extremities w polskim tłumaczeniu wypada nieco blado. Już sam tytuł Aż do bólu przeraża swą nieadekwatnością, nie wspominając o dialogowych mieliznach.

Niemniej tematyka jest na tyle interesująca, a problemy tak istotne, że bez wątpienia warto ją wystawić. Wiedział o tym dyrektor Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu - Mirosław Siedler, który 31. stycznia br. wspólnie z reżyserem Bartłomiejem Wyszomirskim zaprosił elbląską publiczność na małą scenę, by zapomniała o chłodzie zimowego wieczoru, w obliczu bardziej przerażającego chłodu ludzkiego serca....

Sztuka zrodziła się pod wpływem autentycznych zwierzeń ofiary gwałtu. Mastrosimone wielokrotnie jako świadek uczestniczył w procesach o gwałt. Pozwoliło mu to zgłębić nie tylko psychikę gwałciciela i ofiary, ale także zrozumieć równie niepojęty punkt widzenia tzw. "opinii publicznej". Stworzył więc polifoniczny dramat, którego tematem wbrew pozorom nie jest gwałt, wszak nawet doń nie dochodzi, ale złożoność natury ludzkiej, pokrętność człowieczego myślenia, mroczne pragnienia, fantazje i żądze... W dramacie do głosu dochodzą wszelkie możliwe argumenty. Bohaterowie kolejno wcielają się w role kata, ofiary, oskarżyciela, obrońcy, świadka. Ukazują przerażenie, złość, agresję, bezsilność, współczucie, obrzydzenie, nienawiść, wyrachowanie, hipokryzję, egoizm... Uświadamiają nam, jak niewiele trzeba, by jeden i ten sam fakt, ukazany w odpowiednim świetle mógł zarówno ukoronować, jak i ukrzyżować...

Od tego typu spektaklu oczekiwać należy potężnego ładunku dramatyzmu, napięcia, grozy i dobrego tempa... Niestety nie wszystkie te elementy udało się osiągnąć twórcom przedstawienia. Choć rewelacyjnym pomysłem było zbicie dwóch aktów w jeden i umieszczenie sceny pośrodku publiczności, niczym na rzymskiej arenie, to już pierwsza scena, w której Marjorie (Anna Iwasiuta) walczy z insektem wydaje się zbyt ekspresyjna. Również w dalszej części przedstawienia można odnieść wrażenie, iż aktorzy krzykiem i nadekspresją próbują przesłonić techniczne niedociągnięcia. Stąd niektóre sceny wypadają dość fałszywie, co wynika tak z samego tekstu - irracjonalna w sensie psychologicznym reakcja koleżanek Marjorie - Terry (Anna Suchowiecka) i Patrycji (Sawa Fałkowska), jak również z gry aktorskiej.

Niewątpliwie jednak na uwagę zasługuje Raul, którego stworzył Leszek Czerwiński, po raz kolejny udowadniając swój talent i nie zawodząc pokładanych w nim nadziei. Choć prawie cały spektakl gra z zawiązanymi oczyma, spętany, skulony gdzieś w salonowym kominku, nieustannie intryguje, zwraca uwagę, jest... Potrafi upokorzyć ofiarę na wiele różnych sposobów. Swym okrucieństwem, agresją, wulgarnością, a także swoją szyderczą bezkarnością. Udaje mu się tak poprowadzić postać gwałciciela-recydywisty, by wzbudzić litość widzów. Co ciekawe i widzom przypada w tym spektaklu rola...

W pewnym momencie bowiem stają się oni ławą przysięgłych, choć może nawet nie zdają sobie do końca z tego sprawy. Jednak nawet w postaci Raula nie udało się uniknąć pewniej niespójności. Zarówno poczucie humoru, jakim odznacza się bohater, jak i jego czyny - prowadzenie cynicznej gry niewinności i okrucieństwa - pozwalają domniemywać, iż jest socjopatą, natomiast postać zagrana przez Leszka Czerwińskiego została poprowadzona bez konsekwencji. Nie pozwala widzowi dostrzec potężnej walki Raula z samym sobą, nie pozwala też uznać go za człowieka wyrachowanego, wyzutego z wszelkich wartości. Choć może wcale nie jest to zarzutem, a jedynie kolejną zaletą spektaklu. Czyż bowiem ludzka natura nie jest przewrotną i wymykającą się jednoznacznym ocenom...?

Godna wzmianki jest także rola Marjorie. Anna Iwasiuta stara się ukazać kobietę złapaną w pułapkę własnej kobiecości i męskich instynktów oraz społecznych zależności. Demonstruje przerażenie, zagubienie, rozpacz, bunt, bezsilność, strach oraz heroizm. W obliczu okrutnej postawy przyjaciółek musi ona walczyć nie tylko z wrogiem, ale i całym społeczeństwem oraz samą sobą. Wydaje się, iż jest dla wielu upokorzonych kobiet spełnieniem marzenia o sprawiedliwości. Podejmuje próbę uwolnienia upokorzonych kobiet od psychicznego koszmaru, a jednocześnie stara się odmienić poglądy wielu ludzi na sprawę, która wciąż jest społecznym tabu. Obnaża także wpisane w nas stereotypy, które mimowolnie podszeptują okrutne: "Daj spokój! Przecież nic wielkiego się nie stało. Przecież Cię nie zgwałcił"...

Szkoda, że zabrakło tu psychologicznej subtelności obrazującej odkrywanie przerażającej prawdy o sobie w tej ekstremalnej sytuacji. Byłoby to niezwykle potrzebne zwłaszcza w momencie, gdy Marjorie z ofiary przeistacza się w kata oraz gdy w swej bezradnej determinacji zmusza Raula do zajrzenia w głąb siebie, do ukazania prawdziwej twarzy.

Mówiąc o tym spektaklu nie należy zapominać o rewelacyjnej scenografii, co - zważywszy na fakt, iż spoczęła ona w ręku Izy Toroniewicz - było do przewidzenia. Pani Toroniewicz przyzwyczaiła nas do tego, że scenografia w jej wykonaniu to prawdziwy majstersztyk. Muzyka także zręcznie buduje napięcie. Pojawia się i zanika jak zapis emocji głównych bohaterów. Momentami subtelna, niezauważalna, kiedy indziej znów drażniąca, mecząca, rodząca niepokój i rozdrażnienie (zwłaszcza w blackout-ach bardzo istotnych w tym przedstawieniu).

Spektakl zaciekawia, miejscami rozczarowuje czy nawet nuży, by w finale jednak pozytywnie zaskoczyć. Niesamowicie łagodny gest, który można by nawet nazwać czułym, jaki Marjorie wykonuje w stronę Raula, porusza do głębi.... Zdaje się, że bohaterka roztacza nad Raulem opiekę jak nad chorym, okaleczonym dzieckiem. W finale bowiem te dwie postaci stają się sobie bliskie.... Bliskie bliskością niezwykłą, łagodną; bliskością, jakiej mogą doświadczyć jedynie wtajemniczeni, szczęśliwcy (czy pechowcy może), którym dane było odkryć tajemnicę - prawdę transcendentną, by odtąd stać się już zupełnie innymi ludźmi....

Choć odczuwa się niedosyt scenicznych smaczków, wirtuozerii gry aktorskiej, niedopowiedzeń i sprawnej eskalacji emocji, to jednak nie można odmówić zarówno aktorom, jak i reżyserowi należnych braw. Niewątpliwe dali z siebie wszystko, dzięki czemu przedstawienie można uznać za udane. Wzbudza bowiem silne emocje i inspiruje do rozmów, a to w teatrze jest przecież najważniejsze. Wszak Dyrektor tuż przed premierą wspominał, iż jest to spektakl nietypowy. Zapraszał nie tyle do spędzenia "miłego wieczoru", ile po prostu do obejrzenia przedstawienia, które ma za zadanie wzbudzić emocje oraz stać się asumptem do rozmowy nad problemami przezeń poruszonymi.

Bez wątpienia osiągnięto ten cel. Po widowisku zarówno we foyer, jak i przed teatrem można było usłyszeć rozmowy dotyczące sztuki. Stąd też brawa należą się także za dobór repertuaru, który obok klasyki pozwala również obejrzeć "standardy repertuarowe" oraz spektakl taki jak Aż do bólu. Jest to głęboki ukłon zwłaszcza w stronę tej widowni, która od teatru oczekuje nie tylko rozrywki i klasyki, ale także czynnego uczestnictwa w dyskusji nad ważnymi problemami społecznymi.

Izabela Piskorek
Tydzień w Elblągu
2 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia