Przed Kim ucieka Mrożek
Dwanaście lat temu opuszczał meksykańskie ranczoSławomir Mrożek, mimo że niebawem skończy 80 lat, w sobie wciąż potrzebę przemieszczania się, zmieniania miejsca pobytu. Nie zapuszcza, jak starzy ludzie, korzeni, wciąż jest w nim chęć zmiany, co mnie osobiście bardzo cieszy, bo jest w tym coś młodzieńczego - dodaje Bartosz Szydłowski, reżyser.
Dwanaście lat temu opuszczał meksykańskie ranczo. Dziś pakuje walizy i jedzie na Lazurowe Wybrzeże. Sławomir Mrożek mówi, że cierpi, kiedy nie może pisać, gdy czuje pustkę i nic się nie dzieje. Może to się zmieni nad Zatoką Aniołów? Takiego dużego parasola, jaki miał pisarz, prawdopodobnie nikt w Krakowie mieć już nie będzie. Niebywałych rozmiarów czarna kopuła otwierała się nad nim, gdy tylko nad miastem pojawiały się choćby najmniejsze chmury. Przykrywała wyprostowaną niczym struna sylwetkę szczupłego mężczyzny w przykrótkim prochowcu albo w zielonej kurtce, ciemnych okularach i charakterystycznym kapelusiku. Mrożka można było też zobaczyć siedzącego przy kawiarnianym stoliku, popijającego w milczeniu kawę z żoną Susaną Osorio-Mrożek. Stał się niemal częścią krakowskiego pejzażu. Ale właśnie spakował walizki i przeprowadza się do Nicei. Robi to, jak tłumaczył, z przyczyn klimatycznych. Woli bowiem wygrzewać się w promieniach francuskiego słońca, niż ciągle cierpieć z powodu krakowskiej mżawki. Ale zacznijmy od początku, czyli wielkiego powrotu Mrożka do Krakowa po wiciu latach emigracji. Powrót nomady Jest rok 1996. Ranczo "La Epifania" w Meksyku. Sławomir Mrożek właśnie zamierza zejść do kuchni na śniadanie. Zanim to zrobi, musi wyciągnąć spod poduszki rewolwer, z którym ostatnio sypia. Tak jest bezpieczniej, bo niedawno nastąpił krach na meksykańskiej giełdzie. W efekcie tego wielu robotników straciło pracę, więc zaczęli się buntować. Służące, które do tej pory chętnie gotowały i przybiegały na każde wezwanie pisarza, stają się opryskliwe. Ochroniarz, którego trzeba było zatrudnić, by móc w miarę swobodnie wyjechać za granicę posiadłości, ma coraz większe wymagania. Ludzie w sąsiadującej z ranczem wiosce wznoszą rewolucyjne okrzyki i wycinają drzewa. A na dodatek ożywił się pobliski wulkan, zasypując "La Epifanię'" szarym pyłem. - Paryż czy Kraków, wybieraj - mówi do żony Mrożek, zanim weźmie do ust pierwszy kęs chleba. - Kraków - odpowiada Susaną. W Paryżu już przecież mieszkali i przekonali się, że nic jest to ich miejsce na ziemi. Miał nim być Meksyk, rodzinny kraj Susany, ale po raz kolejny nadzieje okazały się płonne. Znowu trzeba zmieniać miejsce pobytu. - Oczywiście, w Meksyku zrobiło się niebezpiecznie, ale to chyba nie był jedyny powód przeprowadzki. Mrożek jest kimś w rodzaju nomady, wiecznego podróżnika, który spełnia się w wędrowaniu. I wyznaje zasadę: "Wszędzie dobrze,gdzie nas nie ma" - mówi jeden z bliższych znajomych pisarza, szef wydawnictwa "Universitas", prof. Andrzej Nowakowski. Sławomir Mrożek, mimo że niebawem skończy 80 lat, w sobie wciąż potrzebę przemieszczania się, zmieniania miejsca pobytu. Nie zapuszcza, jak starzy ludzie, korzeni, wciąż jest w nim chęć zmiany, co mnie osobiście bardzo cieszy, bo jest w tym coś młodzieńczego - dodaje Bartosz Szydłowski, reżyser. To w prowadzonym przez niego Teatrze Łaźnia obchodzono 10 lat temu urodziny dramaturga. - Byłem zaskoczony, kiedy powiedział, że jak już musi mieć te urodziny, to woli je obchodzić w "Łaźni" niż w Teatrze Słowackiego, gdzie go postawią na cokole. Bo Kraków przywitał Mrożka naprawdę entuzjastycznie. Wprawdzie kiedy wraz z żoną wysiadał z samolotu na lotnisku w Balicach, lało jak z cebra i musiał otworzyć swój słynny parasol, to jednak uśmiechy na twarzach witających go ludzi mogły rozgrzać każdego. Ciężkie walizki wniesiono do pokojów Starego Teatru, który na pierwsze dni pobytu w Krakowie autora "Emigrantów" użyczył mu gościny. Niebawem nastąpiła przeprowadzka do przyznanego przez Radę Miasta mieszkania w pobliżu Rynku, a dziennikarze relacjonowali niemal każdy krok pisarza, pierwszy chleb kupiony w polskim sklepie pierwszą lekturę gazety w pobliskiej kawiarni. Mrożek witał się ze wszystkimi, którzy chcieli go poznać, bywał na rautach i bankietach. Spotkanie dwóch gigantów W pewnym momencie pisarz poczuł się osaczony, miał dość telefonów od tych, którzy zaczęli nagle uważać się za jego przyjaciół. Oświadczył nawet, co wywołało ogólne oburzenie, że wszyscy intruzi mogą się z nim kontaktować jedynie przez kancelarię adwokacką. - On nic jest człowiekiem, który mógł uczestniczyć w kawiarniano-towarzyskim życiu Krakowa. Nie znosi półprawd, plotek, kołtuństwa, fałszywych uśmiechów... Nie chciał być wciąż tym wielkim Mrożkiem, taką słodką wisienką na torcie, która uświetniałaby wszystkie obchody, uroczystości, fety - twierdzi Bartosz Szydłowski, Kraków zaczął się od niego odsuwać. - Naprawdę to pisarz odsunął się od niego. Przestał bywać, przepędzał wszystkich, którzy mu nie odpowiadali. Pamiętam taką sytuację, kiedy przyszli do niego ludzie ze Stowarzyszenia Teatrologów. Pół godziny stali i opowiadali, co chcą robić, jak ważna jest dla nich jego twórczość. Kiedy już wszystko powiedzieli, przyszła kolej na sakramentalne pytanie: "Czy zechciałby pan zostać prezesem naszego stowarzyszenia?". Spojrzał na nich spod oka, rzucił krótkie: "Nie", odwrócił się na pięcie i wyszedł - wspomina Andrzej Nowakowski. Do tego niezbyt przyjemnego sposobu bycia dołączyła słynna milczkowatość pisarza. Nieraz można było obserwować sytuacje, w których Mrożek, choć pojawił się na jakiejś imprezie, przez cały wieczór ani razu się nie odezwał. Jeszcze kiedy w czasach młodości mieszkał w Krakowie i bywał u Adama Włodka, męża Wisławy Szymborskiej, zdarzało mu się nagle porzucić zdziwione towarzystwo. Kiedy przyłapali go w drzwiach i zapytali, dlaczego wychodzi, tłumaczył: - Ogarnął mnie strach, że się skończyłem i niczego już nie napiszę. Uważał, że nie należy mówić zbyt dużo, szczególnie gdy nie ma się nic do powiedzenia. Kiedyś stwierdził: - Gdyby każdy człowiek miał codziennie ograniczoną liczbę słów do wymówienia, to na świecie, w okolicach południa, następowałaby błoga cisza. Albo słynne spotkanie Sławomira Mrożka z innym wielkim pisarzem Samuelem Becket-tem. Podobno trwało ono półtorej godziny. Panowie sączyli koniak, patrzyli na otaczający ich świat i poza "dzień dobry" na początku i "do widzenia" na końcu nie powiedzieli do siebie ani słowa. To spotkanie dwóch gigantów literatury było, przynajmniej dla Mrożka, chyba ważne, bo zapamiętał z niego gatunek pitego koniaku. Potem specjalnie sprowadzał go z Francji, nazywając "beckettówką" i popijając trunek wspominał kolegę po piórze: - Beckctt? Fajny kompan. Mówił jeszcze mniej niż ja. Casa Susana - Każdy wielki pisarz jest samotny, wyobcowany. Patrząc z zewnątrz, można odnieść wrażenie, że Mrożkowi na niczym nie zależy. Ale to nieprawda. On tylko stwarza takie pozory. Jest bezbronnym neurastenikiem, który nerwy ma na wierzchu. Gdy idzie ulicą, otoczony jest ciasnym kokonem. Stara się zrobić wszystko, by nikt go nie dotknął, nie otarł się o niego. Dla niego czymś okropnym jest zejście do kiosku i kupienie gazety. Bo on musi wyjść ze swojego świata i odezwać się do obcej osoby - opowiada Nowakowski. Mrożek milczy, za to Susana zawsze ma dużo do powiedzenia. Uzupełniają się idealnie, ona - typowa Latynoska, lubiąca zabawę, niekończące się rozmowy i śpiewy przy butelce dobrego wina, on - zamknięty w sobie introwertyk, niepozwalający zbliżyć się do siebie prawie nikomu. Susana zajmuje się praktyczną stroną ich związku. Po przyjeździe do Krakowa, choć ktoś na nią napadł, gdy robiła zakupy na krakowskim Kazimierzu, nie załamała się i postanowiła niemal od razu zagospodarować tu swoją przestrzeń. Wykupiła udziały w eleganckiej restauracji Wenzla i w podziemiach otworzyła Casa Susana, która wzięła nazwę od meksykańskiego przysłowia: "Mi Casa es Su Casa", czyli: "Mój dom jest twoim domem". Miejsce to znane było ze świetnej kuchni i urzekającego wystroju wnętrza, nad którym pieczę miała właścicielka. Ale jak mówi się w Krakowie, nie do końca udała się jej biznesowa strona tego przedsięwzięcia. Nigdy nie nauczyła się mówić biegle po polsku, co nieraz wykorzystywali kontrahenci. W końcu miała tego dosyć i podobno sama zaczęła namawiać męża na wyjazd z Krakowa. Susana, mimo początkowych wysiłków, tak naprawdę nigdy do końca nie zaaklimatyzowała się w Krakowie. Męczyła ją zaściankowa atmosfera miasta, czując się obywatelką świata, potrzebuje przestrzeni, głębszego oddechu. Ma dużą wiedzę humanistyczną, czemu dała wyraz choćby i książce "Meksyk od kuchni". Choć podaje i niej przepisy kulinarne, to prezentuje się też jako znawca kultury meksykańskiej. Samotność z wyboru Jego autyzm towarzyski pogłębił się w 2002 roku. Mrożek siedział przy stole i pisał. Nagle poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego. Położył się do łóżka, ale zaczął tracić przytomność. Karetka na sygnale zawiozła go do szpitala. Diagnoza była jednoznaczna - udar mózgu, lekarzom udało się opanować sytuację, ale kazało się, że doszło do afazji. Uszkodzenie niektórych struktur mózgowych powoduje tratę zdolności posługiwania się językiem, zarówno w mowie, jak i w piśmie. Dla pisarza to prawdziwa tragedia. Jednak się nie poddaje. Przy pomocy terapeutów zaczyna od początku uczyć się mówić. Gdy robi postępy, lekarze proponują pisanie autobiografii, co może mu pomóc odzyskać zdolność pisania. Tak powstaje "Baltazar", ostatnia jego książka. Choroba sprawiła, że jeszcze bardziej skrył się w sobie. I jeszcze bardziej niż do tej pory zaczął wystrzegać się ludzi. Lekarze mówili mu, że tak będzie, albo kogoś od razu zaakceptuje, albo od razu odrzuci. Pośrednich stanów po udarze nie ma. Dlatego dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji, jak przed premierą jego "Wielebnych", sztuki zrealizowanej przez jednego z najbardziej znanych reżyserów, a zarazem dyrektora teatru. Mrożek przyjechał na przedstawienie, przed którym reżyser-dyrektor zaprosił go do swojego gabinetu i zaproponował coś do picia. Pisarz tylko się na niego popatrzył i zapytał: "Przepraszam, a kim pan właściwie jest?". To był Maciej Englert. Doświadczyłem podobnych sytuacji, przedstawiając kogoś Mrożkowi. Uprzedziłem, że to porządny człowiek i powinien chwilę z nim porozmawiać, ale usłyszałem: "Nie" - mówi Nowakowski. Nie wie, dlaczego Mrożek go zaakceptował. Nie nazywa jednak ich wzajemnych relacji przyjaźnią. - Nasz układ nie miał nic z partnerstwa, raczej był to ogromny szacunek historyka literatury do jednego z największych pisarzy XX wieku. Nigdy nie przekroczyłem pewnej bariery, choć nieraz piliśmy wódkę i mogliśmy przejść na "ty". Autor "Małych listów" musiał mieć jednak duże zaufanie do niego, bo zgodził się, żeby Nowakowski go fotografował. W ten sposób powstał wstrząsający album, będący opowieścią o starości i odchodzeniu pisarza. Na jednym z ostatnich zamieszczonych w nim zdjęć widzimy rozmazaną postać Mrożka, zbliżającego się do krawędzi pomostu. Jakby chciał odejść w idealny niebyt. Tylko na koniec postanowił zadać jeszcze jedno pytanie: , Jak to, więc aż tak, więc to już?". Niedawno oświadczył, że zamierza dokończyć swoje życie w Nicei. Mierzi go to, co dzieje się w Polsce. Nie podoba mu się to, co się dzieje na szczytach naszej władzy. Czasami mówił, że włączając telewizor, ma ochotę pogryźć ściany. Właściwie przewidział pojawienie się Leppera, który jest wypisz, wymaluj Edkiem z jego "Tanga". Przyjaciele Mrożka nie podejrzewają jednak, żeby polityka zadecydowała o wyjeździe pisarza: on jest już ponad to. To stary człowiek, który zwyczajnie chce odpocząć, a ma możliwość zrobić to w przyjemnym, ciepłym miejscu, w którym mieszkają artyści i emeryci - tłumaczą przyjaciele. Zamiast po Plantach będzie spacerował po bulwarach Lazurowego Wybrzeża, a jego słynny ogromny parasol już nie będzie nikogo dziwił, bo w Nicei rzadko pada deszcz. O takim miejscu napisał w "Dzienniku powrotu": "Są kraje, z których ludzie wyjeżdżają i do których wracają, nie zadziwiając tym współziomków, kraje, gdzie nikogo nie obchodzi, czy ktoś z nich wyjechał, czy do nich wrócił".