Przeformułowany czas, cz. 2

13. Międzynarodowy Festiwal Teatrów i Kultury Awangardowej PESTKA 2022 w Jeleniej Górze/ idiom: Bez przyszłości? KONIEC!

Festiwal, na którym możemy zobaczyć to, czego nie zobaczymy nigdzie. Awangarda. Będziemy zaskoczeni i zaskakiwani, bo często opis spektaklu nie mówi nic. Zdjęcie w programie może być mylące. Może być jedynie sugestią. Ze sztuką teatru trzeba spotkać się osobiście. Nie mamy i nie możemy właściwie mieć oczekiwań. Do sal teatralnych wchodzimy z otwartością. Spektakle odbieramy z wrażliwością, choć nigdy nie możemy być pewni, co nas czeka – jako widzów. Pestka. Festiwal, na którym (za darmo!) możemy przeżyć w ciągu sześciu dni więcej teatralnych emocji, niż w ciągu sześciu miesięcy.

Oto część druga – trzy ostatnie dni festiwalu.

1.05.2022, niedziela
Faktoria przyjemności, reż. Agata Biziuk
Spektakl można zrobić o wszystkim. Ten był o czekoladzie. Właściwie o Fabryce Wedla. Fabryce Przyjemności, bo przecież zjedzenie czekolady podnosi nam poziom szczęścia, dodaje energii – ma wręcz właściwości magiczne. Dodatkowo to historia o tym, że przyjemnością miała być też sama praca w tym miejscu: poznajemy cały "socjal", jaki zapewniano pracownikom. Spektakl zrobiony jest w sposób śmieszny, ale nie prześmiewczy. Zagrany w sposób lekki, ale bez lekkomyślności. Początek opowieści to teatrzyk małych ludzików z czekolady, które oglądamy na ekranie: przekaz z kamery telefonu. To teatr z elementami ekspozycji muzealnej: na scenie będą stare zdjęcia, rozbrajająca taśma produkcyjna czy genialna makieta fabryki-miasta (sugestywnie oświetlona latarkami!). Wszystko dzieje się w obrębie starego biurka z wieloma szufladami, w których poukrywane są rekwizyty, a nawet... jedzenie. Aktorzy wyglądają jak pracownicy laboratorium. Higiena była jedną z podstaw pracy w fabryce, więc na scenie... wezmą też prysznic. Można się tu uśmiać do łez (genialna scena gimnastyki), złapać dystans (świetnie zagrane karykatury pracowników), a na koniec przychodzi refleksja. Historia samego Jana Wedla nie kończy się dobrze. Dziś idąc na spacer do Parku Skaryszewskiego, przechodzi się nadal wzdłuż fabryki. Zapach czekolady odurza. Po obejrzeniu tego spektaklu przechodząc tamtędy na pewno pomyślimy o ludziach, którzy budowali to niezwykłe miejsce, a którego historia jest ciekawa i nieoczywista.

Wesele, reż. Wojtek Klemm (Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu)
Na scenie widzimy czarno-białą  wieżę, na którą można wejść, ponieważ ma formę schodów. Przypomina trochę Wieżę Babel z obrazu Petera Breugla. Ułożona jest jakby ze skrzynek, więc są w niej nawet małe okienka. Schody mają drewnianą poręcz, owiniętą czarno-żółtą taśmą. Podłoga usłana jest wielkimi strzępami folii, głównie przezroczystej, choć nie tyko. Z tej folii wynurzą się postaci. W rytm dudniącej, współczesnej muzyki. To już nie wesele na Bronowicach, ale niemal w jakimś klubie "Bronx". Pierwsza scena jest długa, piękna, hipnotyzująca. Postaci tańczą, rodzą się z tej folii-mgły. Co rusz podbiegają do obrazu Matki Boskiej (który wisi z prawej strony na horyzoncie) i zbierają się przed nim. Po lewej widzimy portret Kościuszki, ale – powieszony do góry nogami. Scenografia kojarzy się ze współczesnym klubem, który został zorganizowany gdzieś w industrialnej przestrzeni. Postaci mają symboliczne, białe stroje. Jak bywalcy klubów, którzy niezależnie od imprezy będą w końcu i tak dyskutować w pijackim widzie. Do rąk na koniec nie dostaną kos, tylko miotły. Same zaślubiny także się odbędą, jednak ksiądz wyraźnie zasugeruje swoją biseksualność. Od początku ceremonia nie będzie więc "czysta" i oczywista. Kiedy oglądamy pierwszą scenę, przychodzi nawet na myśl, że może jedynymi słowami będą te po francusku, widoczne na wielkiej tabliczce, zawieszonej na "wieży": "Po nas choćby potop". Spektakl jednak nie obejdzie się bez tekstu, ale właściwie nie będzie miał dialogów, tylko monologi. Tekst sceniczny cechuje tu hasłowość: dramaturg robi ze zdań Wyspiańskiego rozsypankę. Nieco losowo rozdaje teksty aktorom. Ostatecznie sensownie, choć wrażenie kolażu pozostanie do końca. W tym widowisku staropolskość jest umieszczona we współczesności, podobnie jak wyreżyserowanych przez Barbarę Wysocką „Pijakach" w krakowskim Narodowym Starym Teatrze. Okazuje się, że można mówić takim językiem na współczesnym podwórku. Jednak u Klemma tradycja wkracza nagle, kiedy wszyscy wychodzą w strojach ludowych – tylko damskich. Niezależnie od płci ta tradycja zrównuje. Nieformalnie spektakl dzieli monolog, w którym... Opowiedziane są didaskalia: opis izby, którym dramat się zaczyna. Jest ta adaptacja „Wesela" trochę za długa, momentami nieco nużąca, a jednocześnie w jakiś sposób fascynująca. Jak ten biegnący w nieskończoność Jasiek, który niemal potyka się o miotłę, a na koniec i tak orientuje się za późno, że z tego wszystkiego "ostał mu się jeno sznur".

2.05.2022, poniedziałek
Ludzie swobodni w świetle badań empirycznych, reż. Dorota Abbe
Zaczyna się niewinnie i luźno, kończy przejmująco. W tym mieście, w każdym mieście. Ten człowiek, każdy człowiek. Taki Ryszard to może być każdy. Tych metaforycznych „Ryszardów" mamy tu kilkoro. To, że to są prawdziwe historie – to jedno. To, że ten spektakl może być również ostrzeżeniem – to drugie. Chwila nieuwagi może spowodować, że całe nasze dotychczasowe życie zmieni się diametralnie. Niekoniecznie na plus. Trzy opowieści o ludziach, którzy teraz żyją pośród nas: bohaterowie symbolicznie wychodzą z widowni. Grają tak, że skupiają uwagę. Czuć ze sceny prawdziwość, widać wykonaną wielką pracę. Nie ma tu patosu, przesady. Starość, bezdomność, alkohol, staczanie się. Wszystko pokazane w sposób przepięknie teatralny. Do tego ascetyczny, bo oprócz nich są krzesła, metalowy szkielet parawanu, ale z folią. Ona tylko zniekształca, nie zasłania całkowicie. Mocne obrazy. W dużej mierze dziejące się w półmroku. Nie wszystko widać przecież jak na dłoni: każdy ma jakąś swoją mroczną tajemnicę. Szczególnie wielkie wrażenie robi scena, w której w ciemnościach dwóch bohaterów odnajduje trzeciego. Leżącego, zamroczonego omiatają latarkami, prowadząc przy tym rozmowę. Rzucając uwagi. To surowy świat. Na koniec zostaje zasnuty kolorowym dymem. Cała scena tonie w scenicznej mgle, a jako pierwszy zostaje zasłonięty mały, różowy domek dla lalek, stojący od początku na scenie, z lewej strony. Ledwo zdążymy zobaczyć, jak wyglądał w środku. Wizja domu szybko się oddala. Znika. Tak jak szybko zniknąć gdzieś może nagle każdy z nas.

Mury Krzyczą albo Uliczna Śpiewka, reż. Magdalena Drab
Długi i Krótki. Dwóch młodych mężczyzn (niesamowici Albert Pyśk i Rafał Derkacz), którzy spędzają swoje życie gdzieś pod blokiem. W otoczeniu murów. Nie wiadomo, czy to śmietnik czy to co. Nieważne. Ważne, że wokół są napisy. Miasto mówi, choć czasem to słowa wulgarne. Nabazgrane, ale z przesłaniem. Krzyki, apele, hasła, wyznania – anonimowe, ale niosące że sobą historie. Ich zdjęcia (prawdziwe, autorstwa Kamila Kopani) wyświetlane są na ekranie, będącym białym, fotograficznym tłem. Albo podwórkowym trzepakiem, na którym coś wisi. Pisane na tym tle w ciemnościach przez bohaterów litery jarzą się na zielono. Do tego, co napisać, trzeba się przygotować. Wymyślić tekst, znaleźć farbę, wybrać kolor. Potem takie hasło może stać się tytułem filmu albo... tekstem piosenki. Bo ten spektakl składa się głównie z piosenek. Wysoki dresiarz z patologicznej rodziny (Długi) i niski, nieradzący sobie z życie student (Krótki) wyśpiewują opowieści z życia wzięte. Ci towarzysze niedoli, siedzący na czerwonych pufach, odczarowują wandalizm, nadając mu rangę artystycznej wypowiedzi, która choć często jest kulawą w formie, w treści – inspiruje. Genialna jest scena parodii baletu, podobnie jak karykatura sceniczna pracy na wysokościach. Śmiejemy się, ale jest to trochę czarny humor. Czasem napis może powstać z rozpaczy. W momencie, w którym ktoś nie wie, co ma ze sobą zrobić. Umieszczenie napisu może przynieść ulgę, ale dać też satysfakcję. Jeśli umieścimy go w widocznym miejscu: siłą rzeczy przeczyta go mnóstwo ludzi. Przy wejściu na widownię, otrzymujemy piłki do golfa. Na koniec okazuje się, że twarde prawo ulicy wymaga, żeby ktoś zginął. My decydujemy. Głosujemy, wrzucając piłki do rybackich podbieraków, trzymanych przez aktorów. To (makabryczne w gruncie rzeczy!) głosowanie to czas, w którym widownia paradoksalnie świetnie się bawi... Kain naprawdę zabija Abla, ale który jest który? Muzycznie, wizualnie, aktorsko - jest to świetna rzecz. I jeszcze puenta (cytat niedokładny): "Co będzie, jeśli po drugiej stronie ktoś zapyta nas, jak było w niebie przez te kilka lat?"

3.05.2022, wtorek
Nazywa się: Sophie Scholl, reż. Ramona Ries (Teatr Gerharta Hauptmanna Zittau)
Na scenie widzimy elegancko ubraną, młodą kobietę. Za chwilę dowiemy się, że to studentka prawa, która ma zeznawać w sądzie. Jest jednak pewien problem. Dokładnie tak jak ona nazywała się historyczna niemiecka bohaterka. Ich losy przedziwnie się że sobą splatają. Ze sceny niemal nieprzerwanie płynie potok słów. Na środku stoi stół i krzesło – jedyne rekwizyty, oprócz kartek, które znajdują się na stole. Przez cały czas trwania przedstawienia nie zmieni się światło. Nie usłyszymy też ani jednej nuty muzyki. Właściwie... na tej scenie nic się nie stanie. Aktorka jest Niemką z polskimi korzeniami, więc tekst mówi po polsku. Godne podziwu jest nauczenie się tak długiego monologu w naszym języku, ponieważ prosty nie jest i widać, że stanowi to dla aktorki wyzwanie. Ciekawe i lekko niepokojące są próby interakcji z widownią. Dybuk Sophie Scholl zabrał jednak całą teatralność. Przez godzinę męczy się nie tylko postać, którą oglądamy. To taki czas, kiedy widz może uciec z widowni. Zapadając w sen.

Ciemna woda, reż. Iwo Vedral (Nowy Teatr w Słupsku)
Spektakl trwa już w momencie, w którym wchodzimy na widownię. Pierwsza scena to impreza w jakiejś sali. Jasna podłoga, niebieskie ściany, dwie pary drzwi po lewej stronie sceny, jedne po prawej. Pod tylną ścianą podwyższenie z kilku szerokich schodów i palma w donicy. Uczestnicy imprezy są lekko podpici. Nagle Katechetka w rytm tego disco-polowego podkładu, który słyszymy od wejścia, zaczyna śpiewać "Stodołę" Czesława Niemena. Chwilę później światło się zmienia. Poznajemy mieszkańców tytułowej Ciemnej wody. Jedna przestrzeń staje się zakładem fryzjerskim, kuchnią w czyimś domu, kościołem, ale przede wszystkim - salą prób. Z inicjatywy Księdza rozpoczną się próby do "Pasji". Ludzie, którzy o teatrze nie mają pojęcia, teatr zaczną robić. Jednak relacje między granymi postaciami ich przerosną. Choleryczny charakter Księdza, który z ambony mówi do parafian jak bohater "Dżumy" Alberta Camusa nie ułatwi tej pracy. W spektaklu Nowego Teatru ze Słupska mamy bardzo dobrą grę aktorską, świetne kostiumy. Kolorystyka jest tandetna, ale przecież jesteśmy na prowincji. Estetyka nie poraża, ale śmieszy. Znamy tę konwencję. Postaci są groteskowe, jest w nich prawdziwość. Obrazy sceniczne są sugestywne, ale... stereotypowe. Jest nieco kabaretowo, jednak te hasła już znamy. Śmiejemy się kolejny raz z tych samych dowcipów, ale powoli przestaje nas to bawić. Scena z pojawieniem się uchodźców nieco zawstydza. Akcent ważny, bo wokół dzieją się rzeczy, które wydarzyć się nie powinny. Dobrze wiemy, że wokół panuje w tym kraju smutek, wszechobecne jest zło, niedobro i jak u Sasnalów "Z daleka widok jest piękny". Ktoś pada ofiarą nienawiści małej społeczności. Społeczne przyzwolenie na lincz wcale nie jest takie zaskakujące... Pewnie póki się to dzieje, będziemy oglądać to ze sceny, ale gdyby tak jednak wyjść w końcu z tego magicznego kręgu narzekania i zacząć zauważać to, co wokół jest dobre?

Sześć intensywnych dni
W ramach Pestki przyznawane są dwie nagrody: dwie Kryształowe Pestki. Nagroda główna (decydowało jury) powędrowała do monodramu „Romans" w reż. Natalii Sakowicz, natomiast przedstawiciele mediów przyznali swoją Kryształową Pestkę spektaklowi „Mury Krzyczą albo Uliczna Śpiewka" w reż. Magdaleny Drab. Można nie zgadzać się z werdyktem jury. Nie każdy spektakl festiwalowy musi nam się też podobać – to naturalne. Nie można jednak zaprzeczyć, że organizowana przez Jeleniogórskie Centrum Kultury Pestka to wielkie święto teatru w mieście. Na kilka dni rytm codzienności wyznaczają podróże (darmowy bus festiwalowy!) między MDK „Muflon" w Sobieszowie, Zdrojowym Teatrem Animacji w Jeleniej Górze im. Bogdana Nauki, Teatrem im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze oraz Jeleniogórskim Centrum Kultury. To miejsca, w których odbywają się spektakle. Po przedstawieniach każdego dnia emocje nie opadały, ponieważ odbywały się rozmowy z twórcami, które często przeradzały się w dłuższe dyskusje. Dyrektorowi festiwalu Łukaszowi Dudzie oraz jego niezawodnemu zespołowi należą się wielkie brawa i podziękowania! Tę edycję można podsumować w pewien sposób zdaniem, które zawiera w swoim tekście Olek Talkowski („Rap magister"): „Wygrasz, gdy gra cię trzyma przy życiu".

Już czekamy na kolejną edycję!

___

Przeformułowany czas, cz. 1

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Jelenia Góra
11 maja 2022

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...