Przegląd sezonu w teatrze: Scena popularna

scena popularna: pogrzeb własnych zwłok

Scena popularna: pogrzeb własnych zwłok. Kiedyś cenione teatry od czasu do czasu sięgały po lżejszy repertuar. Gdzie to się podziało?

Rozrywka dobrej klasy to towar w wielkiej cenie. Przykład najnowszy: „Krzysztof M. Hipnoza”. Cykl granych przez wakacje trzydziestu seansów wymyślonych przez Krzysztofa Maternę w warszawskiej Polonii wykupiono na pniu, a teatr jest oblężony jak Zbaraż u Sienkiewicza. Przede wszystkim z uwagi na atrakcyjność pomysłu. Oto inteligentny żartowniś zaprasza znanych aktorów – nigdy nie wiadomo, kogo dziś – i dając nieoczekiwane zadania, przez godzinę sprawdza ich poczucie humoru, celność obserwacji, umiejętność śmiania się z samych siebie. Niektóre koncepty troszkę za nisko latają, niemniej świeżością i błyskotliwością „Hipnoza” znacznie przewyższa przaśność fars na komercyjnych scenach.

Kiedyś deficyt mądrego śmiechu nie był tak bolesny. Także dlatego, że cenione teatry brały się od czasu do czasu – dla higieny!!! – do repertuaru lżejszego. Teatr Telewizji nie tylko pokazywał wyrywanie paznokci patriotom, ale i Holoubka w krotochwili Wilde’a, Zapasiewicza w farsach francuskich, Eichlerównę jako fantastyczną „wdowę po pułkowniku”. O uwiąd poczucia humoru można skądinąd podejrzewać en bloc wszystkie nowe generacje; wyjątkiem Jan Klata, chętnie sięgający po chwyty buffo. Jego „Szajbę” według Sikorskiej-Miszczuk, brawurową burleskę à la Benny Hill z polityką w tle (Teatr Polski, Wrocław), przyjęto entuzjastycznie – ale całości obrazka to nie zmienia. Jeśli ktoś niebacznie kupi bilet na zdekonstruowanego Szekspira, Moliera czy Gogola, złudzony podtytułem „komedia”, będzie wyglądał po wyjściu, wedle nieśmiertelnej frazy Jeremiego Przybory, jak jednostka, co przed kinem spotka pogrzeb własnych zwłok.

Skoro ani mainstream, ani awangarda nie zniżają się do czegoś tak niskiego jak radość żartu, to między nimi a zagonem inteligentnej rozrywki pogłębia się rów, którego prawie nikt nie zasypuje (wyjątki: warszawska Polonia, łódzki Powszechny, może jeszcze parę scen mających mądrych szefów). Napompowana krytyka patrzy na komików z pogardą; kto widział dziś recenzję z farsy? A przecież nie wstydzili się ich Boy ze Słonimskim. Rozrywkowe budy zresztą gryzipiórków nie zapraszają – po co tracić fotel, który i tak ktoś wykupi? Jak w tej sytuacji mówić o szansach kontynuacji wielkiej tradycji polskiej sceny komediowej, tej od Kwiatkowskiej, Kobuszewskiego, Michnikowskiego, Kowalewskiego, Gołasa, żeby zostać przy ostatnim półwieczu?

Każde z poletek trzeba porządnie i lojalnie uprawiać. Założenie, że jedno można mieć za gorsze – niech rośnie, co chce – jest zabójcze nie tylko dla tej grządki. Dla całej uprawy.

Jacek Sieradzki
Przekrój 32/09
20 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia