Przekaz dyskretny - tragedia w dwóch aktach

"Szczęśliwe dni" - reż: Lea Maleni - Teatr Nowy w Poznaniu

Samuel Beckett serwuje swoim odbiorcom samotność metafizyczną. Upycha ją w każdą wolną szparkę przestrzeni scenicznej, ale również przemyca ją wprost do głowy obserwatora. Ani się [widz] obejrzy, a już cierpnie mu skóra, od tego dziwnego lęku, który każdy z nas czuje, kiedy okazuje się, że nie ma już nic do zrobienia.

Akt I

Powierzchnia ziemi porosłej spaloną słońcem trawą, z wybrzuszeniem pośrodku w kształcie małego kopca. Zbocza z lewej, z prawej i z przodu opadają łagodnie. Z tyłu - stromo […]. Maksymalna prostota i symetria. Rażące światło.(1) Tak Beckett wyobraził sobie w 1961 roku miejsce idealne do odegrania "Szczęśliwych dni" - tragedii nieoczywistej. Koncepcja jest prosta, sprawdza się do dziś: widz wprost z zatłoczonej, tętniącej życiem ulicy, wessany zostaje do świata, który jest inny niż wszystkie miejsca, w których znajdował się do tej pory. Wiadomo, że jest to odludzie, powleczone przez większość dnia warstwą morderczego upału. Wiadomo też, że nie ma tam roślin, zwierząt, domów, … nie ma nic, co mogłoby rozproszyć widza i utrudnić mu bolesną konfrontację…[*1] Wszczepieni w chłodny, cichy kosmos wyobraźni noblisty, obserwujemy starzejącą się kobietę, tkwiącą po pas w piaskowo-kamiennym kopcu [*2]. Nieco z tyłu, za dziwaczną fortecą [*3] wyleguje się jej małomówny mąż, smażący swoje łysiejące czoło na słońcu. Willie [Mariusz Puchalski] nie jest zainteresowany rozmową zkobietą, dlatego musi ona sama zająć się płynącym powoli czasem. Winnie jednak się nie skarży. Ma ręce pełne roboty. Puderniczka, parasolka, szminka, szczotka do włosów. Przez cały dzień dba o siebie, prowadząc dialog [w tym momencie widz skłonny jest stwierdzić, że chyba rozmawia ze sobą(2), bo przecież nie z mężem, czytającym od lat [?] tę samą gazetę]. Przez cały dzień czeka na dzwonek [*4] rozpoczynający noc. Wtedy może myśleć z ulgą i zadowoleniem, że to był kolejny szczęśliwy dzień i że to cudowne, że udało się go doprowadzić do końca. Widzowi zdaje się, że wie doskonale, co Beckett chciał osiągnąć. Na jaki efekt liczył, rezygnując z sakramentalnego decorum, na rzecz głębokiego egzystencjalizmu. Widz niemal fizycznie czuje dramat przywiędłej blondynki, zakopanej codziennie coraz głębiej. Wie, że Winnie nie wyjdzie z kopca, nie opuści już pustyni. Współczuje jej. Smuci się, myśląc: ‘to taki życiowy spektakl, mój Boże’…

Akt II

Beckett ukazuje wzniosłość człowieka w jego skrajnym opuszczeniu(3). Jednak jego opuszczenie, to raczej nie to powierzchowne uczucie, które widz ma na myśli oglądając "Szczęśliwe dni". Autor "Czekając na Godota" serwuje swoim odbiorcom samotność metafizyczną. Upycha ją w każdą wolną szparkę przestrzeni scenicznej, ale również przemyca ją wprost do głowy obserwatora. Ani się [widz] obejrzy, a już cierpnie mu skóra, od tego dziwnego lęku, który każdy z nas czuje, kiedy okazuje się, że nie ma już nic do zrobienia. Nagle przestajemy tylko oglądać- stajemy się od nowa, po drugiej stronie. Tak, jakby scena rozciągnęła się i pochłonęła rzędy krzeseł. Jakbyśmy sami na niej grali. Szperamy w torebkach [większość pań ma czarne, podobne do tej, w której właśnie grzebie Winnie], sprawdzamy nerwowo, czy komórka jest na pewno wyłączona, malujemy po omacku usta, uśmiechamy się zdawkowo do towarzysza, żeby nie widział, że się boimy. Beckett wie, że bycie człowiekiem, to tylko efekt jakiejś piekielnej transakcji typu ‘coś za coś’. W zamian za ucywilizowanie dostaliśmy świadomość. Rzeczywistość jest bolesna, kiedy wiemy, że nie czeka nas wieczność przy jej akompaniamencie. Wieczności nie ma, czas się nie cofa, a od pewnego momentu nawet dziwnie przyspiesza. To widać w wilgotnych oczach Winnie [Antonina Choroszy]. To jest ten ból, który zmusza nas codziennie do zmywania naczyń, słania łóżka, karmienia zwierząt domowych, chodzenia na zakupy, do kina, do teatru. Tortura tym dotkliwsza, im lepiej nam to wszystko wychodzi. Zadomowieni w hermetycznym kopcu naszej rzeczywistości, nie chcemy pamiętać, że kiedyś trzeba będzie go opuścić. Wiemy to, ale nie chcemy pamiętać.

Epilog

Właściwie nie trzeba czytać tego wszystkiego, co jest powyżej. Najlepszym opisem spektaklu są cztery pytania:

[*1] Z czym konfrontujemy się naprawdę, patrząc na paniczne rytuały Winnie?
[*2] Dlaczego w ogóle nie dziwi nas widok kobiety, która tkwi w kopcu i ani przez chwilę nie zastanawiamy się, ‘co to ma znaczyć, do licha’?
[*3] Skąd wiemy i czy w ogóle wiemy, że Winnie jest uwięziona?
[*4] Dlaczego dzwonek, budzący i usypiający parę pięćdziesięciolatków na pustyni, wydaje nam się tak znajomy?

Nie ma[m] na nie odpowiedzi. Cały Beckett.

Przypisy:

1 S. Beckett, Szczęśliwe dni, [w:] No właśnie co. Dramaty i proza w przekładzie Antoniego Libery, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2010.
2 Jednak nadal, z całą pewnością jest to dialog.
3 Z uzasadnienia przyznania Literackiej Nagrody Nobla, źródło: http://noblisci.bnet.pl/61-70/1969/1969.html, data dostępu: 29 września 2011, 21:04.

Kornelia Rydian
Dziennik Teatralny Poznań
3 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...