Przemoc motorem świata

7. Międzynarodowy Festiwal Teatralny DIALOG-WROCŁAW

Od 2001 roku piękny Wrocław ma jeden z najlepszych festiwali teatralnych w Europie - Dialog, który odbywa się co dwa lata. Stał się w międzynarodowym, sekretnym miejscem wartym odwiedzenia, ale zdobył, i to jest ważniejsze, lokalną publiczność, której inne festiwalowe miasta mogą pozazdrościć: czujną, zaciekawioną, zdolną do zachwytu, krytyczną, pełną chęci do oglądania pokazów i dyskusji, znającą się na teatrze i wierną.

Pomysłodawcą i dyrektorem Festiwalu "Dialog" jest 74-letnia Krystyna Meissner. Fakt, iż właśnie straciła posadę dyrektora wpływowego Teatru Współczesnego, można było dotkliwie odczuć na tegorocznym festiwalu, zarówno w jego atmosferze jak i w doborze sztuk. Wiele spektakli granych było w odległych studiach telewizyjnych, halach targowych, budynkach fabryk, które zostały w tym celu wyremontowane. Również program festiwalu był mniej inspirujący niż zazwyczaj. 16 przedstawień z Polski, Niemiec, Meksyku, RPA, Ruandy, Hiszpanii i Węgier krążyło wokół tematu: "Violence Makes The World Go Round", podobnie było z wykładami i dyskusjami. Dowodem był nadmiar okropieństw na scenie, wiele przedstawień było niewątpliwie wybranych ze względu na motto festiwalu. Również główny gość festiwalu Münchener Kammerspieler ze swoimi dwoma spektaklami Johana Simonsa nie miał oczekiwanej siły przebicia. Wieczór Sarah Kane był do przyjęcia, przede wszystkim druga część "4.48 Psychosis", która jest wyraźnie lepsza; "Król Lear" okazał się klapą. Tegoroczne osłabienie festiwalu, czymkolwiek spowodowane, jest szczególnie przykre, ponieważ prawdopodobnie był to także ostatni sezon pracy nad festiwalem sprawowany przez Meissner. "Żelazna dama polskiego teatru" udowodniła jak dotąd sześciokrotnie, jak dobrze potrafi "zrobić Festiwal". Wszyscy życzyliby jej imponującego triumfu dla tego najprawdopodobniej ostatniego za jej dyrekcji festiwalu. Bądź co bądź, odbyła się reminiscencja najlepszego spektaklu, który przed 12 laty miał premierę w jej Teatrze Współczesnym - teraz został pokazany jako koniec pewnej ery, ostatni raz we Wrocławiu (w TR Warszawa będzie wciąż wystawiany) "Oczyszczeni" Sarah Kane w wersji Krzysztofa Warlikowskiego. Ta inscenizacja to legenda, również poza Polską. Podróżowała po całym świecie od festiwalu do festiwalu i jest najlepszą realizacją tej ciężkiej sztuki teatralnej.

"Oczyszczeni" staje się requiem dla śmiertelnego żądania miłości i niemożności jej spełnienia. Spektakl ze światła i ciszy, muzyki, tęsknoty, przerażenia, w którym koncentracja i intensywność klimatu niechybne oczarowuje. Prowokacja składa się z wrażliwości i zmysłowości przedstawienia, w niepotępianiu i czuło-okrutnym poczuciu humoru. Kategorie "dobrzy" i "źli" są przestarzałe, nie ma sprawiedliwości, zemsty, przebaczenia. Jest w tym coś diabelskiego, ciężkiego, ale możliwego do zniesienia tylko dzięki tak mocnej formie estetycznej, iż nie podlega ona żadnym wątpliwościom. Wysoka sztuka aktorska nie polega na tym właśnie by grać, tylko wspólnie śnić, nawet jeśli to koszmar. W ciągu tych lat widziałam spektakl trzykrotnie, wciąż w tej samej obsadzie, do dziś posiada swoją siłę przyciągania i tajemnicę. Arcydzieło.

Nie da się tego niestety powiedzieć o najnowszej realizacji Warlikowskiego "Kabaret Warszawski". Kabaret, jako gatunek, powinien przypuszczalnie ułatwić dostęp do życiowych tematów reżysera (samotność, smutek, seksualne i intelektualne zamęty, ograniczenie wolności i rozsądek), ale żaden kabaret świata nie jest wstanie tego udźwignąć przez cztery i pół godziny. Pierwsza część umiejscowiona w Berlinie Republiki Weimarskiej, z zapożyczeniami między innymi od Christophera Isherwooda, Johna van Drutena, jest zabawna, niegrzeczna, zwariowana - z czarującą Magdaleną Cielecką jako (nieco naiwną) Sally Bowles. W drugiej części wszystko kruszy się już od początku. Akcja toczy się w Nowym Jorku po 11 września, odnosi się do filmu "Shortbus" Camerona Mitchella i jest przegadana neurozami i traumami. Mniej w tym tekstu Littell i Coetzee, więcej z Internetu, i tak to też brzmi. Patetyczny kicz, pornograficzna pętla, mnóstwo konsternacji. Żadnych puent i haczyków w tle, wieczór traci centrum uwagi i nie chce się skończyć.

Mimo to, nawet słabszy Warlikowski jest zawsze lepszy, niż wielu innych, tak było także tutaj, zaczynając od wyfiokowanej "Burzy" Szekspira (Maja Kleczewska), strasznie zakochanej w sobie i nudnej, kończąc na z zamiaru ambitnym spektaklu muzycznym "Pierre Rivire" (Agata Duda-Gracz). Jak odprężającym po tym były nadzwyczajne "Pieśni Leara" Teatru Pieśni Kozła z Wrocławia: reżyserowany przez Grzegorza Brala spektakl opowiada o zmieniających się emocjach i energiach z "Króla Leara" w wielu pieśniach, które bazują na śpiewach gregoriańskich i koptyjskich. Spektakl pokazywany był w refektarzu starego klasztoru, co działało niczym przesłanie z innego świata, pełnego piękna i strachu, oszałamiającego poprzez swoją prawdziwość.

Renate Klett
Süddeutsche Zeitung
18 listopada 2013
Teatry
TR Warszawa

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...