Przeniesiona obsesja

"Proces" - reż. Waldemar Śmigasiewicz - Teatr Miejski w Gdyni

Przeniesiona obsesja, czyli "Proces" wg Kafki w scenicznym zamknięciu Teatru Miejskiego w Gdyni.

HTML clipboard

"Proces" jest najlepszym tegorocznym spektaklem gdyńskiego teatru dramatycznego. Przeniesienie z plaży na deski sceny przy ul. Bema potwierdza ten odważny sąd.

„Nie ma wątpliwości, że za wszystkimi funkcjami tego sądu, a więc w moim wypadku za aresztowaniem i dzisiejszym przesłuchaniem, stoi jakaś wielka organizacja. Organizacja, która zatrudnia nie tylko przekupionych strażników, ograniczonych nadzorców i sędziów śledczych, mających w najlepszym razie skromne wymagania, lecz także utrzymuje biurokrację wysokiego i najwyższego stopnia, z nieodzownym a niezliczonym orszakiem sług, pisarzy, żandarmów i innych pomocników, może nawet katów, tak jest, nie cofam tego słowa…
…Więc to tak! (…) Przecież wy wszyscy jesteście, jak widzę, urzędnikami, jesteście tą przekupną bandą, przeciwko której wystąpiłem, stłoczyliście się tutaj jako gapie i szpicle, utworzyliście pozorne partie, z których jedna oklaskiwała mnie, aby mnie wybadać, chcieliście nauczyć się sztuki zwodzenia niewinnych!”

W sobotę, 24 września, odbyła się premiera przedstawienia przeniesionego ze sceny leniej w Orłowie na deski Teatru Miejskiego. Z racji przestrzeni i klimatu inna, skupiona, esencjonalna, kafkowska. „Proces” ilustrowany światłem i cieniem, dźwiękiem, czernią, kontrastem i dymem przykuwa uwagę, w klasyczny sposób wydobywając walory teatralnego świata, w który wciągnięto widza. Spektator w Orłowie ( najczęściej nieprzypadkowy turysta) jeżeli akurat trafił na pogodne niebo, mógł chłonąć dowolnie sztukę i przyrodę, pozbawiony przymusu patrzenia w jedną stronę – na scenę. Wrażeń i przestrzeni miał więcej niż przeciętnie zdarza się to w teatrze. Skrzypienie piasku na plaży, krzyki mew, szum morza, głosy spacerowiczów, zachód słońca, widok na Gdańsk i Hel, dreszcze w chłodzie wieczoru. Po prostu letnie klimaty. Kafka według Śmigasiewicza przy ul. Bema zasadniczo nie uległ transformacji podczas „przenosin”, w zamkniętej przestrzeni uwypuklona została klaustrofobiczna powaga i zamierzony absurd przypadku Józefa K.

„Proces” w szkole jest już tą pozycją, która nie pozostawiając złudzeń w warstwie zdarzeniowej, może wywoływać dyskusje egzystencjalne wśród zadeklarowanych 18-latków. Przewrotność świata, chaos, absurdy obnażające inne absurdy, pokrętność znaczeń i relatywizm wartości, przypadkowość oparta na gasnącej nadziei w ludzi i kosmos może wzbudzić co najmniej pozorną obojętność, lecz najczęściej bunt i obronę, jeżeli nie osobistego porządku, to choćby bohatera, który ostatecznie zostaje zgładzony. „Uwikłany” przez NICH we własną niewinność, natarczywie atakowany Józef K. poddaje się, rezygnując z przyczynowo-skutkowych argumentów. Oczekiwanie na proces i na ostateczne Dobro lub Zło kończy się dramatem postaci. Dla „rasowego” egzystencjalisty to parabola życia.

„Przetransportowany” spektakl ze Sceny Letniej do Miejskiego (wcześniej Waldemar Śmigasiewicz przeniósł „Niespodziewany koniec lata” oraz „Iwonę, księżniczkę Burgunda”) to klasyczny, poprawny, ale nie nużący obraz rodzących się i trwałych obsesji. Plastyczność obrazu (czarne na czarnym) łączy się z motywem uwięzienia bohatera w kręgu wybiórczej pamięci i karykaturalnych postaci. Każda z nich, przyprószona popiołem, staje się symbolem wyobcowania ze świata żywych i czujących ludzi. Reżyser zadbał, aby odczuwali jedynie wspólnotę bezcelowości egzystencji Józefa K., usprawiedliwiając zbiorowe widowisko mordu na nim. Postaci w czarnych kostiumach, w punktowym świetle sceny, przypominają marionetki Kantora, który pokazywał dramat ludzki oczyszczony z przypadku i złudzeń, że są w nim wybory. Różewiczowskie ( z „Kartoteki” wzięte) nieustanne nawiedzanie Józefa K. przez kolejnych adwersarzy stopniuje napięcie w sztuce, wywołując współczucie wobec centralnej postaci zagranej przez 74-letniego Stefana Iżyłowskiego. Zdecydowanie broni on swoją grą koncepcję reżysera na taką obsadę. Iżyłowski gra do końca, jest autentyczny, skupiony, bezbronny, wchodzi w konfrontacyjne sytuacje sceniczne, konsekwentnie zmierzając do unicestwienia. Ogołacany powoli z tęsknot, pamięci, ponadczasowych wartości, mitu o porządku i sprawiedliwości aktor w niektórych scenach tworzy interesujące etiudy. Przykuwa uwagę swoim zmęczeniem, zagranym i tym prawdziwym.

Większość scen zagrana w bezpośredniej bliskości widza, w światłocieniu daje poczucie rozdrobienia, sprzyjającego izolacji w świecie pozbawionym energii. W takiej przestrzeni ciekawą kreację stworzył Rafał Kowal jako Huld, adwokat obsługujący ICH, choć starający się udowodnić, że pomaga Józefowi. W kategoriach majstersztyku można rozpatrywać jego popis z cygarem podczas usprawiedliwiania swych scenicznych działań wobec oskarżonego Józefa K. Wprowadzone chwilowo na scenę kolorowe postaci Bianki, Ester i Felicji (Olga Barbara Długońska, Elżbieta Mrozińska, Katarzyna Bieniek) pokazują, że świat bywa plastyczny, lecz jednocześnie zdeformowany przez uwikłania artystyczne (Titorelli (Piotr Michalski) trzyma je na smyczy ich własnej niedojrzałości), polityczne (Nadzorca traktuje je protekcjonalnie, wydając im polecenia) i kobiece (rywalizują o prymat najatrakcyjniejszej). Dobra charakteryzacja i odblaski świetlne z przedmiotów, które wykorzystują te 3 muzy, modliszki i harpie, wpisują się konsekwentnie w spektakl. Inaczej niż na Scenie Letniej zagrała Dorota Lulka jako Leni, była mniej szalona czy sprawiająca wrażenie chorej psychicznie. Po raz kolejny bardzo wyraziście zagrał Filip Frątczak (dwie role: Mężczyzny i Blocka). W tej drugiej popisał się niewiarygodnym wręcz skokiem psa. Dobrze się dzieje, że ten aktor ma coraz więcej do grania.

Warto odwiedzić Teatr Miejski, by zastanowić się nad uniwersalnymi wartościami, które po kafkowsku nie posiadają uzasadnienia egzystencjalnego, ale które można uratować, pozycjonując je wobec własnych działań.

Sztuka jest zawsze sprawą całej osobowości.
Dlatego z zasady jest tragiczna.
Rzeczy napisane oświetlają świat;
piszącego pogrążają w ciemności.
Franz Kafka

Dygresja odredakcyjna

W tym roku w Gdyni mieliśmy okazję widzieć i słyszeć „Proces” trzy razy. Dwa razy w wykonaniu Teatru Miejskiego, raz w wykonaniu „Armii”, która wydała właśnie w tym roku płytę „Der Prozess” wg Kafki. Pozornie antypodyczne estetyki miały na przykładzie realizacji w przestrzeni zamkniętej niemało powinowactw. Koncert w „Uchu” stał się niespodziewanym, ale ciekawym kontekstem dla nieustraszonych konsumentów kultury w Gdyni.

 

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
27 października 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia