Przenikliwy chłód zaświatów
"W małym dworku" - reż. Anna Augustynowicz - Och-Teatr w WarszawieZa najbardziej istotne osiągnięcie Anny Augustynowicz można uznać wyciągnięcie z teatralnej prowincji szczecińskiego Współczesnego. Jedne z ważniejszych tytułów, które wyszły z tego teatru to m.in.: dobry "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Libera, niesłusznie pozostający w cieniu wrocławskiej inscenizacji Klaty, "Moja wątroba jest bez sensu czyli zagłada ludu" i "Młoda śmierć" samej dyrektorki czy "Judyta" Klemma. Dobre przewodzenie tej scenie nie wyklucza aktywnej działalności Augustynowicz poza Szczecinem - przykładami "Getsemani" z Kalisza, "Pieszo" z Wybrzeża czy ostatnio "W małym dworku" w stołecznym Och-teatrze
O tej adaptacji Witkacego zrobiło się głośno po gwałtownym sprzeciwie części środowiska teatralnego po recenzji Jacka Wakara w ,,Przekroju”. Fakt, krytyka dziennikarza była prostacka i obraźliwa dla Augustynowicz; a cała afera nieco zamąciła w ogóle odbiór samego spektaklu. Twórczyni ,,Migreny” umieściła akcję dramatu na podwyższeniu, z dwóch stron otoczonego widownią. Dwa cube’y z pleksiglasowymi ciemnymi ścianami, bez dachów, są ustawione względem siebie po przekątnej, której środek wyznacza prostokątna podłoga, wyłożona lustrzanymi płytami. Marek Braun dworek przedstawił jako punkt zawieszenia, pustą formę bez bardziej interesującego wdzięku. Aktorzy grają w większym lub mniejszym stopniu naznaczeni makijażem, bladą bielą Marii Seweryn (Anastazja Nibek) czy podkreśleniem rysów twarzy Janusza Chabiora (Diapanazy).
Charakteryzacja odgrywa olbrzymią rolę w przedstawieniu. Augustynowicz pokazuje dworek jako miejsce pozbawione rodzinnego ogniska; dialogi są wypowiadane beznamiętnie, co szkodzi nieco dynamice całości, momentami nużąc widza. Samo widowisko jest w ogóle bardzo wierne tekstowi Witkacego, skreślenia są bowiem minimalne. I tylko przyjęta poetyka może pobudzać do zastanowienia. Kluczowe dla bohaterów jest zetknięcie z przedstawicielką świata zmarłych – Anastazją. Bez względu na to, czy poszczególni przedstawiciele świata żywych są wierzący, czy nie, następuje rozczarowanie. Najpełniej tę wątpliwość wyraża Jęzory (Mariusz Drężek). W krótkim monologu sceny czwartej aktu III mówi: ,,albo są zaświaty inne niż nasze życie, albo są głupstwem”. Istotne jest, że mówi to bardzo emocjonalnie, w kontraście do bezbarwnej wymiany zdań innych bohaterów w poprzednich odsłonach. Paradoksalnie, jego zwątpienie daje mu osobowość. Jeśli ktoś ma niezachwianą pewność, że zaświaty NA PEWNO są, albo ich bezwzględnie NIE MA, staje się w przekonaniu Augustynowicz właśnie maszyną, dla której to, co po drugiej stronie, jest przez takie podejście sprowadzone do poziomu przewidywalności i znudzenia życiem. Rodzina Nibków jest właśnie dlatego pusta, że jej domowe rytuały straciły swoją moc, a wzajemna czułość to już tylko beznamiętny dialog widm, nie mniej nierealnych niż Anastazja.
Jęzory jest porte parole Augustynowicz (a może był taki i dla Witkacego). To postać przez lata banalizowana; pokazywana wyłącznie jako grafoman z kompleksami erotycznymi, budująca nowy, pozbawiony głębi ład po odejściu Nibków. A jednak to on, mimo braku umiejętności pisania, ma odwagę czuć, działać. Jego wątpienie w obecność nieba zostało naruszone zetknięciem z Anastazją. Nie jest przekonany ani w jej istnienie, ani nieistnienie. Jednak już sam fakt, że wątpi, daje mu prawo do emocji, stanowiących o jego humanistycznym ,,ja”. Domaga się bezwzględnej uwagi bohaterki kreowanej przez Seweryn, bo jest przerażony możliwością życia pozbawionego znaczenia. Szukając potwierdzenia u byłej kochanki, że jest dla niej kimkolwiek, chce tak naprawdę usłyszeć o sobie, że był ,,kimś”. Wszak wartość swojego istnienia bardzo często określamy w stosunku do innych.
Pustkę świata rodzinnego obrazują dodatkowo, poza charakteryzacją i grą aktorów, świece. Rytuały domowego życia zmusiły ludzi do traktowania ich przedmiotowo. W autentycznie poruszającej scenie potrójnej śmierci córek i ojca, ceremonia pogrzebowa jest cicha i beznamiętna. Utracony kontakt z naturą, doprowadził do milczącej akceptacji śmierci, ale bez jej rewersu w postaci afirmacji świata odradzającego się w kolejnych cyklach. Dlatego i emocjonalnie rozchwiany Jęzory z Anetą (Iza Kuna) będą żyć w smutnym, zimnym wszechświecie małego dworku.
Przedstawienie jest niestety nieudane aktorsko. I to wcale nie przez koncepcję Augustynowicz. Poza dobrymi - Drężkiem i Chabiorem - jest przeciętna Iza Kuna, grające Zosię i Amelkę nijakie Anny: Smołowik i Moskal, szarżujący niepotrzebnie Arkadiusz Janiczek i Maria Seweryn, pozą damy maskująca bezradność wobec swojej postaci. Analityczna forma z jednej strony odświeżająco wpływa na Witkacego, z drugiej robi to, czego dokonał Jarocki, adaptując ,,Tango” zupełnie na serio. Tutaj problem jest wręcz analogiczny. Można było postawić na sarkazm i ironię, widz i tak mimowolnie dostrzega komizm utworu, którego wszak pełno, jeśli nawet wywołuje śmiech przez łzy. Nuży i odstręcza naprawdę bezbarwne recytowanie dramatu twórcy ,,Nienasycenia”.
Jest mimo to w przedstawieniu Augustynowicz olbrzymi potencjał, który wymagałby innych środków przekazu. Nie wyrokuję, jakie by one miały być, bo nie moją rzeczą jest dyktować twórcom, co mają robić. Teatr jednakże służy przede wszystkim odbiorcy, a poza ogromem swoich myśli, które chce się nieraz przekazać, należy szukać dróg, dzięki którym ten strumień nie pogrąży widza.