Przepióreczka

rozmowa z Sandrą Korzeniak

Nadia w "Polaroidach" w reżyserii Kotańskiego, Cate w "Zbombardowanych" według Mai Kleczewskiej, Edie Sedgwick w"Factory 2"oraz Marilyn Monroe w "Personie. Tryptyku/Marilyn" Krystiana Lupy. Od czasu do czasu także Sandra Korzeniak, aktorka, do niedawna związana z Teatrem Dramatycznym, teraz w zespole TR.

Chociaż Sandra i grane przez nią bohaterki żyją w wiecznej symbiozie - Sandra sama nie wie, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy, ile kobiet siedzi w niej i czeka na wyzwolenie. Odważna i delikatna zarazem, szuka ekstremalnych emocji, które pozwalają jej doświadczać siebie. Szczera, więc niebezpieczna. Sama mówi, że po prostu "jest bardziej".

Miejsce akcji: mieszkanie Sandry Korzeniak w kamienicy w centrum Warszawy. Czas akcji: ciepły czerwcowy wieczór, w środku tygodnia. Osoby: my. Sandra oraz jej pręgowany kot Frodo. Scenografia: stół w dużym pokoju, na stole dwie butelki półsłodkiego wina (Sandra prosiła w sklepie o półwytrawne. ale sprzedawczyni się pomyliła), w tle plakat z roześmianą Marilyn Monroe pozującą do zdjęcia na peronie Grand Central w Nowym Jorku. Sandra zrzuca ze stołu ubrania oraz książki (na szafce nocnej przy łóżku kładzie "Draculę" Stokera). pokazuje nam dyplom, który tego dnia odbierała w Ministerstwie Kultury Potem wnosi miskę pełną słodyczy.

Sandra Korzeniak: Mam maślane ciasteczka, w polewie, ale koniecznie musicie spróbować tych czekoladowych jajeczek. Są niesamowite.

Karolina bez wahania częstuje się nakrapianym jajkiem. Rozgryza - słychać trzask skorupki. Sandra zaczyna się śmiać.

SK: Nie wiem, chyba mnie diabeł podkusił, chciałam wam wmówić, że to czekolada, a to zwykłe przepiórcze jajeczka. Wcześniej to sobie zaplanowałam. Na szczęście nie są surowe, to byłoby już przegięcie. Bardzo je lubię, szczególnie do sałatek, ale i tak do pogryzania, saute, bo są wyjątkowo mięsiste, esencjonalne. No dobrze, to mówcie, dziewczyny, o czym chcecie rozmawiać.

Hanna Rydlewska: Chcemy porozmawiać o tobie. oczywiście, przez pryzmat twojego ciała. Spojrzeć na twoje ciało jak na mapę, na kartkę, na której jest zapisane twoje życie. Jesteś aktorką, więc ciało jest twoim narzędziem pracy. Obserwowałyśmy cię także podczas sesji zdjęciowej, no i zafascynowała nas niezwykła ekspresja twojego ciała, to. że wydaje się ono czasem funkcjonować obok ciebie, jako osobny byt, zadziwiony własnym istnieniem. Czasem również bolesny obiekt.

SK: Masz pewnie na myśli blizny. Tak, to jest trudny dla mnie temat, bo nie chcę, żeby ta opowieść, no wiesz, żeby ona mnie zdefiniowała.

Sandra wciąż dochodzi do siebie po zajściu w krakowskim Pięknym Psie. Stanęła w obronie przyjaciół, którzy z powodu swojego wyglądu wzbudzili agresję u jednego z bawiących się tam mężczyzn. Okazuje się. że kategoria "niepolski wygląd" nie jest obca nawet bywalcom tego - pozornie przynajmniej - offowego lokalu. Sandra zderzyła się z chamstwem oraz ciężkim kuflem, którego mężczyzna ów użył jako argumentu - wymierzył go w twarz Sandry. Zostały blizny na czole i na nosie. - Oraz w środku, jak mówi o tym sama Sandra. - Facet wydziergał mi twarz, naruszył moje granice terytorialne, wdarł się w moją intymność. Opowiadanie tej historii nadal wywołuje u niej drżenie. - Niepojęte jest to, że prokurator umorzył oskarżenie, ten człowiek jest bezkarny, ma dobrego adwokata, który zanim sprawa trafiła do prokuratury, nalegał na to, by się ze mną spotkać. Stali bywalcy tego pubu nie chcą zeznawać, ponieważ lubią tego chłopaka. Moje straty, moja krzywda jest niewyobrażalna na każdym polu.

HR: To zbyt świeża blizna, żeby o nią pytać. Masz jakieś inne?

SK: (po chwili namysłu) Mam, oj mam. Ale nie jakieś gigantyczne. Kiedy miałam dwa lata, dotknęłam zgniecionej kostki do przedłużacza. Był remont, wszystkie meble poodsuwane od ścian, a mnie ta kostka ostro kopnęła. Zostały mi do dzisiaj ślady na dłoniach. Widzisz, takie ślady na palcach. Miałam też w życiu moment, w którym ból duszy próbowałam znieczulać bólem ciała. W ten sposób starałam się dać ujście kotłującym się we mnie emocjom. Po prostu: ranisz sobie ciało, nagle odczuwasz ulgę, nie boli cię już nic w głowie.

HR: Co było wówczas, w tamtym okresie, katalizatorem emocji?

SK: Z wiekiem człowiek potrafi sobie lepiej radzić z emocjami, wie jak działać, żeby aż tak siebie nie krzywdzić. Potrafi siebie poodcinać, gdy czuje, że robi się niebezpiecznie. W tamtym momencie jeszcze tego nie wiedziałam, z czymś sobie nie radziłam. Nie, nie mogę powiedzieć, że chodziło o jakiś zawód miłosny, to byłoby zbyt proste. Wiele rzeczy się na siebie nałożyło, zbudowało moje zagubienie. Zresztą dalej mam w sobie tę przestrzeń, mogłabym dzisiaj wywołać swoją ciemną stronę: pustkę, upiorną samotność, zagubienie, brak poczucia bezpieczeństwa, za to głębokie poczucie bezsensu, bezcelowości. Bo takie rzeczy się w sobie nosi, można je pielęgnować lub nie. Patrzę teraz w drugą stronę, dużo dobrych rzeczy dzieje się u mnie. Czuję siłę. która chwilowo unieważnia mój własny mrok.

HR: Często jest tak, że grę z bólem podejmują młode dziewczyny w momencie, w którym ich kobiecość eksploduje, nawet wbrew im samym. Z dziewczynek stają się kobietami, boją się własnego ciała, nie radzą z nim sobie.

SK: Masz rację, ale ja wszystko przeżywam z opóźnieniem, na przykład dopiero dwa lub trzy lata temu wyrosły mi zęby mądrości (śmiech). Nie zadawałam sobie bólu. kiedy byłam dziewczyną, przynajmniej nie taki.

Karolina Sulej: Byłaś spokojną nastolatką?

SK: Też nie, ale szalałam na innych obszarach. Okres dorastania to przede wszystkim zmiany nastrojów. Mam je do dzisiaj, moja siostra również. Prawdę mówiąc, dla mnie nie są one aż tak odczuwalne, ale wiem, że człowiek z zewnątrz mógłby się we mnie, w tych zmianach nie połapać. Ciężko jest tłumaczyć, odpowiadać na pytania: "Co się stało?". Opóźniony zapłon to moja specjalność. Coś mnie gdzieś uderzyło, zakłuło, gdzieś mi wlazło, ale długo po mnie tego nie widać. I wreszcie jest wybuch. Jaka byłam jako nastolatka? Czy jestem trudna? Nie wiem, chyba tak nie myślę, chociaż utarto się już przekonanie - Sandra to, wiadomo, trudna osoba. Chowałam się w przeświadczeniu, że jestem trudna. Dorastałam, a razem ze mną ta etykietka. Nie wiem za bardzo, co to znaczy. To tylko moja wrażliwość, konstrukcja, wyporność i odporność. To suma moich doświadczeń. I siła reakcji - już jako dziecko na wszystko reagowałam bardziej. Jestem "bardziej". Kiedy miałam 15 lat, w domu wszyscy zaczęli podejrzewać, że biorę narkotyki. Zmienność, ekstremalne reakcje, niekontrolowane wybuchy - to przecież objawy ćpania. A ja kompletnie nie rozumiałam, czego oni ode mnie chcą. Niczego nie brałam. I buntowałam się jeszcze mocniej, bo czułam, że nikt mnie nie rozumie. Nosiłam w sobie silne przeświadczenie o prawdzie moich zachowań.

Nie ubierałam swoich zachowań w normy. Do dzisiaj raczej tego nie robię, wiem, że ludzie się tego boją. A ja uważam, że to mój atut! Zwłaszcza z racji mojego zawodu. Cała moja praca bazuje na umiejętności czucia. Również nienawiści, zazdrości, wstydu. Na tym się pracuje, jestem wówczas tylko instrumentem.

HR: Co dzieje się z twoim ciałem, kiedy jesteś bardzo pobudzona emocjonalnie? Czujesz nieraz, że twoje ciało odczepiło się od ciebie, rozbiło na części?


SK: Oczywiście. Ciało dostaje bodźce, a potem przekłada je na własny język. Potencjalnie się uwalnia. Dostajesz kuflem w twarz po czym uciekasz do nory, to instynkt.

KS: A twoje role pomagają ci uwalniać emocje, a co za tym idzie - ciało, czy ułatwiają układanie emocji, wprowadzają porządek?

SK: Kiedy gram, biorę z tego, co już jest we mnie, a potem nad tym pracuję. I w pewnym momencie coś się uwalnia. Już nie ja tańczę, nie ustalam kroków, to coś "wytańcowuje" mną. Rola jest jak silny pejzaż w głowie - uwalnia ciało. Wtedy przestajesz się zastanawiać nad własnymi odruchami, ciało podporządkowuje się innej sile. Ale też odwrotnie - ciało nadaje czasem myśli, narzuca procesy głowie. Uwalnia mózg. Wszystko może zaburzyć silny stres, lęk najbardziej blokuje człowieka. Uczę się tego, że strach jest wpisany w życie, że można z nim żyć, że on wręcz musi być. Krystian [Lupa - red.] doradził mi kiedyś pewien zabieg... Tylko wiecie, to nie jest żadna metoda... No więc Krystian powiedział mi, że jeśli dusi mnie lęk, jeśli mam atak strachu, przez który tracę dostęp do samej siebie, to powinnam go z siebie wyrzucić, wydusić, wykrzyczeć. Rzucać się aż do momentu, w którym wytrząsnę ten strach z siebie. Zrobiłam to raz. I to było tak ekstremalne i dziwaczne, że zadziałało. Miotałam się długo i fizycznie poczułam na końcu, że się uwolniłam. Skompromitowałam się przed samą sobą, a to unieważniło inne emocje. Niestety, próba powtórzenia tego zabiegu się nie powiodła. Za drugim razem nie miało to już tej pierwotnej siły. Pomyślałam sobie: "Nie, dziewczynko, nie znalazłaś złotego środka".

HR: Jak układa się twoje ciało, kiedy jesteś spokojna, wyciszona? W jakiej pozycji na przykład najbardziej lubisz zasypiać?

SK: Uczę się spać na wznak, a najlepiej jeszcze z rękoma wyciągniętymi do góry, aż za głowę. To najzdrowszy sposób, zmarszczki się nie robią (śmiech). I podobno zbiera się wtedy energię. Natomiast instynktownie, sama z siebie, kładę się jednak na boku. Zwijam się do pozycji embrionalnej. Próbuję się przerzucić, bo jak człowiek śpi taki skurczony, to potem jest także pokurczony wewnętrznie.

HR: A kiedy nie śpisz sama?

Wszystko robię, wszystko jest możliwe (śmiech).

HR: Jak ci wychodzi wchodzenie w interakcję z drugim ciałem? Wydaje się tobie ono czymś przyjaznym czy musisz się przełamywać?

SK: Oj, to trudne pytanie. Nie wiem wszystkiego o sobie. Ale postrzegam siebie jako osobę z odwiecznym problemem z własną cielesnością. To miałam zawsze. Wiem, że to może zabrzmi śmiesznie, ale jestem bardzo wstydliwa. Dla mnie nagość, rozebranie się przed drugą osobą - nawet taką, z którą jestem, którą kocham - stanowi problem. Oczywiście wiem, że to coś naturalnego, ale zmagam się jednak z własną nagością. I praca, którą wykonuję, jest także próbą konfrontacji z tematem. A i tak nadal przed ukochaną osobą nie potrafiłabym się rozebrać i, ot tak, chodzić nago po domu. Wiem, że to moje kalectwo. Wcale sobie nie powtarzam, że tak po prostu mam, że to moja właściwość.

HR: To kto chodzi po scenie nago w spektaklu Krystiana Lupy?


KS: Marilyn?

SK: Wiecie, ja tam jestem ubrana. Moim kostiumem jest moja głowa, moja dusza, to, co mam w środku. Nie czuję się na scenie goła. Zresztą Krystian już wielokrotnie mówił, że on na początku nie zakładał, że się rozbiorę. Pozbywanie się ubrań odbywało się stopniowo, spadały tak sobie niemal do zera. Każdego dnia mam też inaczej. Dzisiaj czuję się tak, że mogłabym się rozebrać do majtek, najlepiej do bokserek. Uwielbiam bokserki (śmiech). A u Krystiana nie ma czegoś takiego, żeby była mowa na przykład na temat potencjalnej nagości. To się dzieje samo. We Wrocławiu, z tego, co pamiętam, grałam jeszcze w stringach. I dopiero przed premierą w Warszawie coś się ruszyło. Już od dłuższego czasu czułam, że te stringi są bzdurą, ale nie potrafiłam podjąć decyzji. Im bardziej dociera do ciebie to, o czym mówisz, im bardziej twój byt sceniczny cię ogarnia, tym łatwiej jest ci wyłapać każdą sztuczność. I doszło do mnie kłamstwo stringów. Wiecie, kobieta, która mówi o takich rzeczach i ma stringi na sobie?! Czasem człowiek potrzebuje kogoś drugiego, kto wesprze w podjęciu decyzji. To poparcie dał mi Piotrek [Skiba - red.]. Bo ja sama często nie wiem, gubię się we własnych przeczuciach. Kiedy Piotrek zobaczył, że jestem na scenie bez majtek, że mam tak goluteńko, to się wzruszył. W tym geście rozebrania była czystość, a nie perwersja. Dlatego ważny jest sam proces. Teatr to delikatna konstrukcja. Zły reżyser wszystko by spieprzył.

HR: Nagość bywa nadużywana w teatrze.

SK: Tak - dla efektu jest stosowana, efekciarska jest. Coś, co jest czyste, zostaje w końcu sponiewierane, zwulgaryzowane.

KS: Było dużo kontrowersji wokół sztuk "brutalistów". w których grałaś.

SK: Pamiętam, że miałam problem z "Polaroidami" [według Marka Ravenhilla, w reżyserii Michała Kotańskiego, w 2003 r. - red.], to wówczas było dla mnie bardzo dużo, żeby stać w majtkach i staniku jak z go-go przed masą ludzi. I tak zakładałam cienkie rajstopy, żeby czasem nie pokazać gołej nogi. To wszystko przez strach wewnętrzny, który ciśnie, ale też sprawia, że potrafisz wyciągnąć z własnego ciała subtelności.

KS: Powiedziałaś, że często sama nie potrafisz podjąć decyzji, że się wahasz. Lubisz, kiedy ktoś ci mówi, co masz robić?

SK: Nie bezpośrednio. A może to kwestia odpowiedniego momentu? Gdyby Piotrek powiedział mi wcześniej, żebym zdjęła stringi, z pewnością bym tego nie zrobiła. Dopiero gdy sama czułam już, że powinnam się pozbyć majtek, potrzebowałam tej jednej sugestii. Oparcia. Lubię ludzi, którzy mają wyczucie, delikatność. Chociaż są tacy, co by powiedzieli wprost: Sandra, ściągaj gacie. Miałam taki epizod na początku swojej kariery... Byłam świeżo po studiach, grałam w teatrze. Nie będę operować nazwiskami. Wyobraźcie sobie: tuż po próbie reżyser wola mnie i pewnego aktora, bez ogródek proponuje nam, żebyśmy w konkretnej scenie rozebrali się i na golasa ze sobą kopulowali, tak scenicznie. A ja byłam tuż po studiach i się przeraziłam. Zaczęłam się jąkać. Reżyser nie potrafił nam wyjaśnić, czemu miałoby to służyć. I jestem pewna, że sam nie wiedział. Liczył, że golasy na scenie przyciągną mu publiczność. Że niby mocno jest. Wydukałam z siebie wówczas, że jeśli się w tej scenie rozbiorę, to już do końca życia będę cycatą Sandrą aktorką. Miałam wielki biust i wszyscy na ten biust... Ważyłam wtedy więcej, no i mój biust był ogromniasty. DD - gigant balony. Na szczęście kolega był starszy, wygadany i umiejętnie nas wybronił.

KS: Powiedziałaś mi na którymś z naszych pierwszych spotkań, że bardzo ważny jest dla ciebie makijaż, to, kto go robi. I że generalnie wolisz malować się sama.

SK: Wiele aktorek maluje się samodzielnie. Nie wiem, czy to jest dobre, mam w końcu ograniczony ogląd własnej twarzy. Z drugiej strony - kto zna lepiej moją twarz niż ja? Twarz się zmienia. Dzisiaj jest w lepszej kondycji, a jutro może być podpuchnięta. Wiem, jak z nią postępować. Nakładanie makijażu to dla mnie święty czas, lubię go celebrować. Maluję się od 15. roku życia. Ach, co ja wtedy sobie na tej twarzy wyczyniałam! Wyglądałam jak mała prostytutka.

HR: Strój nadążał za makijażem?

SK: Ba, oczywiście! Dekolty, cycki na wierzchu, farbowane włosy, czarne ciuchy...

HR: Hm. to częsta zdaje się kompilacja: ktoś się ostro maluje, wyzywająco się ubiera, ale wstydzi się po prostu rozebrać.

KS: Bo to teatr seksualności.

SK: Dzisiaj już bym w nim nie wystąpiła. Teraz mam w drugą stronę, na pohybel wysokim obcasom.

HR; Od kiedy tlenisz włosy?

SK: Pierwszy raz utleniłam, gdy miałam 15 lat. A potem zaliczyłam wszystkie kolory tęczy, na przykład czerwone albo granatowe. Sama sobie obcinałam włosy, paliłam je utlenianiem. Jednego dnia były białe, a po tygodniu czarne. Swoje emocje natychmiast manifestowałam na głowie, to one decydowały o moich fryzurach. Była w tym wszystkim obietnica zmiany, no i wiszące w powietrzu pytanie: Kim jestem? Była pewnego rodzaju szajba. Sama przekłuwałam też sobie uszy - od razu kolczykiem. Najpierw piło się bańkę, żeby lekko się znieczulić, a potem wbijało kolczyk w ucho. Wolałam raz i konkretnie, bez miziania się jakąś szpilką. Bez makijażu nie wychodziłam na ulicę, nawet jak miałam na chwilę wyskoczyć do sklepu, robiłam sobie oczy na czarno. Kilka razy nie mogłam iść do szkoły, bo wysmarowałam się na noc samoopalaczem i rano budziłam się cała w plackach. I podkreślałam: pupę, cycki. Tak, byłam wyzywająca. Byłam wyzywającą dziewicą. Chowałam się za tym całym pancerzem, bo nie akceptowałam siebie. Popaliłam przez to mnóstwo swoich zdjęć, zabraniałam też robić je innym.

HR: A przy tym wszystkim miałaś na pewno powodzenie?

SK: Nie wiem. Do dzisiaj nie wiem, czy je mam. Noszę w sobie jakąś gorycz... Nie, nie wiem, jak to nazwać. Taki niesmak, że wymalowane gówniary zwracają uwagę starszych mężczyzn. Oni uwielbiają małolaty dojrzałe fizycznie nad wiek. Mnie w newralgicznym okresie uratował wstyd. Miałam w sercu różne miłostki, ale nie szłam w nich za daleko. I swoją ostrą stylizacją malej zdziry - no, nie takiej małej, bo byłam dwa razy większa - też raczej nie wabiłam. To były barwy ochronne. Zamiast seksu wolałam taniec. Szłam do knajpy i tańczyłam całą noc, najchętniej do Tiny Turner, w takim tańcu potrafiłam zrzucić trzy kilogramy.

HR: Kolejny raz podkreślasz, że kiedyś byłaś "większa". Co się stało, że zmalałaś?

SK: Nigdy nie miałam stałej wagi, to się zmieniało w różnych okresach. Ja nie z tych, co przez całe życie są zakonserwowani (śmiech). Jakoś mi się to unormowało dopiero po studiach. Widocznie nie nadaję się do nauki, szkoła tak na mnie wpływała, że tyję i chudnę, chudnę i tyję. Do 15. roku życia byłam szczupluteńka, poszłam do liceum i wszystko zaczęło się rąbać. Na studiach było to samo. Miałam obsesję, cały czas się mierzyłam, sprawdzałam, czy po nocy mi przypadkiem nigdzie nie przybyło.

HR: Miałaś kiedykolwiek zaburzenia związane z jedzeniem?


SK: Tak. To się łączy z moją wrażliwością, z moimi problemami z cielesnością. Tak naprawdę - to jest to samo. Ciągle to samo. I wiem doskonale, co próbowałam zakopać, "zajeść". Obserwuję siebie nadal. Mierzę się z własną tożsamością. Zastanawiam się nad tym - ile tam we mnie jest tych Sandr? Dwie, trzy, może pięć? Może są takie, których wcale nie znam?

Tutaj robimy krótką przerwę. Sandra otwiera drugą butelkę wina, chce przynosić Karolinie talerzyk do jedzenia jajek, potem reflektuje się, że nie ma w mieszkaniu talerzy (przeprowadziła się niedawno, je na desce do krojenia lub prosto z patelni). Opowiada o swoim kocie, który chodzi za nią krok w krok.

SK: Boże, nie chcę, żeby to wszystko brzmiało jakoś tragicznie. Bo ja wam mówię o swoich problemach, ale uważam, że one są częścią mnie. Jestem cały czas w takiej kondycji, że jestem "w drodze", poszukuję u samej siebie akceptacji i przyzwolenia na błędy. Potrafię odnaleźć szczęście nawet w cierpieniu, bo wtedy czuję tak mocno i widzę jaśniej. Niedawno rozmawiałam z Mają Kleczewską o tym, że od urodzenia mam wrażenie, jakbym chodziła we mgle lub stała za matową szybą. Jestem otoczona błoną. I w trudnych momentach ta błona spada i wszystko staje się wyraźne. Widzę, jestem w pełni. Ostatnio uczę się też rozmawiać z obcymi ludźmi. W drodze do sklepu, w kawiarni, jak biegam i coś załatwiam. Bo generalnie nie mam z obcymi kontaktu, mrozi mnie widok skamieniałych twarzy, które mnie mijają. Zaszczepiają we mnie irracjonalne poczucie winy. Usiłuję to zmienić. Obserwować ludzi, otwierać się na nich. W efekcie co kilka dni zakochuję się w jakimś człowieku na ulicy. Nie w nim konkretnie, ale w pewnym przepływie energii, w ułamku spojrzenia. Ci ludzie zostają potem ze mną na zawsze, noszę ich w sobie

HR: Jakie twarze zwracają twoją uwagę?


SK: Ja nie jestem tutaj istotna. Te twarze przyciągają same z siebie, bo taką mają siłę. Mogą mnie przestrzelić w sekundę. Miałam też tak raz po spektaklu, po "Marilyn". Zdarzyło mi się to w momencie, w którym publiczność poderwała się z miejsc, żeby bić brawo. Ludzie klaskali, a on po prostu stał. Nie miał oka, na twarzy miał czarną przepaskę. Był niesamowicie piękny. Mam nadzieję, że jeszcze go kiedyś spotkam przypadkiem...

KS: Co byś zrobiła, gdybyś go spotkała?


SK: Gdybym miała pewność, że to właśnie on, zaczepiłabym go. Zaczęłabym z nim rozmawiać. Bo dzięki niemu naprawdę coś przeżyłam, nie mogę wyrzucić go ze swoich myśli. Wierzę w taki magnetyzm między ludźmi.

HR: Może pan z przepaską na oku przeczyta ten wywiad?


SK: A myślisz, że czemu o tym tyle opowiadam? (śmiech) Dziewczyny... To wszystko nieprawda! Bo my się kochamy z Jankiem Dravnelem.

HR: Wróćmy do ciebie, do twojego ciała. W jaki sposób je pieścisz?


SK: Balsamami, to jasne. To w dosłownym sensie. Jest także drugi poziom.

Aktorstwo to niesamowity zawód, o tym właśnie myślę. Byłam zdumiona, kiedy Krystian [Lupa - red.] powiedział mi, że Marilyn kochała siebie tak, jakby była najcudowniejszą istotą w całym kosmosie. Bo od razu nasunęły mi się myśli na temat innej części jej natury - smutnej, zagubionej Marilyn. Krystian powiedział również, że Marilyn kochała obcować z własnym ciałem i z pewnością często się masturbowala. Przeglądała się podobno w każdym lustrze, mogła to robić godzinami. Ale przecież jest wiele interpretacji tego gestu: przeglądam się, bo siebie kocham, lub przeglądam się, bo siebie kontroluję. Mój naddatek byłby taki: przeglądam się, bo muszę potwierdzić, że istnieję. Po takich rozmowach wracam do domu z pełną głową, odnajduję u siebie zachowania podświadomie przeszczepione z postaci. To dzięki Marilyn odkryłam wreszcie, że mam ciało. Chociaż, o czym już mówiłam, nie udało mi się jeszcze zwalczyć wstydu przed drugą osobą, to opanowałam przynajmniej wstyd przed samą sobą. Może nawet nie dzięki Marilyn, tylko za sprawą mojego marzenia o niej. Nie mam przecież wzoru na postać, ona nie jest zmaterializowana poza sceną, istnieje wyłącznie w moich myślach. W tym sensie jest moja, bo powstaje przeze mnie. I mnie zmienia.

HR: To boli?


SK: Zdarza się. Krystian od początku kręcił wszystkie nasze próby do "Factory 2", dzień w dzień. Trzema kamerami. Potem wszyscy razem oglądaliśmy na bieżąco zapisy z prób. To trudne patrzeć na swoją twarz wyświetloną na wielkim ekranie. Były też ćwiczenia. Na przykład: samotne pół godziny w pokoju z kamerami, jedynie z hasłem "Moje pierdolone ja". Ludzie różnie sobie radzą z czymś takim. Ja za pierwszym razem sobie nie poradziłam. Totalnie się zakleszczyłam. Rzuciłam się na kanapę i nie byłam w stanie mówić. Leżałam w objęciach demona, we własnych czeluściach. Później dostałam drugą szansę i stopniowo zaczęłam się oswajać.

HR: Przez całą naszą rozmowę, kiedy patrzę na twoją twarz, w tle widzę twarz Marilyn z plakatu,

KS: Niesamowita jest ta rama, przez to plakat wygląda jak domowy ołtarzyk.

SK: Tak, podoba wam się? Plakat przysłała mi ze Stanów mama, a ramę zrobiłam sama z tektury. Własnoręcznie ją malowałam, całą jedną noc. Wrzuciłam tu mnóstwo różnych motywów: oko, kwiatki, drzewo, drabinę.

HR: A te kropki?

SK: To może być deszcz, mogą być też łezki. Zależy pod jakim kątem patrzysz. Muszę wam też się przyznać do czegoś - czasami głaszczę Marilyn z plakatu. Ona mnie tak wzrusza, wydaje mi się jakaś bliska.

HR: Myślisz, że ją znasz?


SK: Nie wiem, czyją znam. Powiedzieć o kimś, że się go zna, to trochę jak przywłaszczyć go dla siebie. Nie mam do tego prawda. Ja ją kocham. Nie wiem, gdzie Marilyn jest teraz, nie wiem, czy reinkarnacja jest prawdą, ale może ona siedzi teraz w jakimś kosmicznym moteliku i czuje, gdy głaszczę ją po twarzy? I sprawia jej to radość?

KS: Chyba nie zaznała jej w życiu


SK: Tym bardziej o niej myślę.

Hanna Rydlewska i Karolina Sulej
Exklusiv
20 sierpnia 2010
Portrety
Irena Jun

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...