Przestrzeń teatru jest magiczna

rozmowa z Leszkiem Bzdylem

Można o teatrze myśleć jako o miejscu, które daje rozrywkę, ale też jako o miejscu, w którym mamy szansę przez chwilę dokonać czegoś, co jest niemożliwe w ciągu dnia - maksymalnie skoncentrować się, skupić, uwolnić się od siebie, od rytmu dnia i podążać razem z tymi - tancerzami, aktorami - którzy proponują własną konstrukcję, swój scenariusz, swego rodzaju podróż" - z Leszkiem Bzdylem, twórcą i aktorem Teatru Dada von Bzdulow, o spektaklu "Duety Nieistniejące" rozmawia Gabriela Pewińska

Wczoraj, już po raz nie wiem który, obejrzałam musical "Amerykanin w Paryżu". Legendarny duet tancerzy Gene Kelly i Leslie Caron. Ale pewnie nie o takich duetach chce Pan w swoim spektaklu opowiedzieć...

Prowokacyjne pytanie, bo duet Kelly - Caron co prawda nie istnieje, a jednak... istnieje. Zadziwiające, że każda rzecz, która kiedyś pojawiła się w przestrzeni, w czasie - mimo że zapominamy o niej - to ciągle wiedzie swój podstępny żywot. Ale z pewnością nie o ten duet w "Duetach Nieistniejących" chodzi, choć z drugiej strony o duet każdy możliwy, każdy z tych, który wnosi widz w przestrzeń teatru.

A co zwykły widz może wnieść do Waszego przedstawienia?

Swoje życie. Swoje doświadczenie. Swoje myślenie. Swój kontekst.

Wystarczy, że usiądzie na widowni? I już?


Przestrzeń teatru jest magiczna. Można o teatrze myśleć jako o miejscu, które daje rozrywkę, ale też jako o miejscu, w którym mamy szansę przez chwilę dokonać czegoś, co jest niemożliwe w ciągu dnia - maksymalnie skoncentrować się, skupić, uwolnić się od siebie, od rytmu dnia i podążać razem z tymi - tancerzami, aktorami - którzy proponują własną konstrukcję, swój scenariusz, swego rodzaju podróż. Ta dość radykalna decyzja, żeby w ogóle wyjść z domu, kupić bilet i usiąść na widowni, już jest początkiem pewnej gry, która potem rozwija się dzięki tym, którzy tworzą przedstawienie.

Muzyka pełni tym razem rolę bodajże najważniejszą. Muzyka gra? Reżyseruje ten spektakl?

Muzyka Mikołaja Trzaski towarzyszy nam od premiery "Magnolii" (2002 r.). Mikołaj nigdy w naszej pracy nie był, ot, zwykłym sobie kompozytorem. Był twórcą tych przedstawień. Z każdym kolejnym spektaklem rola Mikołaja rozrasta się...

Jeszcze trochę, a zatańczy razem z Wami!

Już w tym przedstawieniu pojawi się, by tak rzec, w przestrzeni sceny, jego myśl, jego obecność jest tu mocno zarysowana.

Inspiracją była też książka "Niewidzialne miasta" Italo Calvino.

To opowieść ujęta w formę dialogu między słynnym podróżnikiem Marco Polo i mongolskim władcą chińskiego imperium, Kubłajchanem. Owe miasta w tej rozmowie z każdą chwilą stają się coraz mniej rzeczywiste, a z drugiej strony coraz bardziej konkretne, to była inspiracja do rozpoczęcia pracy nad "Duetami". W przedstawieniu opowiadamy o kobiecie i mężczyźnie, jednak używając podobnej strategii, jaką zastosował Italo Calvino. Coś, co w ich relacji jest rzeczywiste, staje się stopniowo coraz mniej racjonalne. I na odwrót.

Między mężczyzną a kobietą może jeszcze dziać się coś nowego? Zawsze przecież chodzi o to samo...

Niby tak, ale za każdym razem rozgrywa się to inaczej. By nie popadać w truizmy, wraz z Katarzyną Chmielewską nie rozbudowujemy na scenie jakiejś specyficznej męsko- damskiej gry. Nie chcemy opowiadać w kółko tego samego. Chcemy raczej zwrócić uwagę na tego demona przeszłości, na słowa Jeana Baudrillarda "Wszystko bowiem, co znika, przenika do naszego życia w minimalnych dawkach, częstokroć o wiele bardziej dla nas groźnych aniżeli panujące nad nami moce...".

Przyglądacie się, tańcząc, temu czego nie ma, a co było?

I tworzymy własną historię naznaczoną naszą wspólną, budowaną przez 19 lat na scenie, przeszłością.

Taka Wasza flanerie (z fr. włóczęga) - tego słowa używacie w materiałach prasowych. W wielu Waszych spektaklach pojawia się jakiś motyw francuski.

Ciekawe... To może wpływ jakiejś linii literackiej, która siedzi w mojej głowie? Prześledźmy: zacznijmy od Gombrowicza, skończył we Francji, dalej, Emil Cioran - żył we Francji, Milan Kundera również się tam przeniósł, Boris Vian - Francuz, Francuzem jest też Jean Baudrillard. Muszę się nad tym zastanowić... Nasze przedstawienia miały zawsze entuzjastyczne przyjęcie we Francji. Czułem, że Francuzi odczytują je w jakiś swoisty sposób, może to co robimy jest naznaczone pewnym tajemnym wpływem atmosfery tamtych stron? A może to jest fascynacja tego rodzaju, o której ostatnio opowiedział Woody Allen? Podróż ku przeszłości? Próba dotknięcia świata pełnego myśli i aktywności twórczej, świata, którego jednak już nie ma? Może to co pokażemy to jakaś inna wersja Allenowskiego "O północy w Paryżu"? (śmiech).

Gabriela Pewińska
POLSKA Dziennik Bałtycki
29 września 2011
Portrety
Leszek Bzdyl

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...