Przesuwanie granic

"Kostka smalcu z bakaliami..." - reż. Ingmar Villqist - Teatr Miejski w Gdyni

Ingmar Villqist, dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni, nie dotrzymał słowa danego na początku szefowania gdyńskiej scenie, że wystawiać będzie jedynie klasyczną dramaturgię XX wieku, i wprowadził na plakat sztukę autora co prawda dwudziestowiecznego, ale spoza kanonu. To znaczy - wprowadził własne teksty, dwie jednoaktówki z cyklu "Beztlenowce"

Dobrze, że się na to zdecydował, bo gołym okiem było już widać, że pomysł budowania całego repertuaru wyłącznie na klasyce nie iskrzy. Nie widzę też niczego niewłaściwego w pomyśle wyreżyserowania własnych tekstów. "Beztlenowce" grane były z powodzeniem w wielu teatrach, także w reżyserii Villqista, wydawały się więc pewnym materiałem na sukces, którego teatrowi na gwałt potrzeba. Ale w sukces się nie zamieniły. Dlaczego?

Pierwszą próbę wyjaśnienia powodów biorę na własną pierś. Od czasu napisania "Kostki smalcu z bakaliami" i "Beztlenowców" minęło paręnaście lat. Jak się okazuje, to dzisiaj cała epoka. Język, w jakim dzisiaj mówi się o homoerotyzmie - a wokół tych damsko-damskich i męsko-męskich spraw jednoaktówki Villqista się obracają - w ciągu tych kilkunastu lat zmienił się nie do poznania. Po "Lubiewie", głośnej powieści Michała Witkowskiego, nic w tych sprawach nie jest takie jak przedtem. Przynajmniej w moim przypadku. Oswojony z przesuwaniem granic coraz dalej i dalej, w tyle głowy mam zakodowane, że gdy ktoś już przyrządza książkę czy sztukę na te tematy, to nie w wersji saute, tylko na ostro. Tymczasem teksty Ingmara Villqista wydają się dzisiaj salonowe w swojej odwadze mówienia o homoerotyzmie. Tak je przynajmniej odbiera, być może wypaczona, moja wrażliwość.

Co więcej, Villqist, reżyserując swe sztuki w Gdyni, sam je tu i tam stonował. Brnąc przez zaspy na sobotnie przedstawienie, zastanawiałem się, jak wystawi on dzisiaj "Kostkę smalcu z bakaliami". Ta jednoaktówka opowiada o jednej z wielu lesbijskich schadzek dawnej nauczycielki i jej, uwiedzionej przez nią, wówczas niepełnoletniej uczennicy. Po aferze Polańskiego temat nabrał smakowitej ostrości i dwuznaczności, ale w zaokrąglającej kanty reżyserii Villqista nie zostało to w żaden sposób wykorzystane. Odwrotnie - Villqist wykropkował na przykład zdania, w których jedna z bohaterek, dziś dojrzała kobieta, wspomina, jak jej kochanka uczyła ją niegdyś masturbacji. Gdy z kolei nauczycielka wspomina, jak została porzucona po ślubie jej partnerki (tradycyjnym, z mężczyzną, żeby było jasne), i czuła się wtedy jak wibrator, wyrzucony na śmietnik w foliowej torbie, ów wibrator w folii wydał mi się dobrą metaforą całego przedstawienia.

Tak wygląda bowiem również część druga, "Beztlenowce". Dwóch homoseksualistów wychowuje w nich półrocznego niemowlaka, którego planują adoptować. Gdy w głośnym swego czasu filmie "Filadelfia" reżyser Jonathan Demme kazał Tomowi Hanksowi, grającemu chorego na AIDS homoseksualistę, wziąć na ręce dziecko, sprowokowało to burzliwą dyskusję. W gdyńskiej sztuce nic nie ma aspiracji sprowokowania nas do niczego. Spektakl jest, rzec by można, smooth-jazzowy.

Może i jest w tym jakaś metoda. Może Ingmar Villqist chciał nam właśnie powiedzieć, że przez tych kilkanaście lat temat z obyczajowego stał się li tylko psychologicznym, a homoerotyczne związki przeżywają ze sobą problemy, jak każde pary. Aby nas jednak do tego przekonać, musiałby wyreżyserować ciekawy psychologiczny spektakl. A "Beztlenowce" takim spektaklem nie są.

Przedstawienie oglądałem nazajutrz po premierze, rozumiem więc, że aktorzy grali niejako na wydechu. Nie tłumaczy mi to jednak, czemu ukryte w tekście napięcia Beata Buczek-Żarnecka odgrywała, niezręcznie imitując histerię, albo czemu grający "ciotę" Filip Frątczak jest tak przymilny, że budzi to niezamierzony śmiech na sali. Teksty Villqista oparte są na niedopowiedzeniach i aluzjach. Na scenie zmieniło się to w niepotrzebne dosłowności.

Grzechem pierworodnym "Beztlenowców" w Teatrze Miejskim w Gdyni wydaje mi się jednak to, że Ingmar Villqist, reżyser i dyrektor w jednej osobie, postanowił wystawić tę sztukę odważnie i ostrożnie zarazem. Tak się nie da zrobić dobrego przedstawienia. Obawiam się również, że tak się nie da dobrze zbudować repertuaru teatru.

Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
2 lutego 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia