Przeszłość jest to dziś, tylko...

rozmowa z Krzysztofem Babickim

W tekście Mickiewicza odbija się współczesność, wciąż aktualne przeczucia i obawy. Wierzę, że spektakl umożliwi widzom ujrzenie "Dziadów" w takim, współczesnym kontekście. Jeśli wierzyć Norwidowi, że "Przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej", taka sytuacja powinna być realna. Mam nadzieję, że widz zobaczy w "Dziadach" coś więcej niż tylko dobrych Polaków i złych Rosjan, że dostrzeże osobisty dramat każdego z bohaterów

Rozmowa z Krzysztofem Babickim, reżyserem „Dziadów” w Teatrze Śląskim w Katowicach

- „Dziady” to opowieść o patriotyzmie, o powstaniu, wreszcie o  samym Adamie Mickiewiczu i jego osobistych zmaganiach z polskością. Czy w czasach, gdy patriotyzm zostaje przesunięty na drugi plan a obowiązuje raczej postawa obywatelska, musiał Pan podejść do tych wątków inaczej niż wymagały tego realizacje wcześniejsze czy wręcz historyczne?

Krzysztof Babicki – Przede wszystkim nie powiedziałbym, że wątki patriotyczne straciły dziś na aktualności. Musimy pamiętać, że wolność nie jest nam „raz na zawsze dana”. A w „Dziadach” oczywiście można dostrzec patriotyzm, jednak na pierwszy plan niejednokrotnie wychodzą zupełnie inne kwestie. Rzuca się w oczy przede wszystkim skomplikowana machina urzędniczo-społeczna. Poza tym „Dziady” to także rozbudowana dyskusja o duchowości. Przez dramat przewija się kilka postaci, które prezentują różne podejście do kwestii metafizycznych. Guślarz, który jak słyszymy już na początku spektaklu, był malarzem, a teraz zaczyna „wchodzić w Biblię”. W domu opieki, w którym się znajduje, wywołuje duchy, postaci z życia, którym to życie się nie udało, które rozminęły się ze swoją życiową drogą. Guślarz to także ten, który chce „przypomnieć ojców dzieje”, który przenosi nas do zupełnie innej rzeczywistości. Dyskusja o metafizyce toczy się w „Dziadach” na wielu poziomach. Ksiądz, do którego - z myślą o samobójstwie - przychodzi Gustaw to doktryner. Wierzy w Ewangelię, we wszystko, co objawił Chrystus, a przede wszystkim w doktrynę Kościoła. Nie potrafi wyjść poza swoje wąskie postrzeganie rzeczywistości i nie może pomóc Gustawowi. Zupełnie inne podejście do duchowości prezentuje ksiądz Piotr. Jest otwarty na los innego człowieka.

Ta dyskusja o duchowością jest niezwykle ważna i aktualna w dzisiejszym świecie. Katecheta-doktryner z IV części „Dziadów” to człowiek miły, ale Gustawowi zupełnie niepotrzebny. Z kolei Guślarz z przytułku, późniejszy ksiądz Piotr, żyjący wśród ludzi, rozminął się z malarstwem, rozminął się z własnym życiem i właściwie o tym jest ta sztuka. O ludziach, którym się w życiu nie udało. O takich, którzy mieli marzenia, ale nie potrafili ich urealnić. O tych, których ominęło ich przeznaczenie.

- Czym kierował się Pan podczas doboru obsady? Dlaczego Pański Gustaw-Konrad to nie młodzieniec, lecz 50-letni, dojrzały mężczyzna?

K.B. – Kiedy czytając czy oglądając „Dziady” docieramy do Wielkiej Improwizacji widzimy w Konradzie buntownika. Zupełnie inaczej buntuje się jednak człowiek 20-letni, a inaczej 50-latek. Młodzi pragną przede wszystkim burzyć, by potem stawiać wszystko od początku. Ja chciałem pokazać bunt wynikający z różnorodnych doświadczeń życiowych, bardziej wiarygodny. Gustaw Konrad Grzegorza Przybyła nie jest rozwścieczonym zazdrośnikiem. Na swoje życie spogląda z dystansem. Wielka Improwizacja w tym spektaklu ma wydźwięk niezwykle gorzki i taką interpretację wolę. Bohater nie mogąc pozostać Gustawem stał się Konradem i całkowicie zmienił swoje życie.

- W „Dziadach” jest wiele ról wspaniałych i jednocześnie niezwykle trudnych. Które z kreacji uważa Pan za szczególnie udane?

K.B. - Taką postacią jest na pewno pani Rollisonowa grana przez Violettę Smolińską. Od samego początku wiedziałem, że ona zrobi to doskonale. To postać w „Dziadach”, która coś w życiu utraciła, rozminęła się ze szczęściem rodzinnym. Wychowuje samodzielnie jedynego syna (mąż zmarł przed wielu laty, mógł zginąć w trakcie kampanii napoleońskiej). To oczywiście tylko dedukcja, ale jest elementem bagażu niezbędnego dla aktorki podczas budowania roli. Rollisonowa to kobieta dotknięta piekłem ludzkiego nieszczęścia. A teraz przychodzi jej utracić także syna. Chciałem żeby Rollisonowa po rozmowie z Senatorem była pełna nadziei na uratowanie swojego dziecka. Ona jest niewidoma, nie wie jak zachowuje się podczas rozmowy z nią Senator. Pomyślałem, że im bardziej Rollisonowa zaufa Senatorowi, tym boleśniej będzie potem spadać. I rzeczywiście kolejne wejście Violetty Smolińskiej na scenę to już zupełnie inne emocje…

- Jest jeszcze jedna ważna kreacja w tym spektaklu - to Senator Wiesława Sławika. Jakie miał Pan oczekiwania w stosunku do niego?

Wyobraziłem sobie Senatora jako karierowicza, którego marzenia o sukcesie spełzły na niczym. Zależało mi, by przy tym wszystkim wyraźnie zaznaczyć jego inteligencję. Bardzo chciałem, by był sfrustrowany osobistą klęską. Chodziło mi o pokazania cynika, który w pewnym momencie zaczyna dostrzegać, że nie zawsze dwa razy dwa musi dawać cztery. Kiedy uderza pierwszy piorun skorupa racjonalizmu pęka. W Senatorze powinno dojść do zderzenia owego racjonalizmu z romantyzmem, a Sławik jest w tym niezwykle gorzki i przekonujący. Wątek Senatora to właściwie opowieść o walce o władzę. Mickiewicz jest świetnym obserwatorem, przedstawia więc tę sprawę w sposób niezwykle wyrafinowany.

– Jak poradził Pan sobie z, trudnym dziś do uwiarygodnienia, profetyzmem Konrada?

K.B. – Konrad jest poetą, nie ma w sobie nic z proroka. Współwięźniowie w celi nie mają jego wyobraźni, za to ciągle jeszcze mają nadzieję. Konrad już jej nie ma. Profetą jest za to ksiądz Piotr. Widzenie księdza Piotra jest takim momentem w sztuce, którego nie chciałem zepsuć wybujałą interpretacją. Ten tekst jest trudny, niespójny, wielokrotnie sam sobie zaprzecza. Chcę, aby widz sam mógł zinterpretować sobie ten fragment dramatu.
Ksiądz Piotr najprawdopodobniej sam nie jest w stanie zinterpretować tego, co widzi i co próbuje nazwać słowami. Dlatego najuczciwiej jest postawić widzów w sytuacji słuchaczy proroctwa, otworzyć ich wyobraźnię, niczego nie narzucając.

– W „Dziadach” pojawiają się liczne wątki polityczne. Czy próbował Pan osadzić je w obecnej sytuacji?

K.B. – Nie było takiej konieczności, bo te wątki są uniwersalne, my wciąż w nich jesteśmy. Nasz naród przez tyle lat niewiele się zmienił, a „Dziady”  pozostają dobrym odniesieniem dla opisu relacji polsko-rosyjskiej, tak samo, jak przed dwustu laty. Bo Rosjanie zawsze mieli bardzo indywidualny stosunek do Polaków. Zawsze, tak jak w „Dziadach” jest Nowosilcow, ale jest i Bestużew. W tym sensie przesłanie mickiewiczowskie pozostaje wciąż aktualne.

- Jakie nadzieje wiąże Pan z jutrzejszą premierą? Jakiego odbioru spodziewa się Pan po katowickiej widowni?

K. B. W tekście Mickiewicza odbija się współczesność, wciąż aktualne przeczucia i obawy. Wierzę, że spektakl umożliwi widzom ujrzenie „Dziadów” w takim, współczesnym kontekście. Jeśli wierzyć Norwidowi, że „Przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej”, taka sytuacja powinna być realna. Mam nadzieję, że widz zobaczy w „Dziadach” coś więcej niż tylko dobrych Polaków i złych Rosjan, że dostrzeże osobisty dramat każdego z bohaterów. Chciałbym aby po premierze ludzie opuścili teatr z przekonaniem, że Polacy mają arcydramat narodowy, który nie tylko jest po dziś dzień aktualny, ale także autentycznie wielki.

- Bardzo tego Panu i Teatrowi Śląskiemu życzymy i bardzo dziękujemy za rozmowę.

Anna Leksy i Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
5 lutego 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...