Przewrotność losu
"Oliver" - reż: Magdalena Piekorz - Teatr Rozrywki w Chorzowie"Oliver!" w chorzowskim Teatrze Rozrywki w reżyserii Magdaleny Piekorz - któż by uwierzył, że praca z ponad setką aktorów (z czego prawie połowa to jeszcze dzieci) doprowadzi musical do bram sukcesu?
Zrealizowany w teatrze spektakl o słynnym londyńskim sierocie – Oliverze Twiście – można opisywać tylko w samych superlatywach. Ogrom pracy, jaki niewątpliwie musiał zostać wykonany z tak młodymi artystami zaowocował całkiem dobrym efektem. Sceny mające miejsce w mieszkaniu Bandy Fagina czy na miejskim rynku, w których to na chłopcach spoczywała odpowiedzialność za pojawiające się rekwizyty przy współpracy z innymi aktorami dawały wrażenie spontanicznego strumienia dziejących się kolejno zdarzeń. Trudno było się oprzeć rozczulającemu urokowi ich gestów czy min, które mimo wszystko świadczyły o świadomym odgrywaniu postaci.
Szczególną uwagę przyciągał obdarzony niezłymi zdolnościami wokalnymi Szelma (Kacper Andrzejewski) oraz bardzo ruchliwy i energiczny Oliver (Piotr Janusz), których niewątpliwie ważne role wręcz powalały profesjonalnym wykonaniem. Magdalena Piekorz wykazała się tu dużymi zdolnościami pedagogicznymi, bowiem dzieciaki bawiąc się na scenie, równocześnie bardzo dobrze wywiązały się ze swoich aktorskich zadań.
Nie można także zapomnieć o zawodowcach, którzy z pewnością włożyli w to przedstawienie sporo energii, by jednocześnie móc grać swoje kwestie i wspierać początkujących towarzyszy. Oczywiście godna uwagi była cudowna para – pana Bumble (Jacenty Jędrusik) i pani Corney (Elżbieta Okupska), która z powodzeniem rozbawiała swoim (w gruncie rzeczy prozaicznym) komizmem. Ciepła postać Fagina (Tomasz Steciuk), siejący grozę Bill Sikes (Witold Szulc) oraz pięknie śpiewająca, opiekuńcza Nancy (Marta Florek) – to podstawa całego przedstawienia. Każda z tych jakże charakterystycznych osób zaraz obok Olivera, stanowiły trzon dość nieskomplikowanej akcji.
Ale czym by był dobry musical bez zbudowanej z rozmachem scenografii i kostiumach oddających klimat epoki? Zaaranżowany balkon, obrotowa scena, przedstawiająca dwupoziomowo różne miejsca – przyczyniły się do wprowadzenia widzów w baśniowy klimat starego Londynu. Konstrukcja mostu zbudowana tuż pod sufitem teatru była idealnym miejscem do zagrania samobójczej śmierci Billa Sikesa (Witold Szulc). Skok z mostu wykonano poprzez odpowiednie oświetlenie, natomiast samo spadanie bohatera było wyświetlane na specjalnym ekranie. Podobnie ciekawym rozwiązaniem było umieszczenie schodów na platformie, dzięki którym cała przestrzeń teatru była szeroko ograna, a cała sceneria wyglądała niczym obrazek wyciągnięty z książki Dickensa.
Jedyną negatywną stroną tego spektaklu jest brak czegoś zaskakującego, co mogłoby widzów zbić z tropu. „Oliver!” sprawdza się jako musical, jednak w tej całej, wzorowo napędzonej maszynie wszystko jest zbyt oczywiste, całkiem prawdopodobne, że przyczyniła się do tego (już sama w sobie) dość popularna opowieść. Zatem, jest to dobre, ale niewymagające przedstawieni, które wystarcza w sam raz na rodzinne spędzenie wieczoru w teatrze.