Przydługie wiosny budzenie

"Przebudzenie wiosny" - reż. Łukasza Kos - Teatr Rozrywki w Chorzowie

Na afisz Teatru Rozrywki weszła kolejna polska prapremiera - musical "Przebudzenie wiosny", w reżyserii Łukasza Kosa. Określenie "musical" nie do końca zresztą oddaje charakter tego utworu, który momentami przypomina pop operę, a chwilami jest po prostu klasycznym dramatem, wzbogaconym piosenkami

„Przebudzenie wiosny" to tytuł znany miłośnikom dramatu, choć napisaną w 1891 roku sztukę Franka Wedekinda, teatry wystawiają rzadko, bo to dramat trudny w realizacji przez naturalistyczną dosłowność. 

Przewidywalne sytuacje, banalne dialogi

Twórcy musicalu wyraźnie próbowali jednak wersję Wedekinda obłaskawić. Wykreślili podtytuł sztuki, czyli "tragedię dziecięcą" i złagodzili jej oskarżycielski ton. Tym sposobem wpadli jednak w kolejną zasadzkę.

Dokładnie wpadł w nią autor libretta Steven Sater, który stworzył całość niejednorodną stylistycznie. A w konsekwencji osłabiającą wymowę historii, której finał, przy zachowaniu proporcji, ma przecież coś z tragedii Szekspira.

Tak niespójny materiał nie ułatwia zadania żadnemu reżyserowi i Łukasz Kos też długo gubi się w banalnych dialogach i przewidywalnych sytuacjach.

Druga odsłona: poruszające cztery kwadranse

Gdyby jednak chorzowskie przedstawienie miało w pierwszej części tak duże napięcie, jak w drugiej - byłoby świetne. Tymczasem spektakl dzieli się na dwie wyraźnie różne połowy. Zacznę od drugiej, znakomicie lepszej. Bo tu już nic nie jest na niby. Tu ze sceny emanuje prawdziwe cierpienie młodych bohaterów, ich bezradność wobec sytuacji, nad którymi tracą kontrolę i paraliżujący strach przed dorosłymi, którym wszystko wolno.

Kapitalna scena aborcji, rozegrana jest bez cienia wulgarności i pokazywania palcem "ta pani, to jest specjalistka od skrobanek". Wystarczył wstrząsający płacz dziewczynki, skontrastowany z oschłą determinacją matki, by nikt nie miał wątpliwości, że temu dziecku dzieje się śmiertelna krzywda. Scena w poprawczaku, choć ostra, też celnie pokazuje, czym jest przemoc i agresja, skumulowane w jednym miejscu.

Skoro tak, chciałoby się zapytać, to dlaczego te zwarte, trzymające w napięciu i poruszające cztery kwadranse poprzedza chaotyczna i miejscami po prostu nudna, część pierwsza? Dlaczego opowieść o brutalnych pułapkach dojrzewania długo wygląda, jak skrzyżowanie "Wspomnień niebieskiego mundurka" z "Anią z Zielonego Wzgórza"? I nie chodzi bynajmniej o to, żeby było odważnie obyczajowo (zresztą bez obaw, specjalnie odważnie nie jest) tylko, żeby pokazać czym w istocie jest młodzieńczy bunt wobec przemocy i hipokryzji dorosłych. Bo w chorzowskim spektaklu jest tylko strachem przed głupimi belframi, a nie wściekłością, wynikającą z faktu, że to oni doprowadzili młodego człowieka do samobójczej śmierci. Choć doskonale groteskowa postać Marii Meyer jako Rektora mogła być krzywym lustrem dla bezsilności uczniów.

Pierwsze fascynacje erotyczne też nie zawsze wypadają przekonująco. Rozmowa o macierzance, prowadzona bez błysku w oku i bez, choćby naiwnej, prowokacji wobec partnera, nie ma siły rażenia. To prawda, że te dzieci szukają w seksualnym spełnieniu bliskości, jakiej nie zaznają w rodzinie. Ale aktorzy nas do takiej tezy nie przekonują, możemy ją sobie tylko wyspekulować. Przekonuje natomiast drapieżny song molestowanej Marthy, w interpretacji Emilii Majcherczyk.

Tę utalentowaną młodzież stać na bardzo wiele

Młodzi odtwórcy czołowych ról: Marek Molak (Melchior), Kamil Franczak (Moritz), a przede wszystkim wzruszająca w roli Wendli - Wioleta Malchar, są na scenie naturalni, bezpretensjonalni i świetnie przygotowani głosowo. Skupieni na dramatyzmie wykonywanych piosenek zapominają czasami o tym, że w tym musicalu jest sporo dialogów i one wymagają aktorskiego wyczucia. A tego wyczucia brakuje, co w połączeniu z dłużyznami tekstu, obniża napięcie i prawdopodobieństwo zdarzeń w pierwszej części spektaklu. Bo finał, jak pisałam, pokazuje na co tę utalentowaną młodzież stać.

Świetna muzyka, wpadający w ucho przebój

Największą zaletą chorzowskiego "Przebudzenia wiosny" jest muzyka. Świetne kompozycje Duncana Sheika, w świetnym wykonaniu zespołu pod kierownictwem Ewy Zug i aktorów, celnie dopełniają akcję. No i jest przebój, z refrenem "Bla, bla bla". Nieobyczajny w tekście, ale wykonany z żarliwością, której trudno się oprzeć.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
4 maja 2011
Portrety
Łukasz Kos

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia