Przyjaźń rodzi się w drodze

"Tschick" - reż. Marek Gierszał - Teatr Polski w Szczecinie

Przyjaźń, miłość, dojrzałość - wszystko to śledzimy w najnowszym spektaklu "Tschick" Teatru Polskiego w Szczecinie. Dla dwojga bohaterów przypadkowa podróż po Polsce staje się podróżą w głąb siebie.

Reżyser Marek Gierszał po raz kolejny reżyseruje w Teatrze Polskim w Szczecinie, tym razem sięgając po książkę młodego niemieckiego autora.

Książka Wolfganga Herrndorfa to historia niezwykłej przyjaźni dwóch chłopców; to powieść drogi pełna melancholii i humoru. Matka Maika po raz kolejny trafia do kliniki odwykowej, a ojciec wyjeżdża służbowo ze swoją młodą kochanką. Pierwszy dzień wakacji chłopiec wita samotnie w ogromnym domu. Wtedy zjawia się Czik – Rosjanin o niemieckich korzeniach, nowy uczeń odstający od reszty klasy, który jest w posiadaniu starej Łady. Niebawem chłopcy wyruszają na Wołoszczyznę, do rodziny Czika, choć nie wiedzą, gdzie to jest.

"Tschick" to przede wszystkim spektakl dwóch młodych aktorów, debiutantów na szczecińskiej scenie. Marcin Sztendel (Maik) to ktoś w rodzaju narratora. Już w pierwszej scenie siedzi samotnie z gitarą, a w tle słychać kłótnię jego rodziców. Aktor jest bardzo dobry w roli młodego, nieśmiałego wrażliwca, który nie może się odnaleźć zarówno w szkole wśród rówieśników, jak i we własnym domu, gdzie ojciec ciągle wrzeszczy i bardziej dba o swój wizerunek publiczny niż o rodzinę, a matka ma problem alkoholowy i przez większość czasu nie ma kontaktu z rzeczywistością. Maik, tak zwany grzeczny chłopiec z dobrego domu, nie radząc sobie z relacjami międzyludzkimi, ucieka w świat swoich marzeń i fantazji. Nie ma przyjaciół, boi się zagadać dziewczynę z klasy, która mu się podoba. Podejmuje pozorne działania, które dają mu nadzieję na zmianę. Ale zmiana przyjdzie dopiero wraz z pojawieniem się nowego kolegi w klasie, który w wakacje zafunduje mu przygodę życia.

Przemysław Kowalski jako Czik jest dużo bardziej wyluzowany, ale taki też jest jego bohater. Jego swobodne, pozornie niedbałe gesty, sprawiają wrażenie, że nie podchodzi do życia poważnie. To on proponuje Maikowi wypad kradzionym samochodem, to on jest "kierownikiem wycieczki". Dlaczego wybiera na kumpla nieśmiałego Maika? Wydawałoby się, że to towarzystwo nie dla niego, bo Maik jest tak nudny, że jako jedyny w klasie nie został zaproszony na imprezę. Ale Czik okrywa w Maiku całkiem niezły potencjał. I, co ważne, uświadamia mu ten potencjał. Dzięki temu Maik ma odwagę zacząć działać naprawdę. Zawalczyć o dziewczynę, załatwić ważną sprawę (zabawna scena z telefonem do nieznajomego ze szpitala), usiąść za kierownicą samochodu. Podczas podróży chłopcy się doskonale uzupełniają, znajdują wspólny język i nawiązują przyjaźń.

Podróż w nieznane uczy ich nowego spojrzenia na otaczający świat i samych siebie. Podróży - jak się w jej trakcie okaże - ku dojrzałości i zrozumieniu istoty życia. Wraz z każdym - przypadkowym, oczywiście - przystankiem, napotkanymi ludźmi i koniecznymi do podjęcia decyzjami, główny bohater przechodzi przemianę, coraz lepiej poznając siebie. A także, czym jest dobro i zło. Co jest potrzebne do szczęścia. Czym jest przyjaźń. I jak rodzi się miłość.

Obaj młodzi aktorzy dostali naprawdę trudne zadanie. Przez niemal trzy godziny nie schodzą ze sceny i przez większość tego czasu są na niej sami. To duże wyzwanie, z którego wychodzą zwycięsko. Szczególnie Przemysław Kowalski, który dodatkowo musi mówić z rosyjskim akcentem.

Dobrze wypadają także aktorzy drugoplanowi, którzy grają po kilka ról - osoby, które chłopcy spotykają po drodze. Szczególnie Sławomir Kołakowski, który ma do zagrania najbardziej zróżnicowane postaci. Od cholerycznego Ojca, przez ponurego Horsta Fricke, po małego przemądrzałego chłopca na rowerku.

Ważnym elementem spektaklu jest muzyka przygotowana przez Andrzeja Mikosza "Webbera". Pulsujący, niemal taneczny rytm nadaje znaczenia wielu scenom, szczególnie podczas jazdy samochodem.

Scenografia Petera Mayera i Hanny Sibilski również spełnia ważne zadanie, ponieważ bohaterowie pojawiają się w wielu miejscach, które należy odpowiednio pokazać. Zbudowana jest z drewnianych konstrukcji, które łatwo można przestawiać i zmieniać ich przeznaczenie.

Zastanawiam się jednak, czy warto było spektakl grany przez 5 osób w ruchomej scenografii robić na tak dużej scenie jak Scena na Łasztowni. Między dekoracjami przebijają ciemne, puste, niezagospodarowane przestrzenie, które zniekształcają odbiór wizualny.
No i trzy godziny to jednak za długo na taki spektakl. Monologi Maika czy dialogi obu chłopców chwilami wydają się za długie. W końcu Maik to nie Hamlet. Bardziej opowiada zdarzenia niż snuje filozoficzne rozważania o życiu, chociaż filozofii w spektaklu nie brakuje. Ale podkręcenie tempa dobrze by przedstawieniu zrobiło.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
31 maja 2021
Portrety
Marek Gierszał

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia