Przypowieść o profesjonalistach
"Getsemani" - reż: Anna AugustynowiczTo przedstawienie jest niezwykle ascetyczne, nawet jak na spektakle Anny Augustynowicz. W czarnej przestrzeni - krzesła ustawione półkoliście, pośrodku nich stołek, za nimi ściana, jakby rozciągnięty parawan, którego skrzydła otwierają się dwukrotnie - na początku i na końcu spektaklu - stanowiąc rodzaj drzwi, przez które wchodzi się do świata fikcji. Zaprojektowana przez Marka Brauna przestrzeń w sposób całkowicie naturalny anektuje widownię w obręb tego świata
Miejsce dyskursu zostało utworzone, ale reżyserka nie burzy autonomii obu stron - jak to miało miejsce cztery lata temu w "Miarce za miarkę" w warszawskim Teatrze Powszechnym, gdzie aktorzy zostali rozmieszczeni wśród widowni i powstał spektakl komentujący ówczesną polską rzeczywistość. W przypadku "Getsemani" bezpośrednich odniesień nie ma, ale przedmiot dyskursu zawarty w sztuce Davida Hare\'a - postawy ludzi działających w polityce i wokół niej - jest nam niezwykle bliski. Dla uwypuklenia sprawy i nadania jej cech uniwersalnych należało oczyścić przestrzeń z wszelkich rodzajowych elementów i technicznych sztuczek. Pusta, czarna scena służy temu najlepiej. Kostiumy aktorów utrzymane są w czerni i szarości, rozjaśnia je jedynie biel koszuli czy spodni bądź - biżuteria. Przedstawienie rozpoczyna (inaczej niż w dramacie) i kończy rozmowa z offu dwóch bohaterek, w której objaśniony zostaje tytuł sztuki, odwołujący się do nazwy ogrójca na Górze Oliwnej, gdzie Chrystus przed pojmaniem przeżywał kryzys wiary. Można, rzecz jasna, zarzucić autorowi interpretacyjne nadużycie w zestawieniu religijnego przeżycia z kryzysem politycznym, wywołanym skandalem obyczajowym. Niemniej Augustynowicz, tworząc z rozmowy o "swoim Getsemani" ramę spektaklu, nadała utworowi Hare\' a znamiona wypowiedzi wyższego rzędu; pomniejszyła rolę warstwy obyczajowej, zagadnienia amoralności i kunktatorstwa świata polityki -na rzecz "bycia" i życia w zgodzie z samym sobą, wierności wyznawanym ideałom czy przekonaniom. Usuwając, na tyle, na ile było to możliwe, koloryt lokalny rzeczywistości przedstawionej dramatu, uzyskała opowieść o funkcjonowaniu każdej demokracji parlamentarnej, zarówno tej starej, z wielowiekową tradycją, jak i młodej, pozbawionej jeszcze rutyny obsługujących ją profesjonalistów.
Co ciekawsze, historia skandalu obyczajowego w sferach rządowych państwa o dojrzałej demokracji (w domyśle: brytyjskiego) staje się tu opowieścią o doradcach czy ekspertach, funkcjonujących w świecie polityki, ale niebędących politykami: ludziach, którzy mają zapewnić politykom bezpieczeństwo. Ważna jest tu skuteczność osób, których zadaniem jest tamowanie wszelkich przecieków z życia sfer rządowych, podobnie jak tych, które zapewniają owym sferom spokojny byt finansowy. Zasady funkcjonowania doradców objaśnia Monique (Dominika Kimaty), asystentka minister spraw wewnętrznych: ich zadaniem jest rozpoznawanie czyhających na polityków pułapek, przewidywanie błędów, jakie mogą popełnić, i pomoc w tuszowaniu ich. Anegdota sztuki Hare\' a jest banalnie prosta i oparta głównie na skandalach laburzystowskiej ekipy premiera Tony\'ego Blaira. Stanowi ona swoistą political fiction z adresami konkretnych osób i faktów. Córka minister spraw wewnętrznych zostaje przyłapana przez nauczycieli na "paleniu trawki" w szkole, a próba wyciszenia sprawy przez lobbującego na rzecz partii biznesmena powoduje kryzys rządowy, wywołany przez prasę wskutek przecieku z otoczenia zainteresowanej. Źródłem przecieku jest jednak bohaterka skandalu, która - w ramach buntu przeciwko matce, niezainteresowanej jej osobą - o całej sprawie opowiada swemu przygodnemu kochankowi, wziętemu dziennikarzowi, usiłującemu obalić rząd za pomocą tropienia skandali z udziałem polityków partii rządzącej. Na wybryki córki nakładają się niejasne interesy finansowe męża pani minister, która lojalnie zaświadcza o jego niewinności, a córkę wysyła w miejsce na tyle odległe, że żadne kontakty z prasą już jej grozić nie będą, tym bardziej że znajduje się pod opieką eks-nauczycielki, z którą zawsze miała dobry kontakt.
Na przypadek pani minister nakłada się historia biznesmena, Ottona Fallona - eks-fryzjera damskiego, który majątek robi w branży rozrywkowej - geja, playboya, świetnie funkcjonującego jako organizator zbiórki pieniędzy na rzecz partii rządzącej i jej szara eminencja, będącego jedyną postacią, której żadne wyrzuty sumienia nie gnębią. Mamy też portret wziętego dziennikarza, wcześniej wybitnego znawcy średniowiecznych systemów obronnych, dla którego każdy sposób zdobywania informacji jest dobry, także dzięki seksualnym kontaktom z nastolatką. I pani minister, i dziennikarz po-sługują się podwójnym systemem wartości, pełni moralizatorskich napomnień wobec społeczeństwa (ona) czy rządzących (on), natomiast wobec siebie i swoich bliskich -wyrozumiali i wybaczający, kamuflujący uczynki niegodne czy łamiące prawo. Streszczanie wątków można by kontynuować, gdyż autor znajduje liczne przykłady rozchodzenia się przyzwoitości i pragmatyczności ludzkich działań. Na szczęście w przedstawieniu nie chodzi o hipokryzję dnia codziennego, nieetyczność polityków czy dziennikarzy. Istotne jest zagadnienie podjęcia odpowiedzialności za własne postępowanie, a w przypadku świata polityki - problem profesjonalizmu nie tyle polityków, ile osób, dla których funkcjonowanie w świecie polityki jest takim samym zawodem jak bycie inżynierem czy menedżerem. Wykonując swój zawód, powinni być fachowi i skuteczni, "wierni sobie", a nie zideologizowani i byle jacy, choćby po to tylko, by świat polityki zachował pozory normalności. Co prawda i Otto Fallon, i pani minister sami starają się o profesjonalizm, a przynajmniej deklarują to, niemniej ich uzależnienie od ekspertów i doradców jest bezdyskusyjne - w świecie polityki nie ma miejsca na emocje i porywy szlachetności, ważny jest cel (utrzymanie się przy władzy) i skuteczność działania. Anna Augustynowicz nie ma złudzeń co do mechanizmów rządzących polityką, ale też nie znajduje w nich jakichś cech szczególnych, które tę sferę ludzkiej działalności czyniłyby bardziej odporną na postępującą degradację niż inne dziedziny życia. Świat wartości absolutnych skończył się już dawno, o ile kiedykolwiek istniał.
Na koniec wypadałoby poświęcić parę słów wykonaniu zadań postawionych przez reżyserkę aktorom. Spektakl jest koprodukcją Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu i Teatru Współczesnego w Szczecinie, przygotowaną z myślą o jubileuszu czterdziestopięciolecia pracy artystycznej zasłużonego dla kaliskiej sceny aktora - Macieja Grzybowskiego (Otto Fallon). Aktorzy Teatru Współczesnego, a oni liczebnie dominują w spektaklu, znani są z niezwykle precyzyjnego posługiwania się słowem, umiejętności konstruowania obrazu narracyjnego, co jest rzadką zaletą na polskiej scenie. Anna Augustynowicz uprawia taki teatr od lat, cyzelowanie sensów i melodii słowa jest olbrzymim atutem jej spektakli. Narracja w "Getsemani" rozkręca się powoli, stopniowo ukazując - nie do końca oczywiste - powiązania między postaciami. Aktorzy wypowiadają swe kwestie jakby bez emocji, bez krzyku - z wyjątkiem Suzette, córki pani minister (Barbara Biel) - i bez wysiłku, momentami odnosi się wrażenie, iż doskonale bawią się tekstem, "dopieszczają" sensy; dość szybko też przełamują barierę nieufności, z jaką odnoszą się do nich widzowie. Przecież nie ma tu na czym oka zawiesić!
Ani wystawy, ani kostiumów, koloru czy dynamicznej muzyki. A jednak ustawiony przez reżyserkę (lub scenografa?) krąg powoli wciąga w swój świat, pozornie tak odmienny, bo przecież stale przywoływana jest "brytyjskość" entourage\'u. Aktorzy przemieszczają się w tym kręgu, co jakiś czas zmieniając
krzesło, osoby monologujące przysiadają na stołku, stając się jakby punktem odbicia dla spraw, które dzieją się wokół. Większość postaci przebywa cały czas na scenie, z wyjątkiem trojga: Ottona Fallona (zaskakująco młodzieńczy Maciej Grzybowski, bez patyny jubilata) - pojawiającego się co jakiś czas, przeważnie od kulis z lewej strony; pani minister Meredith (rewelacyjna Anna Januszewska) - wchodzącej z prawe), jakby samą stroną wejścia deklarowała się jako adwersarz Fallona; oraz premiera Aleca Bea-sleya (Konrad Pawicki) -pojawiającego się tylko raz, aby odbyć zasadniczą rozmowę z Meredith, i siedzącego wówczas z lewej strony krzeseł. Pozostałe osoby krążą. Ich opowieści co jakiś czas zmieniają swą dynamikę, momentami zamierają, momentami zaskakują zwrotem akcji. Tak jak zakończenie. W otwartych skrzydłach parawanu ponownie pojawiają się aktorzy, czy może raczej postaci dramatu - gotowe podjąć od nowa przypowieść o skandalu wywołanym przez córkę pani minister...El
***
Maria Napiontkowa - adiunkt w Zakładzie Historii i Teorii Teatru Instytutu Sztuki PAN w Warszawie, redaktorka Almanachu Sceny Polskiej.