Pszczelarze i chór paranoików

rozmowa z Ewą Wójciak

Można zrobić dla Polski, dla ludzi o wiele więcej, pozostając wiernym sobie. Nawet pracując w polsko-niemieckiej fundacji "Pszczelarze bez granic".

Włodzimierz Nowak: "Paranoicy i pszczelarze". Dziwny tytuł. O czym to jest?

Ewa Wójciak, Teatr Ósmego Dnia: Przeczytam fragment: "Zdzisław Bykowski, lat 61, Lubań - opowiada dawny kolega Bykowskiego. - W 1990 r. na zebraniu "Solidarności" w Lubaniu, gdy dyskutowano poparcie dla Wałęsy, Bykowski zepsuł jednomyślność. Gdyby to jeszcze był ktoś inny, mniej zasłużony... ale on? Jaś Zaguła z ZNTK krzyknął nawet: "Wypisuj się ze związku, zdrajco!".

Ciągle mu coś nie pasowało. Jeździł po zakładach i krytykował, że nie rozumiemy kapitalizmu. Straszył: "Idą ciężkie czasy, musicie zmieniać produkcje, szukać nowych rynków zbytu...".

Po pierwszych wolnych wyborach samorządowych został burmistrzem. Uczciwy, szanowany, niby tylko technik górnik, ale w mieszkaniu tyle książek, że przejść trudno. Po miesiącu złożył rezygnację. Kolegom z Komitetu Obywatelskiego powiedział, że nie lubi chodzić w garniturze. I pokazał wynik gastroskopii, że mu wrzody przez ten miesiąc wyrosły.

Gdy w 1992 r. Komisja Krajowa "Solidarności" zdążała do podpisania oświadczeń o braku współpracy z SB, Zdzichu wstał i do protokołu podał: "Zdzichu Bykowski ma to w dupie...". W następnym roku do władz już nie kandydował.

Przerzucił się na tropienie antysemityzmu. Zamęczał służby miejskie, żeby usunięto pewne napisy. A konkretnie gwiazdę Dawida ze swastyką...".

Paru dawnych kolegów z podziemia też ma poobrażanych. Np. taki Henio, co do Niemiec w stanie wojennym wyjechał. Był teraz w Polsce taką dużą toyotą i chciał przy okazji złożyć wniosek o odszkodowanie za trzy miesiące internatu. Jest specjalna ustawa, pieniądze trzeba brać. Zdzichu go nie poparł, powiedział, że nasze państwo jest biedne, no i, że nie walczyliśmy dla pieniędzy. Henio się trochę podkur... tym wykładem...

Jako bohatera opozycji bardzo go szanuję, ale ostatnie 20 lat po prostu przepieprzył... Jak go ostatni raz widziałem, to z pasją rozprawiał o polsko-niemieckim projekcie "Pszczelarze bez granic".

Bykowski to jeden z pszczelarzy z waszego przedstawienia?

- Tak. Grzegorz Sroczyński napisał o nim reportaż w "Dużym Formacie". Spodobało mi się, że taki znany działacz "S", który długo siedział za działalność, potem wycofywał się z wszystkiego, w co przestał wierzyć, co okazywało się fałszem. Pozostał sobą i nie dał się uwieść karierze, popularności. I to nie jest żadna ucieczka.

Myślę, że można zrobić dla Polski, dla ludzi o wiele więcej, pozostając wiernym sobie. Nawet pracując w polsko-niemieckiej fundacji "Pszczelarze bez granic". Miałam chyba czas poważnego przygnębienia, szukałam inspiracji, trafiłam na materiał ZorkaProjekt, też w "DF", o "Przeciętnych Polakach" i pomyślałam, że ci ludzie, paradoksalnie, są właśnie nieprzeciętni, wielcy. Poczułam, że muszę pokazać takich ludzi. I zaczęłam szukać. Przekonywałam, żeby napisali o sobie.


Ilu jest pszczelarzy?

- Piętnastu. Np. państwo Mazurkowie, Bożena i Tadeusz, spod Warszawy, znają się 65 lat. Opowiadają o swoim życiu ludzi głodnych świata, pływali kajakiem, dużo podróżowali, poszukiwali. Tadeusz mówi teraz: "Mój główny cel: zostawić po sobie porządek. Nie chciałbym być ciężarem na starość".

Jak uznam, że już nie mogę znieść cierpienia, kupię sobie trutkę na szczury. Człowiek ma prawo decydować o swoim życiu. I mówi jeszcze: „Mnie się w komunie dobrze żyło, ale bym się nie zamienił. Bo teraz czuję, że jestem wolnym człowiekiem. Tak jak mój ojciec przed wojną. Wyjmował z szuflady paszport i mówił: »Jadę do Berlina. Wrócę jutro «”.

Jest Marysia, anarchistka z Poznania, 22 lata, mówi z żalem, że uniwersytet jest już tylko zwykłą instytucją, nic nie tworzy, do niczego nie zapala.

Jest profesor Barbara Skarga, która przeżyła wszystko, czego by się nie chciało przeżyć, i łagry, i głód.

Pszczelarzem jest też Maryla Bąk z Rudy Śląskiej. Miała męża alkoholika, był górnikiem, jak poszedł na wczesną emeryturę, to całkowicie się rozsypał. Sama wyremontowała dom po babci, koślawy od kopalnianych tąpnięć. Założyła pensjonat z restauracją. Blondynka z dużym biustem, fantastyczna osobowość, pełna życia, ciepła, śpiewa w tej swojej knajpie i przygrywa na fortepianie. Robi wesela, stypy, komunie. Mówi, że "stypy są w porządku, a wesela okropne". Bo na stypach ludzie są mili dla siebie, nawet jak przyjadą naburmuszeni z powodu rodzinnych konfliktów, ale jak siądą nad nieboszczykiem, napiją się, to wybaczają sobie.

A na weselach zawsze są jakieś niewypowiedziane pretensje, że nie wiadomo, dlaczego ten ślub, kto jest winien, dlaczego dziecko w drodze.

A paranoicy?

- No to przeczytam drugi fragment:

"- Głośne tak! dla ekshumacji Generała!!!

- Tak! Tak! Tak! Odkopmy, wygrzebmy, wydobądźmy!!!


- Ekshumacja to nasza powinność!

- Trochę się resztki nadpsuły, trochę zgniły, sczerniały...

- Są brązowe! Czy to opalenizna, czy zgnilizna!?

- Czy śledztwo potwierdza wersję?

- To nie był żaden wypadek!...

- Dla Zachodu Generał był zawadą...

- Podobno o nieotwieranie trumny ze zwłokami prosiła byłego prezydenta sama królowa Elżbieta i jej mąż Filip, i cały angielski rząd!!!

- Podobno córkę Generała, która rzekomo zginęła wraz z nim, widziano w 1944 roku w Moskwie!

- Jaki to skandal, że Państwo Polskie okryło całym mundurem szczątki Generała dopiero teraz!

- Kto będzie ustalał listę gości na odgrzebywanie!?".

Co to była za niebywała historia wokół ekshumacji szczątków generała Sikorskiego! Ile miejsca w gazetach, w telewizji! I to polskie maniakalno-prześladowcze przekonanie, że nas ciągle ktoś zdradzał, spiskował przeciwko. Wszystkie te teksty są dokumentalne, choć brzmią czasem jak literatura. A IPN miał rzeczywiście spór z kurią w sprawie listy gości na odgrzebywanie.

Więc o czym jest to przedstawienie?

- O dwóch polskich współczesnych narracjach. Jedną toczą ludzie, którzy są z czwartego czy piątego rzędu, i w tym sensie są przeciętni, bo nie robią karier medialnych, nie są popularni. Ale myślę, że są tymi najważniejszymi ludźmi, którzy tkają taką osnowę, naszą tożsamość. Ja z nimi się identyfikuję.

Druga narracja, ta oficjalna, toczy się dość brutalnie i agresywnie. Trudno od niej uciec. To budowanie naszej tożsamości przez polityków, dziennikarzy, cała ta sfera publiczna, która w pewnym momencie była oparta bardzo wyraźnie na polityce historycznej. Partia rządząca się co prawda zmieniała, ale budowanie tożsamości na fundamentach polityki historycznej nie zmieniło się nic.

I jak zaczęłam się zajmować tą narracja budowaną na fundamentach narodowo-patriotycznych, trafiłam na rzeczy, od których mi włosy stawały dęba.

Z pomocą Pauliny Skorupskiej wydrukowałam stos papierów na temat polityki historycznej: debaty, konferencje ministrów kultury, IPN, Muzeum Powstania Warszawskiego. Okazuje się, że bardzo rozwinęła się cała ta sfera rekonstrukcyjna, czyli praktyczne uprawianie polityki historycznej. Te wszystkie kretyńskie rekonstrukcje bitew, wojen, życia esesmanów, życia jakichś neopogan, prasłowian. I to nie jest niewinna zabawa o charakterze turystyczno-promocyjnym, tylko przebudowywanie świadomości młodych ludzi. Niektóre z tych działań są po prostu groźne, faszyzujące. I nigdzie nie słyszałam o takim zjawisku jak w Polsce, żeby prowadzić sześcioletnie dzieci do kanałów i przerabiać Powstanie Warszawskie. One potem wychodzą i na pytanie, kim chcesz zostać, nie mówią strażakiem czy marynarzem, tylko że chcą być powstańcem.

To źle?

- To jest chore i groteskowe. Zamiast podpowiadać młodym ludziom, żeby się doskonalili w niezależności myślenia, każe im się przyłączać do jakichś zbiorowych kretyńskich zachowań. Z jednej strony mówi się o równości społecznej, o równouprawnieniu kobiet, a jednocześnie pod hasłem powrotu "prostego, pięknego świata" rekonstruuje się wieki średnie, w których paź wiąże buty rycerzowi, a kobiety są dworkami i to jest maks, który mogą w hierarchii społecznej osiągnąć. Taka polityka historyczna ma na nas Polaków wpływ fundamentalny, od wieków. Jest źródłem naszej fałszywej dumy, kompleksów i problemów ze zrozumieniem, czym jest integracja europejska.

To nie jest jakiś żart czy tekst kabaretowy, tylko bardzo poważna wypowiedź pewnego polityka. Polska głupota w absolutnym stężeniu. Kwintesencja powierzchowności, połączenie tańca z gwiazdami z histerią narodowo-patriotyczną. 

No bo czym było po śmierci JP II zbiorowe szlochanie na ulicach? Zorganizowane zresztą doskonale przez media. Jak nie można zdobyć się na odwagę, kiedy tłuką kogoś obok w autobusie, to można się dobrze poczuć w takim tłumie, który wspólnie szlocha z całą telewizją i szlochając, można jeszcze trafić na ekran.

Czytałaś komuś scenariusz przed premierą?

- Znajomym. Paru ludziom. Pewien polityk filozof miał zastrzeżenie, że ci "Pszczelarze" są zbyt lewicowi. Nie pomyślałam o tym wcześniej. Powiedział lewicowi, ale miał pewnie na myśli, że to ludzie niewierzący. Tak wyszło. Nie miałam takiego celu.

Ewa Wójciak czyta Polaków. Co chcesz o nas powiedzieć?

- Że przetrwaliśmy tyle wieków, te nieszczęsne powstania, upadki i przegrane bitwy, przegrane wspomnienia - bo my mamy taką historię - dzięki takim właśnie pszczelarzom, którzy po tych narodowych upadkach zabierali się do życia, do roboty. Potrafili przetrwać i tworzyć świat wokół siebie niezależnie od tych spazmatycznych zwrotów historii.

Ale to nie jest jakieś studium socjologiczne Polaka, tylko opowiadam, o kim chcę. Wzruszyła mnie np. historia Magdaleny Pająk. Ma 43 lata i napisała: "Mieszkam z mamą. Ale myślę, że już czas, żeby się wyrwać z gniazda rodzinnego, może z opóźnieniem, ale to lepiej smakuje niż dwudziestolatkom... Ja żadnego zawodu nie wykonuję, jestem na rencie, mam II grupę inwalidzką. Raz - to przebyta depresja. Dwa - zachowuję się nietypowo. Uciekam w świat, który jest niezrozumiały dla większości ludzi. Ja jestem poza logiką. Kiedyś pracowałam - mogę się pochwalić. Najpierw na poczcie, oj, to było fantastyczne, te telefony, z kabiny jeszcze, trzeba było łączyć zagraniczne! A później były różne zawody - i ekspedientka, i portier, i referent...Teraz myślę, żeby iść za różnymi talentami, które powoli się odkrywają... Moim największym skarbem jest maszyna do pisania z włoską klawiaturą, tak o niej marzyłam. Muszę ją wyczyścić i będzie działać. Ale ja marzę o emigracji. Marzy mi się Szwajcaria. Czuje się obywatelem świata".

Piękna jest, prawda? Wydawałoby się, że z góry skazana na niebyt przez pozycję społeczną, przez chorobę. Już nie mówię, że skazana na księdza Rydzyka, bo to zbyt banalne, ale na takie... szydełkowanie. A ona czuje się obywatelem świata.

Pewnie ją mijam na ulicy i nie zauważam.

- Większość ludzi jest taka, że mijamy ich i nie przypuszczamy nawet, że mają takie marzenia, takie światy, takie myśli. O tym chciałam powiedzieć. Że może nie tych co trzeba eksponujemy, a tych których warto pokazać, nie dostrzegamy. Wspólna rzeczą naszych pszczelarzy jest otwartość na świat, poczucie wspólnoty poza tą społecznością krwi i kości. Jest tu parę kobiet wydawałoby się skazanych na życie na głębokiej prowincji, a które mówią: "Czuję się Europejką". I pszczelarze są w niezgodzie z polskim stereotypem, który dziś, mam wrażenie, zyskuje przewagę, stereotypem kariery, najlepiej za pomocą partii politycznej, młodej i prężnej, albo telewizji. Oni się nawet nie buntują przeciwko temu. Po prostu robią swoje.

Paranoicy i pszczelarze, Scenariusz Ewa Wójciak, Teatr Ósmego Dnia, premiera 30 grudnia 2009 r.

Włodzimierz Nowak
Gazeta Wyborcza
31 grudnia 2009
Portrety
Ewa Wójciak

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia