Pułapka możliwości

"Pułapka" Tadeusza Różewicza - "Studio in progress" - Teatr Studio

Stworzyć miejsce dla młodych twórców, wybrać najlepszych, być może nagrodzić ich za tygodnie pracy zamieniając potencjał etiudy w pełen spektakl. 21 lutego w Teatrze Studio odbyła się inauguracja "Studio in progress". Cztery reżyserki Joanna Grabowiecka, Karolina Kirsz, Katarzyna Michalkiewicz i Agata Puszcz otrzymały przestrzeń do pracy, możliwość zaprezentowania stworzonej sztuki oraz zadanie jakim była interpretacja "Pułapki" Tadeusza Różewicza

Kupić bilet i być widzem czterech etiud teatralnych, z których dwie są imitacją sztuki aktorskiej i reżyserskiej, godną studentów pierwszego roku szkoły teatralnej, to trudne wyzwanie. 21 lutego w Teatrze Studio odbyła się inauguracja „Studio in progress”. Pomysł intrygujący i potrzebny. Ideą było stworzenie miejsca dla reżyserów, którzy chcą zadebiutować i aktorów, którzy chcą się zaprezentować. Pokaz rozpoczął się o godzinie dziewiętnastej, półgodzinne etiudy przedłużały się w myśl zasady: im gorsza sztuka tym dłuższa jej prezentacja. Mała Scena w Teatrze Studio była pełna, nie tylko rodzin i przyjaciół, ale również widzów z ulicy. Większość wytrwała do ostatniej etiudy, która skończyła się po godzinie dwudziestej drugiej. Każdą przerwę wypełniały rozmowy w kuluarach, głównie porównania, krytyka. Oczywiste jest, że reżyserki zostały wystawione na rywalizację, one oraz aktorzy, którzy przygotowując etiudę często wycięli się z życia zawodowego na kilka tygodni. Jednego wieczoru zobaczyć Franza Kafkę w trzech odsłonach – to zaprasza do porównywania. Najlepsza etiuda, być może etiudy mają szansę stać się spektaklem repertuarowym. Tymi słowami przywitał wszystkich gospodarz spotkania oraz dyrektor Teatru Studio Grzegorz Bral.

 Cztery reżyserki Joanna Grabowiecka, Karolina Kirsz, Katarzyna Michalkiewicz i Agata Puszcz otrzymały przestrzeń do pracy, możliwość zaprezentowania stworzonej sztuki oraz zadanie jakim była interpretacja „Pułapki” Tadeusza Różewicza. Z narzuconego tematu wyłamała się Michalkiewicz prezentując „Sirene” na motywach baśni H. Ch. Andersena. W ten sposób (chociaż nie tylko) reżyserka wyrządziła krzywdę sobie, a przede wszystkim aktorom, których nieprzygotowanych wystawiła na pożarcie publiczności. Zaprezentowana etiuda pozbawiona była rytmu, ostrości, emocji a przede wszystkim pomysłu. Reżyserka po spektaklu tłumaczyła, ze chciała pokazać proces, a nie spektakl, jednak i to jej się nie udało. Szkoda tylko aktorów, miotających się na scenie niczym lalki, którymi bawi się nierozumne dziecko.

 Na zupełnie przeciwnym biegunie wrażeń zaprezentowała się Karolina Kirsz w dosyć klasycznej interpretacji „Pułapki” Różewicza. Etiuda stanowi czytelną, doprecyzowaną całość, opowieść, w którą wpada się jak na stare, wygodne łóżko. Efekt pracy reżyserki oraz doświadczonych aktorów zdyskwalifikował pozostałe pokazy. Karolina Kirsz zrezygnowała z maniery widocznej u wielu początkujących reżyserów, polegającej na rozmyciu postaci, histerii aktorów, zgubieniu tempa i energii. Widz otrzymał przejrzystą i mocną ekspozycję relacji ojca z synem, w tych rolach genialny duet Aleksnadra Bednarza z Adamem Paterem. Aktorzy grali ze sobą, odwrotnie niż w etiudzie Joanny Grabowieckiej, która de facto stanowiła zbiór nieudanych monodramów. Adam Pater grający Franza Kafkę, obronił nieustanną obecność na scenie przemieszczając się po linie skrajnych emocji. Od paraliżującego lęku przed ojcem, relacją miłosną, mięsem w zębach, postaciami zamkniętymi w szufladzie, przez błogość i lekkość w relacji ze swą siostrą (świetna rola Aleksandry Grzelak), do manipulacji, pożegnania, złości i żalu podczas odprowadzania siostry na śmierć. Największą zasługą reżyserki jest autentyczność, dialogi aktorów dzieją się co jakiś czas pod każdym dachem. Felice, narzeczona Franza elektryzuje, wywołuje współczucie i złość, tak jak każda zachłanna, zawłaszczająca i zdradzana kobieta, w tej roli wytrawna Paula Kinaszewska. Reżyserka w opowieści o żydowskiej zagładzie, traumie dzieciństwa i niemożliwej bliskości trzymała widzów w ramionach, dawała po buzi z otwartej dłoni. Gdy bolało za bardzo rozbawiała i głaskała (zmysłowa kreacja Katarzyny Czapli i perfekcyjny duet Piotra Tołoczki z Pascalem Kaczorowskim). Potem porzuciła, a publiczność po zakończeniu sztuki powiedziała dziękuję, trzykrotnie zapraszając aktorów na scenę. Etiuda prosi się o mniej ascetyczną scenografię, w regularnym repertuarze i dla szerszej publiczności.

 Na uwagę zasługuje również ostatnia etiuda w reżyserii Agaty Puszcz, która pokazała szerokość interpretacji „Pułapki”, wnosząc na deski teatru pluszowe zabawki i desery owocowe. Etiuda zbyt przerysowana i ubrana w nadmierną ilość ozdób, jednak z dużym potencjałem. Nikt wcześniej przy pomocy bączka puszczanego przez dzieci w przedszkolu, nie stworzył tak udanej metafory seksu i masturbacji. Poprzez nagromadzenie gadżetów opowieść wymyka się widzowi, staje się zabawnym, zaskakującym spotkaniem, a chciałoby się więcej obcując z tekstem Różewicza. W tej odsłonie „Pułapki” uwagę przykuwa magnetyczna i pełnie wypełniająca rolę Felice, Lidia Sadowa. W stercie zabawek, ofiarując swoje ciało narzeczonemu prezentuje aktorstwo na wysokim poziomie. Rola ojca i matki, zamknięta w jednej osobie odbiera przekazowi wyrazistość i jest kolejnym fajerwerkiem w sztuce, której bliżej do „Harrego Pottera” niż „Pułapki”. Tylko czy aby na pewno jest to zarzut? Agata Puszcz pokazała, że ma w sobie świeżość i pomysł, być może jednak powinna zacząć od tekstów bardziej współczesnych, lżejszych.

 Pierwsza etiuda należała do Joanny Grabowieckiej. Reżyserski pomysł zmuszający aktorów do bycia na scanie, w oczekiwaniu na swoją rolę dobry, ale zupełnie zmarnowany. Zadanie takie warto stawiać przed aktorem doświadczonym, posiadającym warsztat i umiejętność zagrania monodramu. Aktorzy nie poradzili sobie z zadaniem, zdecydowali się głównie patrzeć na widownię, chociaż wskazane by było chociaż czasami spojrzeć sobie w oczy. Gra aktorska była histeryczna, z manierą studencką prowadzącą każdą emocję na jej najwyższy, nienaturalny ton. Dariusz Siastacz, w roli narratora, ojca czytając z kartki zmieniał słowa w niemożliwe do zrozumienia mamrotanie, dopiero w roli gestapowca ujawniając swój potencjał.

 "Studio in progress” ma być cyklicznym wydarzeniem w Teatrze Studio, sprawdzianem jego sensu będzie realna szansa, którą otrzyma jedna z reżyserek. Taka idea przyświecała projektowi, by stworzyć miejsce dla młodych twórców, wybrać najlepszych, wynagrodzić ich za tygodnie pracy oraz zamienić potencjał etiudy w pełen spektakl. Widzowie już zdecydowali, że szansę tę powinna dostać Karolina Kirsz. Będziemy obserwować jak słowo ciałem się staje.

Robert Rient
G-punkt
26 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...