Pytania
"Kasia z Heilbronnu" - reż. Krzysztof Rekowski - Teatr Wybrzeże"Kasia z Heilbronnu", w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego, to spektakl wyrafinowany w formie, który na długo pozostaje w pamięci, choć w trakcie jego oglądania wydaje się tyleż męczący - z racji, że z ducha innej kultury wywiedziony, co interesujący
Jeśli myślimy o nim dłużej to nie tylko z powodu kilku scen niezwykle teatralnej urody czy też bogatej w intrygi narracji, ale z powodu napięcia jakie rodzi się pomiędzy narracją właśnie a teatralnymi działaniami. . Fascynująca wydaje się być cała – zresztą nie do końca jasna zapewne i dla samych bohaterów dramatu równie zagmatwana i pomieszana – wędrówka rozpostarta między snem a jawą, między pragnieniem a spełnieniem. Bo w taką podróż – historycznie zdystansowaną - zabierają nas wszyscy realizatorzy i wykonawcy gdańskiego przedstawienia, które choć nie pozbawione elementów czysto baśniowych, a także tych z ducha romantycznej ballady rycerskiej, stara się nie uciekać od znaczeń typowych, acz tutaj artykułowanych bardzo subtelnie, dla moralitetu czy przypowieści.
Szalenie istotna w inscenizacji Teatru „Wybrzeże” jest przestrzeń, która otwiera od początku nawias dla całej opowieści z odczuwalnym wyraźnie klimatem nostalgii i jakby żalu, za czymś co poniechane lub zagubione w świecie zdeterminowanym przez władzę, prawo i rozum . Sylwetki ludzkie odbite w wiszącym nad sceną lustrze prowadzą do zmiany punktu widzenia, poszerzają, zagęszczają i na swój sposób dynamizują oraz rytmizują konstruowane obrazy; powodują, że otwarta przestrzeń nabiera nowych, dużo głębszych wymiarów w przechodzeniu od sennej wizji do kolejnego przebudzenia. Najciekawsze efekty budowania przestrzennego osiągnęli twórcy w scenach somnambulicznych, szczególnie tych rozgrywanych w okolicy z krzakiem bzu, ze śpiącą Kasią. Wykorzystanie wizualizacji, zastosowany układ linii, figur i widmowych planów, a także sposób ich oświetlania wyraźnie inspirowane są malarstwem. Muzyka zaś, choć nie pozbawiona elementów lirycznych, przede wszystkim wzmaga strumień zdarzeń oraz podkreśla mroczność energii w uczuciach tytułowej bohaterki i Fryderyka Wettera, którego ciekawie w rysunku aktorskim interpretuje Michał Kowalski. Jego Hrabia vom Strahl to człowiek rozdarty i zagubiony, jakby niepewny też samych słów, które wypowiada; to osobowość mieniąca się bardzo skontrastowanymi odcieniami, i pewnie dlatego tak współczesna.
Na zupełnym kontraście do roli Kasi, emanującej najszlachetniejszym spokojem i harmonią, buduje swoją odmianę i naturę kobiecości Małgorzata Brajner. Jej Kunegunda z chłodną maską sztuczności i impertynencji to absolutne przeciwieństwo Anioła, to istota, która nie boi się odwracać wyroków Oparzności korzystając z pomocy trucizny i ognia; choć i z dobroci, tyle że fałszywej, potrafi zrobić pożytek.
Szkoda, że Rekowskiemu nie do końca udało się oczyścić dramatu Kleista z teatralnego przegadania. Zyskałyby na tym bez wątpienia integralność spektaklu, jego wieloplanowość oraz porządek w zakomponowaniu poszczególnych sekwencji i kadrów.
Bardzo ciekawie postać Kasi zagrała Katarzyna Kaźmierczak, nadając jej niezwykle prosty ludzki wymiar. Rudowłosa aktorka wykorzystała przy tym całą paletę barw w wykreowaniu naiwnej, łagodnej, niewinnej, delikatnej ale i żarliwej natury dziewczyny, która pragnie ufać. To za sprawą aktorskiej wiarygodności Kaźmierczak w ukazaniu całej goryczy miłosnych uniesień, tęsknot i żaru poskramianej namiętności nabieramy przeświadczenia, że warto wierzyć. Choć już obiekt naszej wiary musimy odnaleźć sami. Tak jak sami musimy szukać swojego „ja” w procesie odnajdywania odpowiedzi na pytanie: „kim jesteśmy?” Ale i „jacy jesteśmy?” i „który ja to naprawdę ja?” Dlatego tak ważne jest, by patrzeć też na siebie samych innymi oczami, i przez to poznać siebie lepiej.
Inscenizacja Rekowskiego, jako nie pozbawiony przesłania romans – bo przecież nie o same konkury tu chodzi, lecz o skonfrontowanie ludzkiej doskonałości i znikomości, w odsłanianiu tajemnicy stawia również pytania natury egzystencjalnej, ale niczego nie wyjaśnia i do niczego nie zmusza, nawet nie nakłania. Jedynie każe się zastanowić nad tym, czy bez metafizycznych cierpień naszej duszy jesteśmy w stanie poznać prawdziwy smak naszego życia, czy wiara i zaufanie pozwolą nam przeżyć chwile naszych zwątpień i niepewności w zmaganiu się z własnymi namiętnościami słabościami i z przemijaniem.