Pytanie o dziedzictwo romantyzmu

"Towiańczycy, królowie chmur" - reż. Wiktor Rubin - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Wyobraźmy sobie mieszkanie rodziny Mickiewiczów, Paryż, 30 lipca anno Domini 1841 roku. Nie jest to zwykły dom, nie jest to zwykła rodzina. Na układających się klaustrofobicznie ścianach sterczą setki wszelkiego rodzaju ostrych narzędzi, od siekier po noże. Łatwo o zranienie, wszyscy się o tym przekonają. Z pomieszczenia, przez ścianę próbuje wydostać się koń, być może pozostawił go któryś z gości, napoleońskich szwoleżerów?

Ale może to być i koń, bohater "Szału uniesień" Podkowińskiego, z niedalekich ( w realnym czasie) Sukiennic. Tak zostanie "użyty" w jednej ze scen. Jest też fortepian, słychać oczywiście Chopina, choć Fryderyk z Mickiewiczami raczej się nie przyjaźnił. Klaustrofobiczna scenografia Mirka Kaczmarka robi ogromne wrażenie - postaci dramatu są w niej jak marionetki w domku dla lalek. Tworzą z przekonaniem swój mały świat, ale tak naprawdę jakaś potężniejzsa siła pociąga za sznurki.

Dom nie jest zwyczajny, na pewno. Jego gospodarz to Adam (Roman Gancarczyk), największy polski poeta ever, z lekkim kompleksem Kochanowskiego. Stoi na cokole, a do tego jeszcze na wielkich koturnach, takich, jakie nosiła kiedyś Lady Gaga. Jest i pani domu, Celina Mickiewiczowa (świetna Katarzyna Krzanowska). Kobieta o szalonym spojrzeniu i potarganych włosach, która wie, że związek małżeński z największym polskim poetą zawdzięcza wyłącznie jego stosunkom z jej matką, słynną Marią Szymanowską. Dlatego chodzi w jej ubraniach, choćby nie pierwszej świeżości. Władysław Mickiewicz, chłopczyk w krótkich spodenkach, cenzor i korektor rodzinnych losów. Xawera Deybel. "Izraelska księżniczka" wileńskiego pochodzenia. Najprawdopodobniej kochanka Adama, matka jego dziecka, lub nawet dwójki. Jedyne zachowane zdjęcie przedstawia smutną starą babę. A jednak kiedyś to była femme fatale, budząca szalone namiętności. Także Seweryna, brata Seweryna Goszczyńskiego, tutaj kabotyna obrazoburczo śniącego o najświętszej Panience. Jest także Żyd, Ram Gerszon (Juliusz Chrząstowski), znany nam bliżej dzięki wspaniałej książce Węgra prof. Spiro pt. "Mesjańczycy". Ale o tym za chwilę.

Jest więc lipiec 1841, ale teatralna opowieść zaczyna się wcześniej. Nagi, jak go Stwórca powołał, Krzysztof Zarzecki (Towiański) zasiada wśród widzów na jednym z foteli. Starsza pani z widowni stanowczo wzywa aktora, by się okrył. Ale nagość Zarzeckiego to już kostium, kostium którym na własną rękę musi go okryć każdy z nas, widzów, uczestników tego seansu w domu Mickiewiczów. Bo Towiański, założyciel mrocznego Koła Sprawy Bożej, uzdrowiciel szalonej Celiny i pogromca Adamowej pychy, to postać, która wymyka się etykietom, definicjom czy kostiumom. Czy był hochsztaplerem, bioenegoterapetą, magnetyzerem, szpiegiem, czy świętym? Potężnym guru, zwykłym oszustem? Przekraczał swoje otoczenie, swoje czasy, to pewne. Ale nie będzie nam łatwo wybrać kostium dla Zarzeckiego. W końcu pojawi się na scenie jako wódz, odziany w czerń z lekko militarnymi akcentami. Ale tak naprawdę posłuży domowi Mickiewiczów jako, tak modny w epoce alchemiczny katalizator: myśli, nadziei, działania. Mało? Dla Towiańczyków, przez chwilę - wszystko.

Spektakle Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina komunikują się z widzem swoistym, bardzo autorskim językiem, nagradzanym ostatnio w konkursach i na festiwalach. To, jak pisał Grzegorz Niziołek "retoryczno-dramatyczne konstrukcje, w których mieszają się ludzie, czasy, doświadczenia". Z pozoru chaotyczne i afabularne, są gęstymi, nie dającymi chwili wytchnienia teatralnymi esejami, w których wzniosłość miesza się z tym, co wulgarne, a polityczność i historyczne narracje z tym, co wymyślone, a czasem wręcz bajkowe.

"Towiańczycy" nie są realistyczną rekonstrukcją jednego dnia z życia znanej rodziny, nie szukają tzw. obiektywnej prawdy o zaistniałych wypadkach. Wydarzenia nie toczą się linearnie, gwałtownie zmieniają się też języki bohaterów. Jak w rytuałach charyzmatycznych wspólnot do głosu dochodzą fragmenty opowieści, tłumione uczucia, strzępy pieśni. W słowa napisane przez Janiczak wciskają się frazy samego Mickiewicza i Wyspiańskiego, Kochanowskiego, ale także i nieobecnego jeszcze w Kole Sprawy Bożej Słowackiego.

Owoc tej romantycznej gorączki, erotycznych uniesień, egzorcyzmów, napadów narcyzmu, mistycyzmu, narodowej ekstazy - to Konrad, fikcyjny potomek Adama Mickiewicza, bohater literacki, na scenie równie realny jak Adam czy Celina. Pojawia się na sam koniec, w sąsiedztwie szalonego występu Żyda Rama Gerszona, w absurdalnym monologu pokazującego fiasko żydowskiego świata w Polsce. Ta z pozoru zabawna scena niesie wielki ładunek grozy.

Konrad, medium, albo wręcz upiór w klasycznej koszuli a la Słowacki, (a także la Trela ze spektaklu Swinarskiego), bezradnie pyta o dziedzictwo romantyzmu. Może dziś raczej nazwalibyśmy je "ukąszeniem romantycznym"? Czy, jak chcą twórcy spektaklu, naszą wyobraźnią nadal rządzą szalone widma, wywołane pewnego lipcowego dnia przy ulicy Amsterdam w Paryżu? Czy chcemy, czy powinniśmy się ich pozbywać? Ten spektakl nie jest kartezjańskim wykładem, ćwiczeniem z logiki. Wciąga jak wir, może momentami zbyt gęsty, zbyt intensywny i powoduje zawrót głowy.

Justyna Nowicka
www.radiokrakow.pl
19 marca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...