R jak rozpusta
"Weekend z R." - reż. Krystyna Janda - Och-Teatr w WarszawieMiłość niecierpliwa jest. Zazdrości. Pychą się unosi. Złe chwile bardzo długo pamięta. I uwielbia wodzić na pokuszenie... Szczególnie małżonków, których uczuciami przestaje kierować zdrowy rozsądek, a zaczyna rządzić bezlitośnie tykający zegar biologiczny
Z dnia na dzień, włoski kochanek okazuje się kremem przeciwzmarszczkowym, natomiast przyjaciółka żony – lekiem na zakola. Co się jednak stanie, gdy romansowe szaleństwo nieoczekiwanie zacznie przypominać komedię omyłek? Wtedy na scenę wbiegnie Krystyna Janda z towarzyszącym jej okrzykiem bezradności – jakże wymownym – „CHOLERA JASNA!”.
Przytulne mieszkanie angielskiego małżeństwa – miejsce akcji farsy rozpisanej na: dwie pary, zmysłowego obcokrajowca, wrażliwego projektanta wnętrz i jeden weekend. Weekend, który dla Clarice (Krystyna Janda) miał być romantyczną idyllą, przebiegającą zgodnie z hasłem – „wino, kochanek, śpiew”. Jednak telefon odwołujący delegację męża (Cezary Żak) wystarczył, aby wszystkie misterne plany legły w gruzach. Brzmi niczym zapowiedź dramatu? Nie, to tylko czarny humor, na którym oparta jest fabuła spektaklu. Ba! „Służbowy wyjazd” Rogera okaże się przykrywką dla romansu z najlepszą przyjaciółką Clarice – skromną Daisy (Aleksandra Justa). Wkroczenie owej „cichej wody” do akcji sprawi, że wszelkie kłamstwa staną się dozwolone. Żadna zdrada nie ma bowiem prawa ujrzeć światła dziennego. Sytuacja nabierze jeszcze większych rumieńców, gdy do drzwi zapuka kochanek pani domu (Piotr Borowski). Na szczęście nad tym, aby perypetie nie zaczęły przypominać horroru klasy B będzie czuwał Rodney – nietuzinkowy projektant wnętrz (Rafał Mohr), który podejmując jedyną męską decyzję w swoim życiu, ochroni świtę obłudników przed zdemaskowaniem. Rozważny deus ex machina górą!
Punktem kulminacyjnym spektaklu jest jego początek. Z upływem czasu większość motywów traci klarowność, intrygi zdesperowanych postaci stają się przewidywalne, nużą. Końcówka sztuki poziomem sytuuje się bliżej brazylijskiej telenoweli niż szekspirowskiej komedii. Nie zmienia to jednak faktu, że jej odbiór polega na błyskawicznym kodowaniu licznych metamorfoz aktorów. A nie jest to wcale łatwe zadanie, ponieważ urodziwy Włoch, którego publika poznaje jako ukochanego Clarice, sekundę później przeistacza się w anonimowego hydraulika, by w finałowej scenie zostać partnerem projektanta wnętrz. Wniosek nasuwa się samoistnie – nauka enigmatycznych wzorów to błahostka w porównaniu ze zrozumieniem wszystkich wątków Weekendu z R.!
Scenografia spektaklu (stylizowana na wnętrze przeciętnego salonu) jest tłem dla jaskrawych bohaterów – męża na skraju załamania nerwowego, domowej diwy romansującej w kuchennym zaciszu z włoskim Casanovą… Co do kreacji kochanka – apeluję o więcej temperamentu! Chwilami bowiem amant był tak mało wyrazisty jak oprawa muzyczna przedstawienia. Stroje – rzecz gustu. Niektóre zadziwiały prostotą, inne olśniewały barokowym przepychem. Jednakże moment, w którym Clarice wbiega (tuż po miłosnym uniesieniu) na scenę, z barchanową bielizną wyłaniającą się spod cielistych rajstop śmiało uznaję za najwyższą półkę komizmu sytuacyjnego.
Krynolinowo-sitcomowa otoczka sztuki przyciąga entuzjastów scenicznej lekkości, a jednocześnie stawia przed koneserami komediowych gatunków pytanie: co odróżnia Weekend z R. od banalnych fars, na których zatrzęsienie skazują widzów teatralne repertuary? Przede wszystkim: słowny kunszt oraz charyzma, uosabiana przez Rafała Mohra. Dzięki temu Panu to był naprawdę udany wieczór!