Rachela niech będzie
"Ja jestem Żyd z Wesela", Narodowy Stary Teatr w KrakowieCiekawe, czy komukolwiek przyszło kiedykolwiek do głowy, że Wyspiański mógł zniszczyć życie ludziom, o których pisał? Przecież nie każdy musiał się godzić na umieszczenie go jako jednej z postaci, na przykład w "Weselu". Spektakl "Ja jestem Żyd z Wesela" próbuje unaocznić nam, że nie zawsze literatura może nieść chwałę i uwielbienie takie, jakiego się spodziewamy lub jakiego chcemy doświadczyć.
Choć fabuła jest mało skomplikowana, to główny problem zostaje przedstawiony w bardzo ciekawy sposób. Całą historią opowiada nam mecenas, który swoją praktykę zaczynał w jednej z kancelarii krakowskich, do której właśnie zgłosił się pewien Żyd. Spektakl można podzielić na dwie części. W pierwszej poznajemy historię „Wesela” ze strony owego mecenasa, a w drugiej sam Singer mówi o swoich przejściach.
Każda z tych części różni się znacznie od siebie. Mecenas zachwyca się sztuką Wyspiańskiego, przytacza szereg anegdotek dotyczących premiery sztuki w Krakowie, wspomina rozmaite reakcje mieszkańców na temat tego wydarzenia. Jego wypowiedź jest radosna, wręcz pochwalna dla wielkiego artysty, którym niewątpliwie (jego zdaniem) był Wyspiański. Natomiast, gdy na scenie pojawia się Żyd, jego opowieść przybiera nieco inne kontury. Zaczyna narzekać, skarżyć się na sytuację, która spotkała go po premierze. Przestał być starym Singerem, a stał się „Żydem z Wesela” i ta rola w ogóle mu nie pasuje. Cała historia z umieszczeniem „w literaturze” doprowadziła do tego, że stracił nazwisko, rodzinę i majątek.
Choć opowieść starego Żyda jest wzruszająca i przesiąknięta goryczą, to mimo wszystko spektakl ogląda się bardzo przyjemnie. W jego wypowiedź wplecione zostały ironia, wesołe komentarze, żarty słowne, więc całość nie jest ani trochę sztuczna, ani patetyczna. Singer opowiada w taki sposób, że nie sposób oderwać od niego oczu. Doskonałe aktorstwo Jerzego Nowaka sprawia, że wystarczą tylko jego słowa i głębokie spojrzenie, aby porwać publiczność oraz zachwycić prawdziwym kunsztem w swojej prostocie.
Dodatkowo na atmosferę spektaklu składają się piosenki z tamtego okresu, którymi od czasu do czasu uracza nas mecenas (Tadeusz Malak). Scenografia sprawia, że czujemy zapach z początku ubiegłego stulecia. Na ścianie wisi portret cesarza Franciszka Józefa, stare meble, świecznik i Żyd, który pojawia się na scenie ze starym wydaniem „Wesela” w ręce. Aktorzy i scenografia tworzą nierozerwalną całość, która pozwala na zaledwie 55 minut przenieść się w nieznaną nam rzeczywistość.
Czyżby sztuka mogła łamać wszelkie granice tylko dlatego, że twórcom można więcej? Pewne staje się, że artysta często pozostaje bezkarny w tym, co robi. Wyspiański zniszczył życie staremu Żydowi, umieszczając go w dramacie i kreując jego postać. Ale pewna staje się także inna kwestia. To zło, czyli sztuka, sprawiło, że po wyjściu z teatru zapamiętamy starego Żyda z Bronowic Małych jako skrzywdzonego Hirsza Singera, a „Żyda z Wesela” rzeczywiście nie będzie.