Radziwiłły bez polotu

5. Dni Sztuki Tańca

Spektakl ten wabił mnie pięknymi zdjęciami zamieszczonymi w sieci. Balet "Barbara Radziwiłłówna" w choreografii Anželiki Choliny przywieziony do Warszawy na V Dni Sztuki Tańca wyglądał na nich bardzo obiecująco. Piękne kostiumy "pod epokę, wyrazista, ale ascetyczna scenografia, ujęcia pełne ekspresji Niestety, tylko dwa pierwsze elementy dopisały, choć i owe przepiękne kostiumy nie zawsze się sprawdziły po prostu przeszkadzając artystom w tańcu.

Inna sprawa, że "złej baletnicy" - jakoś tancerzom baletu Ejfmana podobne długie i powiewne suknie nie plączą się pod nogami, a ewolucji tanecznych w Radziwiłłównie nie można porównać do tych ejfmanowskich w żadnej mierze. Ano właśnie - przez cały balet miałam wrażenie, że oglądam nieudolną kopie z baletów historycznych Borisa Ejfmana: podobne myślenie o tanecznej opowieści, podobny pomysł na estetykę scenografii i kostiumów, nawet dwa czy trzy najmocniejsze duety pary głównych bohaterów jakoś tam do stylu tego twórcy nawiązywały. Były też sceny zbiorowe traktowane w podobny sposób - luźno związane z akcją, pozwalające głównym solistom odetchnąć, budujące (w założeniu) tło i klimat. Można by mnożyć podobieństwa, gdyby nie fakt, że efekt tego wszystkiego był mierny. Ze sceny, zwłaszcza w pierwszym akcie, wiało nudą, emocji było jak na lekarstwo, artystycznych osobowości, a co za tym idzie pełnokrwistych postaci - brak. W drugim akcie - bardziej dramatycznym - było trochę lepiej, ale nadal niedobrze.

Przede wszystkim balet został strasznie rozwleczony i przegadany. Niekończące się sceny z udziałem zespołu były czasami nie do zniesienia - bezcelowe tanuszki w stylu renesansowych pląsów w korowodzie lub dwóch rzędach, ubarwione techniką pointową u pań, skokami czy raczej podskokami i tour en lair u panów. Wszystko ze zbyt często rozłażącym się synchronem, bez wdzięku i z nieznośnymi bez przerwy uniesionymi w górę, zgiętymi w łokciu rękoma (co zapewne miało nawiązywać do renesansowych włoskich tańców, ale bardziej przypominało czasem ludowy irlandzki, a czasem hiszpański układ rąk). Corps de ballet tworzyło z siebie różnej długości rzędy i łańcuchy zczepiając się tymi uniesionymi rękoma (coś niby taneczny fryz) - nie wiem tylko czemu musiało być tego aż tyle, bez sensu, bez potrzeby, bez urody scenicznej. Za którymś powtórzeniem tego chwytu miałam ochotę zacząć strzelać. Najgorzej wypadła chyba scena polowania, na którym na Litwie bawi królowa Bona i Zygmunt August - cały zespół łaził tam i powrotem liniami z łukami w rękach, w jednym rytmie, zupełnie bez wdzięku. Od czasu do czasu przez "las" utworzony z pionowych belek zwisających od sufitu, przebiegały dziewoje w podkasanych tunikach, ochrzczone przez co dowcipniejszych widzów "łaniami". Z wykonaniem też nie było rewelacyjnie. O braku synchronizacji w zespole już wspomniałam. Ponadto paniom plątały się pod stopami (nie zawsze potrzebnie obutymi w pointy) sukienki, panowie mieli trudności z ustaniem skoków, które zresztą do znakomitych nie należały ani pod względem wysokości, ani rozciągnięcia. Rozumiem, że to nie był balet stricte klasyczny, ale skoro posługujemy się tą techniką tańca, to do czegoś zobowiązuje.

Ubogą choreografię dla zespołu byłabym skłonna przeboleć, gdyby wśród protagonistów iskrzyło, a historia nieszczęśliwej miłości Zygmunta Augusta i Barbary było opowiedziana potoczyście i poruszała widza. Ale jak ma poruszać, skoro i tu choreografia, i sposób opowiadania tańcem zawodzi. W pierwszym akcie najciekawiej wypada Elżbieta Habsburżanka, niekochana i zdradzana żona Zygmunta (jej szaleństwo i tragizm świetnie oddała Inga Cibulskyte). Sam następca tronu wydaje się dość tradycyjnym baletowym amantem. Co prawda już w pierwszych scenach choreografka każe mu "cierpieć tanecznie", czyli dramatycznie machać rękoma i subtelnie wyginąć się z rozpaczy, ale dlaczego - nie wiadomo. Zapewne to "nieokreślona tęsknota" tak królem rzuca. Dopiero w drugim akcie postać ta nabiera nieco więcej człowieczeństwa, a przez to i charakterystycznych rysów. Martynas Rimeikis to piękny tancerz o dobrych warunkach, ale partia Zygmunta Augusta nie daje mu wielkiego pola do popisu. Tanecznie naładowana jest co prawda trudnymi i chyba dość niewygodnymi podnoszeniami, ale solowego tańca nie ma tam dużo i ostatecznie jego rola wypada jakoś tak papierowo. Podobnie jest z Boną Živile Baikštyte. Początkowo królowa jest dość młodą i "utanecznioną" postacią, ale bez krzty dostojeństwa. Dopiero w drugiej części - oburzona, wściekła, knująca i odrzucona nabiera klasy, majestatu i artystycznej jakości. Szkoda, że od początku choreografka nie wprowadziła dla niej tego posuwistego, automatycznego kroku na całej stopie, zamiast kazać jej fruwać w ramionach nieudolnie podnoszących ja dworzan i zadzierać nogi Sama Barbara Radziwiłłówna nie wydaje się zrazu być postacią centralną. Wygląda, jakby autorka baletu nie mogła się zdecydować, kto jest głównym bohaterem i z czyjego punktu widzenia patrzymy na wydarzenia. Olga Konošenko tańczy bardzo pięknie, ma też trzy naszpikowane trudnościami duety z Zygmuntem Augustem, ale nawet w nich artyści wyglądają, jakby się gimnastykowali i pokonywali trudności podnoszeń (dużo jest podnoszenia za wyciągnięte ręce, noszenia tancerki na plecach i ciągania czubkami point po ziemi). Problemem całej choreografii Anželiki Choliny jest brak przepływu, płynności ruchu, gładkiego połączenia wyszukanych elementów w harmonijną, taneczną całość. Wszystko wydaje się chłodne, wymęczone lub czasem niestety naiwne i pozbawione emocji, może poza finałowa śmiercią Barbary i sceną walki między Boną a synem. O innych postaciach, jak bezbarwni Radziwiłłowie nie warto wspominać. Panowie tańczą tak, jakby mieli przywiązane do pasów ciężary, nawet Błazen jest bez polotu i tanecznej finezji.

Baletowi nie pomaga dobór muzyki - kawałków bez ładu i składu, z różnych epok, stylistyk, od renesansowych pień po "III Symfonię" Góreckiego. Część muzyki jest po prostu miałka, nieatrakcyjna artystycznie - ot, miała dobry rytm, a może po prostu odpowiednie brzmienie i ilość taktów. Śpiew "Mamo, nie płacz" z Góreckiego przy śmierci Barbary dobił mnie ostatecznie. Choć akt drugi był nieco lepiej skonstruowany i bardziej udramatyczniony niż pierwszy (przydługa ekspozycja renesansowego miasta i społeczności), to całość pozostawia wrażenie niedosytu, żeby nie powiedzieć zażenowania. Miejmy nadzieję, że we współczesnej choreografii Roberta Bondary następnego dnia balet wileński zaprezentuje się lepiej.

Katarzyna Gradzina-Kubała
Teatr dla Was
13 listopada 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia