Raj utracony

"Tango" - reż: Jerzy Jarocki - Teatr Narodowy w Warszawie

Jeśli "Tango" jest "anty-Hamletem", to musi kryć się w nim jakaś "anty-pułapka na myszy".

U Mrożka groteskowy wieczny awangardzista Stomil prezentuje niewiernej żonie, zwariowanej matce oraz zbuntowanemu synowi i jego narzeczonej swój "eksperyment teatralny": żenujące widowisko kukiełkowe o Adamie i Ewie - zjadliwą Mrożkową parodię sztuki nowoczesnej. Oczywiście, eksperyment okazuje się klęską, zarówno jeśli chodzi o jego wymiar artystyczny, jak i zamierzoną prowokację. U Jarockiego "anty-pułapka" staje się na powrót "pułapką": zaskakująco serio potraktowany Stomil (Jan Frycz) wystawia fragment "Raju utraconego" Miltona w pomysłowej konstruktywistycznej scenografii z tektury, prezentując go nie tylko domownikom, ale i teatralnym widzom (usadzonym "alternatywnie" wokół miejsca akcji). Także i ten eksperyment wywołuje śmiech, ale w trakcie spektaklu okaże się, że był to śmiech zdecydowanie niewczesny. 

Syna Stomila, Artura, gra Marcin Hycnar. Subtelny i chłopięcy, z książkami pod pachą, byłby idealnym Hamletem. A jednak już od pierwszego wejścia budzi antypatię. Unieruchomione w ciasnym garniturze barki i ramiona, szyja tkwiąca w kołnierzyku koszuli jak w gipsie, mechaniczny chód, martwa, zacięta twarz - golem ożywiony siłą słowa, fanatyczny asceta, dla którego posiadanie ciała jest przykrą koniecznością. Jednak w tej ludzkiej kukle czai się jakaś trudna do okiełznania siła, wewnętrzny rytm złowieszczy niczym tykanie bomby zegarowej. Po raz pierwszy da o sobie znać w scenie oświadczyn, gdy Artur rzuci Alą brutalnie o podłogę, nieomal gwałcąc dziewczynę. Naciągnięta sprężyna pęknie ostatecznie w drugiej części spektaklu, gdy - jak Mickiewiczowski Konrad i Gombrowiczowski Henryk - w płomiennych, pełnych szatańskiej pychy tyradach domagać się będzie rządu dusz, absolutnej władzy demiurga stwarzającego na nowo świat, moralność i porządek estetyczny. Jarocki wpisał tę udrękę i ekstazę w szaleńczy, kompulsywny rytm nakazu czy fatum płynącego z niewiadomego źródła - momentami nie wiadomo, czy to Artur wybija groźną melodię na meblach, ścianach, talerzach, czy to ów rytm destrukcji porywa drobne ciało chłopaka i miota nim w epileptycznych konwulsjach. 

Reżyser nie uwspółcześnia sztuki Mrożka, nie buduje dosłownych aktualnych odniesień - ale jego spektakl trafnie diagnozuje coś, co zajmuje najmłodsze pokolenie reżyserów, debiutujących - podobnie zresztą jak sam Jarocki - w czasie zmieniających się gwałtownie paradygmatów: rozpaczliwy głód wielkich idei oraz niebezpieczeństwa z tym związane. Warszawski Artur podobny jest nieco do gdańskiego Hamleta Jana Klaty: podczas gdy tamten, wściekle miotając się po pustej Stoczni z kijem do turbogolfa, szukał swojej drogi pomiędzy anachronicznym Duchem z husarskimi skrzydłami a nowobogackimi karierowiczami, krwawo wywalczoną wolność rozmieniającymi na czerwień francuskich win, ten szarpie się pomiędzy rozchełstanym hedonistycznym liberalizmem swoich infantylnych rodziców a zasznurowanym po szyję neokonserwatyzmem, za którego pięknymi hasłami czai się terror i ograniczanie wolności. Obydwaj pragną zbudować nowy porządek, a doprowadzają do katastrofy siebie i swoich bliskich. 

Jarocki traktuje tekst Mrożka bardzo poważnie, na przekór stereotypowi uciesznej metatekstualnej farsy. Jego bohaterowie - poza zwycięskim "prostym" Edkiem - obciążeni są grzechem pierworodnym, ich tragedią jest świadomość, racjonalny rozum. Nieustannie powtarzają grzech Adama i Ewy: badają granice ludzkiej wolności i nie chcą przyjąć z góry narzuconych praw, usiłują a to relatywizować rzeczywistość, a to samodzielnie budować system moralny. Chcą stworzyć kościół ludzki, nie boski; kościół, w którym sztuka zajmie miejsce religii. 

Bliska wielu bohaterom Jarockiego idea przywracania poprzez sztukę porządku czy ożywiania zamarłych uczuć metafizycznych po raz kolejny okazuje się naiwną inteligencką utopią. W drugiej części spektaklu ze wspólnotowego teatru alternatywnego, gdzie widzowie siadali w dowolnych miejscach, a aktorzy z upodobaniem wchodzili z nimi w interakcje, przenosimy się do teatru mieszczańskiego, owego konserwatywnego raju utraconego: z pudełkową sceną i równymi, ponumerowanymi rzędami. Bezpieczny dystans okaże się kolejną pułapką; sceny katowania Stomila i Eugeniusza oraz zabicia Artura przez Edka rozegrane zostaną z szokującą brutalnością i naturalizmem dotychczas w teatrze Jarockiego niespotykanym. 

Zanim do tego jednak dojdzie, wszystkie postaci skonfrontowane zostaną bezlitośnie z prawdą o sobie. Wtłoczeni przez Artura w staroświeckie kostiumy, zmuszeni do przyjęcia na siebie ról, od których całe życie uciekali, uświadamiają sobie boleśnie swoje ograniczenia, nieznośną teatralność i martwotę konwencji rodzinno-społecznych oraz nieuchronność praw, którym muszą się poddać. Nie pomoże stłuczenie ogromnego lustra zwracającego im jak na urągowisko ich własny groteskowy obraz. Babcia Eugenia (Ewa Wiśniewska) potulnie skona na katafalku, oportunista Eugeniusz (Jan Englert) wleczony będzie przez Edka (Grzegorz Małecki) w makabrycznym tangu śmierci. Po samozagładzie domu Stomila nastanie taki Fortynbras, na jakiego sobie zasłużyliśmy.

Anna R. Burzyńska
Tygodnik Powszechny
19 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...