Randki, marzenia i Winnetou

rozmowa ze Zbigniewem Niecikowskim

Rozmowa ze Zbigniewem Niecikowskim, dyrektorem szczecińskiego Teatru Lalek "Pleciuga" oraz reżyserem nowego spektaklu w tej placówce.

WIDZOWIE zobaczą dzisiaj (28) nowy spektakl, zatytułowany "Tańcząca gazela i magiczny tam-tam". 

- Zamówiliśmy tę sztukę u Liliany Bardijewskiej. Autorka "Tańczącej gazeli i magicznego tam-tamu" bazowała na kilku bajkach afrykańskich, choć oczywiście scenariusz powstał według jej pomysłu. Nie wyobrażałem sobie, by to przedstawienie nie powstało bez współpracy z kompozytorem Piotrem Klimkiem, ani by ruch na scenie nie zrealizował Arek Buszko. Muzyka jest bardzo ciekawa, a aktorzy w spektaklu zagrają i zaśpiewają na żywo. Natomiast do muzyki mechanicznej będziemy sięgać, kiedy będzie ona miała pełnić funkcję ilustracyjną.

O czym jest "Tańcząca gazela"?

- Całość opowiedzą dwa flamingi, które od początku do końca wiedzą, jak historia się zakończy. To opowieść o dwóch braciach, mających zupełnie inne charaktery. Abdu jest romantykiem, skromnym chłopakiem, który marzy o przyjaźni, nie chce polować na zwierzęta. A Mussa ma jeden cel: zostać królem i ożenić się z księżniczką. Baśń ta rozgrywa się w dwóch miejscach -w mieście zwierząt i w mieście ludzi. W spektaklu zobaczymy wędrówkę obu braci przez te dwa miejsca. Abdu, który uratował gazelę, został obdarowany nadzwyczajnym darem, mianowicie zaczyna rozumieć mowę zwierząt. Przedstawienie jest grane w planie żywym, a oszczędna scenografia, bo w białej przestrzeni, pozwoli na wydobycie piękna masek. Obrazy sygnalizujące na przykład to, co się dzieje na targu, będą wyświetlane na białych kotarach, na ścianach i na podłodze. To nic nowego, bo mamy teraz w teatrze modę na używanie sekwencji wideo.

Kiedy po raz pierwszy przekroczył pan próg teatru?

- Miałem wtedy dziesięć lat, było to w moim rodzinnym Piszu. To był spektakl na podstawie baśni "Krzesiwo". Pamiętam, że ogromne wrażenie wywarła na mnie scena, kiedy żołnierz wchodzi do wnętrza drzewa i spotyka tam psy, które strzegą skarbu. Potem, po latach, zrealizowałem "Krzesiwo" w Pleciudze.

Już w dzieciństwie myślał pan o tym, by pracować kiedyś w teatrze?

- Nie, o teatrze zacząłem myśleć dopiero w liceum. Natomiast w dzieciństwie, kiedy w domu się nie przelewało, obiecywałem mamie: "Nie martw się, jak będę dorosły, zostanę pilotem i będę cię wszędzie zabierał moim samolotem". Nie dotrzymałem tej obietnicy. Jak się okazało, to były tylko dziecięce marzenia. Pomysły maluchów na przyszłe życie są różne. Nie wiem, czy one się potem sprawdzają. Chyba raczej nie.

Był pan typem prymusa z pierwszej ławki czy łobuzem z ostatniej?

- Byłem grzecznym chłopcem, jak z pierwszej ławki, choć siedziałem w ostatniej. Byłem dzieckiem, które jak na swój wiek, było wysokie. Stąd ta ostatnia ławka. Ale uczyłem się bardzo dobrze. Gorzej było w liceum. Wtedy bardziej interesowały nas układy koleżeńskie i korzystanie z tego, że jeszcze nie jest się całkiem dorosłym. To były nasze ostatnie chwile razem w Piszu, bo potem wszyscy porozjeżdżali się na studia.

Co było pana pasją, kiedy był pan i uczniem szkoły podstawowej?

- Wtedy wszyscy interesowaliśmy się kinem. Pamiętam do dziś, jak wściekły stałem z kolegami pod kinem, bo nie mogliśmy się dostać na kolejną część "Winnetou". To był w tamtym okresie bardzo popularny film. Kiedy miałem

kilkanaście lat, niezwykle ważna stała się muzyka - Omega, Procol Harum, Led Zeppelin, Black Sabbath. Słuchało się wtedy Radia Luksemburg, by trochę liznąć muzyki z Zachodu. Nagrywaliśmy muzykę z tej stacji, często ze strasznymi trzaskami. Sporo mieliśmy płyt zachodnich, choć dziś już nie pamiętam, jakimi drogami trzeba było je zdobywać.

Był pan dzieckiem, które lubiło się popisywać "u cioci na imieninach"?

- Byłem dość nieśmiały, ale zachęcany przez mamę czasami się popisywałem, głównie śpiewem i słowem. Myślę, że te umiejętności były więcej niż przeciętne.

Miał pan rodzeństwo?

- Tak, mam dwie młodsze siostry - Hankę i Beatę. Jedna z nich urodziła się, kiedy miałem czternaście lat. Bardzo się cieszyłem, że mam taką małą siostrę. Bywało, że brałem ą w wózku na spacer i szedłem na umówioną randkę. Spacer z siostrą był pretekstem, by móc spotkać się i dziewczyną. Można więc powiedzieć, że z Beatą chodziliśmy na wspólne randki.

Dziękuję z rozmowę.

Monika Gapińska
Kurier Szczecinski
1 czerwca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia