Raport przed premierą - krwawy jarosz
"Zmierzch bogów" - reż: Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w GdańskuW "Zmierzchu bogów" syn-narkoman i pedofil gwałci matkę. Potem matkę i jej kochanka truje. I czynem tym się delektuje. W hitlerowskich Niemczech trwa bezpardonowa walka o władzę. W rodzinie niemieckich potentatów przemysłowych mnożą się intrygi i skrytobójcze mordy. Kino drastyczne. Esencja znieprawienia i dekadencji.
Publiczność teatralna przywykła, że na ekran przenosi się dramaty Szekspira, Gogola, Wyspiańskiego. W teatrze Wybrzeże tymczasem postanowiono - bo i czemu nie - zaryzykować inwersję. Oto na sobotę zapowiedziano spektakl oparty na podstawie scenariusza, według którego Luchino Visconti nakręcił 40 lat temu "Zmierzch bogów". Visconti miał zresztą w dorobku więcej spektakli teatralnych i oper aniżeli dzieł filmowych. Ale w dziejach kina zapisał się jako mistrz w kreowaniu wystawnych "oper śmierci".
Viscontiego intrygowało to, co w społeczeństwach zgubne, chore. W sprężynach destrukcji dłubał od zarania swej twórczości. Źródeł rozkładu upatrywał w złej miłości, w dewiacjach seksualnych. "Zmierzch bogów" nie jest kroniką. Tryby nazizmu miażdżyły przecież inaczej. Tylko czy dużo inaczej w istocie? Hitler był jaroszem. Ale paradoksalnie ten jarosz był wściekle żądny krwi. A nawiązując w "Zmierzchu" do podpalenia Reichstagu i do makabrycznej masakry z Nocy Długich Noży, Visconti przywołuje prawdę historyczną.
Życiorys artysty znaczyły ostre wiraże. Był zamożnym arystokratą, synem księcia. Na osobowości młodego Luchino mocno zaważył gwałtowny afront, jaki zgotowali mu rodzice pewnej pięknej wiedenki. Zakochał się w niej bezgranicznie, a nie znajdując wzajemności, postanowił zamknąć się w klasztorze. Ale rozmyślił się i - nie kryjąc własnych upodobań do seksualnej odmienności - romansował potem choćby z żoną Alberto Moravii.
Wspomina się z rzadka, że za udział w Ruchu Oporu Visconti dostał wyrok śmierci. Zbiegł, a po wojnie uległ wabikom marksizmu i przystąpił do Komunistycznej Partii Włoch. Mimo to, tradycji i arystokratycznym manierom pozostał wierny. Jego sztukę przenikał barokowy manieryzm. I w pięknie stylizowanych kadrach "Zmierzchu bogów" pokazał, jak łatwo deprawacja moralna może łączyć się z deprawacją polityczną. Nie ma w światowym kinie drugiego tak sugestywnego obrazu rozpętanego przez ideologię krwawego barbarzyństwa.
Gdańska inscenizacja "Zmierzchu bogów" na siedemdziesiątą rocznicę wybuchu II wojny światowej to pomysł znakomity. Visconti postrzegał świat poprzez żądzę rozpasanego Erosa, żądzę posiadania i żądzę władzy. Warto to przypominać. Zapominać nie wolno.