Razem się inspirować

Rozmowa z Robertem Chodyłą

Nasz zespół także od lat jest międzynarodowy, a w ostatnich latach już szczególnie. Język angielski jest dla nas wspólnym językiem. W zespole są Koreańczycy, Japończycy, Anglicy, za chwilę dołączy do nas Włoch, a wcześniej współpracował z nami Hiszpan. Są tutaj ludzie z całego świata, chcą z nami współpracować, jak tylko zwalnia się miejsce, to czekają aby wejść do zespołu, a my szukamy najciekawszych i najzdolniejszych.

Z Robertem Chodyłą - koordynatorem produkcji spektaklu "Romeos & Julias unplagued. Traumstadt" Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, Bodytalk w Münster - rozmawia Aleksandra Wojciechowska z Dziennika Teatralnego.

Aleksandra Wojciechowska: Spektakl jest koprodukcją Polskiego Teatru Tańca i niemieckiego kolektywu Bodytalk. Jak narodziła się ta współpraca?

Robert Chodyła: Polski Teatr tańca od lat współpracuje z Rolfem Baumgartem - dramaturg - oraz z Bodytalk, czyli właściwie Yoshiko Waki - choreografka. O ile ja pamiętam, to za mojej kadencji były przynajmniej dwie wspólne produkcje, wcześniej co najmniej jedna, a może więcej. Ta produkcja jest z 2021 roku. Robiliśmy ją jeszcze częściowo w lockdownie, co znalazło również swoje odbicie w treści spektaklu. Z Yoshiko Waki współpracujemy jako Polski Teatr Tańca od dawna, trudno mi określić od jak dawna, ale na pewno więcej niż dziesięć lat.

Premiera spektaklu odbyła się 20 czerwca 2021 roku - oznacza to, że przygotowania do produkcji miały miejsce w pandemii. Jak wpłynęło to na próby i cały proces?

To była przeszkoda, ale jednocześnie źródło inspiracji. Yoshiko Waki – z tego co już o niej wiem, a miałem okazję współpracy przy dwóch produkcjach – bardzo interesuje to, żeby przepuszczać przez siebie rzeczywistość, w której w danym momencie funkcjonujemy jako społeczeństwo. Ze wszystkimi doświadczeniami z naszym udziałem. Produkcje planowaliśmy już wcześniej, nawet jeszcze przed wybuchem pandemii. Po wybuchy byliśmy w sytuacji, gdzie nie chcieliśmy tego odwoływać. W roku 2021 były okresy, kiedy nie było lockdownów, a więc był to dla nas czas, kiedy można było coś pokazać i wystąpić. Cała praca zaczęła się w lockdownie polskim i niemieckim. Technicznie miało to taki wpływ, że za każdym razem kiedy ekipa z Niemiec miała do nas przyjechać, to spotykało ich wiele przeszkód, na granicy szereg dokumentów udowadniających, że nie są zarażeni. Na miejscu musieliśmy być w gotowości, żeby w razie czego im pomóc. Jeśli w trakcie komuś z ekipy wyszedł pozytywny wynik, to ta osoba była zamknięta w Polsce przez dwa tygodnie, później kolejna kwarantanna w Niemczech itp. Tutaj trzeba wziąć pod uwagę, że kolektyw pracuje w różnych miejscach. W Niemczech mieli swój kalendarz i swoje plany produkcyjne, więc dodatkowo to wszystko było obciążone ogromnym napięciem. Nasi tancerze, którzy pilnowali się nawzajem oraz my ich pilnowaliśmy, żeby nikt się nie zaraził. Warto zwrócić uwagę, że robiąc taką produkcję międzynarodową nikt nie zostaje u nas na trzy miesiące, tylko na przykład przyjeżdżają na dwa tygodnie, wyjeżdżają i tak pojawiali się kilka razy. To było takie wielkie szczęście, że nawet jeśli coś kogoś trafiło, to dopiero u nich na miejscu, a gdy im przechodziło, to wracali znowu do nas. Tak samo z tancerzami, jak już ktoś zachorował, to w takim momencie, że nie zatrzymywało to rozwoju produkcji. Koniec końców mieliśmy szczęście. Mówiąc o inspiracjach, to cała sztuka jest osadzona w tej sytuacji pandemicznej. Jest refleksją nad tym, co się z nami stało, z ludźmi którzy byli postawieni wobec lockdownu, pandemii, zamknięci w bańkach internetowych, ponieważ nie mogli wychodzić z domu. Ich jedyna forma komunikowania się była możliwa wyłącznie za pomocą internetu. Prawem każdego młodego człowieka jest bycie zakochanym, szukanie milości i teraz, patrząc na to z perspektywy pandemii, nachodzi nas pytanie – jak to zrobić kiedy się jest w lockdownie? Dla młodych ludzi dwa lata wycięte z tego wspaniałego tańca godowego, który sobie fundujemy w młodym wieku. To znalazło wyraz w nowym odczytaniu Romea i Julii. Są rzeczywiście dosłowne nawiązania, które są też trochę zabawne, z przymrużeniem oka, pojawiają się fiolki do testowania, ale w innym kontekście.

Więc nie jest to przypadkowy zabieg, że to dramat Romeo i Julia został wybrany. To pretekst do rozmowy na temat potrzeby kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, który został ograniczony w obliczu pandemii. Skąd pomysł, żeby to akurat ten dramat posłużył jako metafora trudnych czasów?

Był taki plan od początku, chociaż pandemia trochę zmieniła konteksty. W głowie Yoshiko Waki rodziły się inspiracje i padł pomysł, że można by to zrobić na podstawie dramatu Szekspira. Padło pytanie: "jak?" i wtedy wybuchła pandemia. Nagle okazało się, że dokładnie wiemy, jak to zrobić, a ściślej mówiąc ona wie.

W spektaklu mamy do czynienia z wieloma Juliami i wieloma Romeami. Jest to bardzo ciekawy zabieg artystyczny. Co chcielibyście przez to przekazać widzom?

Tak, jest to już zasygnalizowane w tytule. Faktycznie w całym spektaklu jest tak, że mamy siedem par i każdy w pewnym momencie jest tą Julią i jest tym Romeeem, ale nie zawsze. Pojawiają się również tradycyjne postaci i aktorzy wcielają się w tę rolę. Mamy na przykład scenę pojedynku Merkucja z Tybaltem, więc są tam motywy, że ktoś jest kimś innym, ale generalnie idea jest taka, że cały zespół jest tą Julią i Romeem - zbiorowym podmiotem i w formie pojedynczej. Trudno mi powiedzieć, co chcieliśmy przez to przekazać, jest to pytanie bardziej skierowane do Yoshiko Waki, ale mogę powiedzieć, jak to wygląda w mojej interpretacji. Będąc przy procesie tworzenia i wiele razy oglądając ten spektakl, mogę powiedzieć, że przede wszystkim jest tak, jak chciał to pokazać Szekspir, czyli jest refleksja nad młodymi ludźmi, którzy szukają miłości, ale trafiają na wiele barier. Przedstawia to, w jaki sposób sobie z nimi radzą, jak próbują się przez nie przebić, a nad tym wszystkim wisi śmierć, która jest tragiczna. U Szekspira ta śmierć pojawia się w przewrotny sposób – początkowo miała być nieprawdziwa, a przerodziła się w ogromny dramat – i tutaj też trochę tak jest. Miłość i śmierć w czasach zarazy, to pokazuje jak takie czasy wpływają na miłość, gdzie śmierć wisi nad nią w sposób nieunikniony.

Chciałabym również zapytać o sam tytuł spektaklu i obecną tam grę słów (niemieckie traumen to śnić, marzyć). Czy, w kontekście spektaklu, Państwa produkcji bliżej jest do ukazania „miasta traum" czy „miasta snów, marzeń"? Jak te dwie rzeczywistości się przeplatają w Waszym dziele?

Z jednej strony mamy te marzenia, ale one w łatwy sposób mogą stać się traumami. To jest taki trochę gorzki namysł, który w tym spektaklu wychodzi nie tylko w tytule, ale i w finale. Kiedy jesteśmy młodzi, optymistyczni i mamy jakieś marzenia, to chcemy je realizować, ale czas i świat są okrutne i sprawiają, że część z tych marzeń staje się naszymi obsesjami, a w końcu traumami. Jest to płynne przejście od tych marzeń do traum zasygnalizowane w dramacie, jako takie zazębianie się, nakładanie i przenikanie.

Jeśli chodzi o współpracę międzynarodową, czy Pana zdaniem poszerza ona perspektywy czy stanowi blokadę? Blokadę rozumianą na wielu płaszczyznach, kulturową czy językową. Może być też jednak inspiracją i ciekawą formą rozwoju artystycznego.

Uważam, że ta współpraca jest dla nas fenomenalna. Yoshiko Waki - Japonka, przyjechała pięćdziesiąt lat temu do Niemiec i tam już została. Związała się z tancerzem i choreografem, wspólnie założyli kolektyw i przynajmniej od początku lat siedemdziesiątych razem tworzą wiele wspaniałych sztuk. Nie widzę tutaj barier, a wręcz przeciwnie. Nawet jeśli współpracujemy z różnymi kulturami. Nasz zespół także od lat jest międzynarodowy, a w ostatnich latach już szczególnie. Język angielski jest dla nas wspólnym językiem. W zespole są Koreańczycy, Japończycy, Anglicy, za chwilę dołączy do nas Włoch, a wcześniej współpracował z nami Hiszpan. Są tutaj ludzie z całego świata, chcą z nami współpracować, jak tylko zwalnia się miejsce, to czekają aby wejść do zespołu, a my szukamy najciekawszych i najzdolniejszych. Zdecydowanie jest to mocny punkt na plus.

Czy teatr tańca to wyzwanie? W głównej mierze posługuje się wyłącznie mową ciała, a nie jest łatwym zadaniem przekazanie emocji widowni, nie posługując się słowami.

W tym spektaklu, i w wielu innych, które tworzymy, bardzo często staramy się brać środki wyrazu z różnych form teatralnych, także teatru dramatycznego. Nasi tancerze nie tylko tańczą, często muszą odgrywać rolę, posługiwać się tekstem i śpiewać, co się dzieje również w tym spektaklu. Przy czym oczywiście podstawowym językiem jest język ciała. Nasz teatr tańca to nie tylko taniec, ale także ruch i ekspresja. Oczywiście, żeby robić takie rzeczy, nasi tancerze muszą znać wszystkie techniki tańca. Podstawą jest taniec współczesny, ale okazuje się, że możemy pokazać fragmenty z tańca towarzyskiego, jazzu, street dance, vogue. My to wszystko potrafimy i potrafimy to wkomponować twórczo w całość, gdzie to płynie i buduje dramaturgię, a jednocześnie przekaz do widza jest bardzo emocjonalny. Z tej techniki teatru tańca wynika to, że gdy się jest publicznością, to chłonie się to, co dzieje się na scenie, emocje które płyną z choreografii i ekspresji ciała tych ludzi.

Z jakim odbiorem najczęściej spotyka się Polski Teatr Tańca? Jakie wnioski z tego można wyciągnąć na przyszłość i jak się one mają do następnych produkcji?

Bardzo często jest tak, że próbujemy szukać nowej publiczności. Od połowy zeszłego roku po raz pierwszy Polski Teatr Tańca ma własną siedzibę w Polsce, własną salę widowiskową. Możemy grać tak często jak chcemy, więc musimy szukać nowych widzów. Wcześniej teatr grał intensywnie w rozjazdach i musieliśmy wynajmować salę. Spotykaliśmy się z lokalną publicznością z cztery razy do roku. Teraz spotykamy się pięćdziesiąt razy. Staramy się trafić do szerszej ilości widzów. Według badań ankietowych 40-50% ludzi wychodzi z naszego teatru po raz pierwszy zachwyconych teatrem w ogóle i to jest ogromna nagroda dla nas za tę pracę, którą wkładamy.

Co łączy was jako twórców, którzy wspólnie spędzają godziny na próbach? Odnajdujecie wspólny język czy jednak jesteście razem, choć osobno? Tworzycie pewnego rodzaju wspólnotę.

Bardzo ważne jest, żeby razem się inspirować. Efektem każdego spektaklu, który produkujemy jest to, że zawsze jest to taka wymiana między artystą i twórcą. W celu osiągnięcia efektu, choreograf nie przychodzi z gotowym planem tego, w jaki sposób daną rolę ma odgrywać tancerz. Między nimi również musi nastąpić synergia, we wszystkich tych sztukach napięcie buduje się między postaciami, więc musi istnieć jakaś chemia. To nie jest tak, że oni mogą być osobnymi bytami i spotykać się tylko na próbach czy na spektaklach. My pracujemy w takim trybie, że przez pięć dni w tygodniu codziennie mają osiem godzin zajęć, które czasami sami prowadzą, do tego jeszcze często zapraszamy wykwalifikowanych szkoleniowców, którzy poprawiają różne techniki u nas. Także artyści muszą być otwarci na energię wzajemną.
__

Robert Chodyła - dziennikarz, rzecznik prasowy, producent. Były prezenter i reporter programu informacyjnego "Teleskop" TVP Poznań (1994 - 2017) i magazynu "Telekurier" emitowanego na antenach ogólnopolskich. Były rzecznik prasowy związku międzygminnego GOAP, który odpowiada za odbiór i zagospodarowanie odpadów z Poznania i okolicznych gmin. Obecnie koordynator ds. produkcji i edukacji w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu.

Aleksandra Wojciechowska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
12 sierpnia 2022
Portrety
Robert Chodyła

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...