Re-wizja świata

"Rewizor" - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr Bagatela w Krakowie

W dzisiejszym świecie widz może być już nieco „zblazowany". Kiedy kolejny raz widzi na afiszu „Burzę" Szekspira, „Trzy siostry" Czechowa czy cokolwiek, co widział już w kilku wykonaniach. Może sobie pomyśleć: Znowu? Serio? Taka sytuacja stwarza pewien dystans, a jednocześnie pobudza ciekawość: co tym razem? Co tym tekstem można jeszcze powiedzieć?

Okazuje się jednak, że odczytywanie klasyki po raz wtóry ma sens, ponieważ jej uniwersalizm przekracza ramy kolejnych wieków. Ostatnio udowodnił to Mikołaj Grabowski, który na deskach sceny krakowskiego Teatru Bagatela przygotował współczesną właściwie wersję dobrze znanego „Rewizora".

Spektakl zaczyna się od tego, że na ekranach obserwujemy wideokonferencję najważniejszych urzędników w mieście. Jesteśmy „wygłodniali" prawdziwego teatru, żywych ludzi na scenie, a Mikołaj Grabowski chce dawkować tę przyjemność, żeby od razu nie zachłysnąć się scenicznym światem. Wszyscy znamy „życie online", jakie jesteśmy zmuszeni prowadzić w wielu sferach od prawie roku. Nie uniknął tego teatr, ale w końcu aktorzy wjeżdżają na scenę na obrotowych krzesłach, z laptopami na kolanach. Są – żywi, widoczni, w trójwymiarze. Kolejny raz widz przypomina sobie, jak bardzo tęsknił za magią teatru.

Opowieść zawarta w „Rewizorze" jest znana, ale Grabowski nie podaje jej „ot tak". Tadeusz Nyczek przygotował parafrazę przekładową. Inteligentnie przemycił w dialogach nawiązania do współczesności. To jest śmieszne, a jednocześnie ze zgrozą można się przekonać, że bardzo pasuje do sytuacji na scenie – opowieści, którą napisał Gogol. Nieważne czy mamy do czynienia ze skorumpowaną Rosją, czy zaściankową Polską – mechanizmy funkcjonowania władzy są podobne. Wiadomość o przybyciu tytułowego rewizora elektryzuje społeczność prowincji. Maciej Sajur jako Jan Maria Chlestakow jest bezbłędny – genialnie wykorzystuje pomyłkę urzędników, wchodząc w niejako narzuconą mu rolę. Jest „kolorowym ptakiem", który do końca wydaje się nie zdawać sobie sprawy z odpowiedzialności i powagi sytuacji.

Spektakl ma dwie części. Klasycznie – pierwsza jest lżejsza, bardziej beztroska. Rzeczywistość sceniczna w drugiej części z każdą minutą robi się coraz bardziej upiorna. Chlestakow oświadcza się jednocześnie żonie i córce Naczelnika, żeby nagle wyjść po angielsku. Naczelnik z żoną snują swoje „sny o potędze", jakie będą czekać na nich w stolicy, po przeprowadzce. Ślub bierze córka, ale profity powinna przecież czerpać cała rodzina! Z urzędników wychodzą demony: nikt nie jest uczciwy, szczery ani bezkarny. Umysły otrzeźwia dopiero wizja prawdziwej kontroli, bo tragiczna pomyłka nie zwalnia od wizyty realnego rewizora, a właściwie – pani rewizor, bo do drzwi puka kobieta, której wygląd i zachowanie sugerują, że nie będzie uznawać kompromisów, a tym bardziej przyjmować łapówek.

Pod względem wizualnym, spektakl urzeka. Pierwsza część utrzymana jest raczej w ciepłych barwach, w drugiej dominują barwy zimne – więcej jest niebieskiego, a urzędnicy przebierają się w czarne garnitury na szykowane wesele. Dużą rolę odgrywa w spektaklu również muzyka, która np. nadaje żywiołowości niektórym scenom. Warto zwrócić uwagę, cały spektakl skonstruowany jest bardzo precyzyjnie: zarówno pod względem wizualnym, jak i aktorskim. Wszystko jest tu dokładnie przemyślane, zaczynając od kostiumów, poprzez scenografię (mieszkanie Naczelnika nie jest „zagracone", a jedynie zarysowane na scenie), kończąc na świetnej grze aktorskiej. W spektaklu nie ma dłużyzn, a niektóre sceny zaskakują prostymi rozwiązaniami czy zabiegami o charakterze komicznym.

Można się zżymać, że archaiczny dramat, że po co teraz, że kolejny raz na nowo się nie da, a jednak – ponowne odczytywanie ma sens. Ostatnio taka dyskusja ma miejsce przy okazji serialu „My, dzieci z dworca ZOO" w reż. Philippa Kadelbacha. Głośna książka, wstrząsająca historia. Wyprodukowany w 2021 roku dla HBO serial nie ma klimatu brudnego Berlina, który znamy z opisów we wspomnieniach Christiane F. – on wręcz tu nie szokuje. Zarzuca się tej produkcji, że miasto jest „za ładne", bohaterowie „za czyści". Jest kolorowo i współcześnie, ale może właśnie dlatego bliższe odbiorcy XXI wieku? I może historia przepisywana jest na nowo po to, żeby podać ją „we współczesnym sosie", traktując ją trochę jak osobną opowieść?

W pewnym sensie ludzie się nie zmieniają. Grabowski dokonuje w swoim spektaklu swoistej re-wizji świata. Nie odkrywa Ameryki. Pokazuje nam to, co widzimy za oknem, o czym czytamy na portalach informacyjnych. Dziś nadal pracownicy różnych miejsc przy jakiejkolwiek kontroli wpadają w popłoch. Historia zatacza koło: korupcja trwa w najlepsze, urzędnicy nie przejmują się szarymi obywatelami, a skryte marzenia o lepszym świecie i awansie społecznym są udziałem każdego. Gdyby Gogol żył, mógłby napisać „Rewizora" równie dobrze w 2021 roku.

I to jest przerażające.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
10 marca 2021

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia