Reaktywacja

Teatr Telewizji

Dziś, 5 grudnia, Teatr Telewizji pokaże "Księżyc i magnolie" Rona Hutchinsona. Sztuczka jak sztuczka, bardzo zabawna. Jesteśmy w gabinecie Davida O. Selznicka (Marcin Dorociński). Potentat właśnie wstrzymał produkcję "Przeminęło z wiatrem", bo okazało się, że scenariusz oparty na powieści Margaret Mitchell do niczego się nie nadaje. Wyrzucił też słynnego reżysera George\'a Cu-kora. Teraz panika zagląda mu w oczy. Dlatego ściąga na ratunek starego wygę Bena Hechta (Łukasz Simlat), aby napisał skrypt na nowo. Rzecz wyreżyserować ma wezwany w trybie nagłym Victor Fleming (Redbad Klijnstra). Do wznowienia zdjęć pozostał tydzień

Bawi sama ta sytuacja. Bo wielka powieść amerykańska, a Hecht nie czytał jej aż do krytycznego telefonu. Zerka na pierwszą stronę i wyrokuje, że chała. - Żaden film o wojnie secesyjnej nie odniósł sukcesu kasowego i ten również go nie odniesie - dodaje. Fleming natomiast to prosty rzemiecha do specjalnych zadań. Selznick wyrywa go z innego planu, gdzie właśnie kręcił trudną scenę z karłami. No i zamyka się z oboma w gabinecie z założeniem, że będą jeść tylko orzeszki i banany oraz nie wyjdą, dopóki nowy scenariusz nie będzie gotowy. Przedstawienie przygotował stary wyjadacz Maciej Wojtyszko, daje ono doskonałe wyobrażenie o tym, jak ma wyglądać nowy Teatr Telewizji. Najkrócej mówiąc, pomysł polega na tym, by powrócić do lepszej - dla najbardziej masowej sceny w kraju - przeszłości. Ostatnie lata przyniosły jej bowiem głęboki kryzys. Gros produkcji kręcono pod szyldem Scena Faktu. Czasem były to pełnoprawne widowiska ("Rozmowy z katem" Macieja Englerta, "Norymberga" Waldemara Krzystka), zdecydowanie częściej - znaczone propagandą popularno-historyczne czytania. Utarło się bowiem od lat mniej więcej sześciu, że Teatr Telewizji stanie się instrumentem do realizacji polityki historycznej w rozumieniu ideologów rządzącego wówczas Prawa i Sprawiedliwości. PiS od władzy odeszło, ale ten stan się utrzymał. Towarzyszyła mu szybka marginalizacja telewizyjnej sceny. Spektakle przenoszono na poniedziałkowy późny wieczór, przy byle okazji z emisji rezygnowano. Spadek znaczenia Teatru Telewizji traktowano jak skandal, bo dzięki niemu publiczny nadawca mógł się chwalić, że realizuje jednak kulturotwórczą misję. W dodatku przez lata był też osiągnięciem w skali europejskiej. Stąd deklarowana głośno (ale bez efektów) niezgoda twórców na jego powolne zamieranie.

Jesień przyniosła przełom. "Boską" - transmitowane na żywo po raz pierwszy od ponad 50 lat przedstawienie Andrzeja Domalika z Krystyną Jandą - obejrzało 2,7 miliona widzów. To największa liczba od 11 lat. Średnia oglądalność ośmiu dotychczasowych tegorocznych premier wyniosła 1,2 miliona. Telewizyjny teatr powrócił do dawnej pory emisji (w poniedziałki "Wiadomościach") i wrócił do gry.

Sukces "Boska" zawdzięcza przede wszystkim Jandzie. To jedyna polska aktorka zdolna sprzedać ogromne sale na swych monodramach, cena biletu jest prawie bez znaczenia. Do tego wyjątkowo wdzięczny materiał: farsa o najgorszej śpiewaczce operowej świata z optymistycznym przesłaniem - trzeba wierzyć w siebie, bo wiara i dobre nastawienie do świata przenoszą góry. Przedstawienie Domalika, grane cały czas przy nadkompletach w warszawskiej Polonii, jest przy tym idealnym przykładem rozrywki dla mieszczańskiej widowni (określenia tego nie należy rozumieć pejoratywnie). Gwiazda w otoczeniu gwiazd, dużo do śmiechu, trochę do płaczu i recepta gotowa...

Potem był "Kontrym", wpisujący się w formułę Sceny Faktu, a jednak zdecydowanie ją rozszerzający. Historia pojedynku tytułowego Kontryma (Jan Frycz), bohatera powstania warszawskiego i Polski podziemnej, ale i bojownika w Bitwie Warszawskiej 1920 roku po stronie Armii Czerwonej, ale i weterana rewolucji październikowej, z Józefem Światłą (Redbad Klijnstra), wysoko postawionym oficerem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ale i autorem audycji w Wolnej Europie, które do upadku ub mocno się przyczyniły... Spektakl Marcina Fischera według scenariusza Marka Pruchniewskiego nie ogranicza się zatem do powtórki z najnowszej historii, ale stawia pytanie - bagatela! - o prawdę. Wszystko zaś w dynamicznej formie, podrasowanej mocnym aktorstwem Frycza i Klijnstry.

Na styczeń zapowiedziano przeniesioną z Teatru Narodowego "Lekkomyślną siostrę" Perzyńskiego w inscenizacji Agnieszki Glińskiej, na luty "Komedię romantyczną" Tomczyka w reżyserii Michała Gazdy. Zatem - różnorodnie. Teatr Telewizji już dziś ogłasza sukces, ale odniesie go dopiero wtedy, kiedy na dobre odzyska zaufanie publiczności. Kierunek obrał dobry, ale nie bałbym się podniesienia poprzeczki. Przypomnijmy sobie wielkie spektakle Kazimierza Kutza, "Dziady", "Kordiana" i "Iwanowa" w inscenizacji Jana Englerta - to wcale nie było wieki temu! Dzisiaj smak wyznacza tvp Kultura, transmitując najważniejsze inscenizacje ostatnich lat (choćby "Kruma" Warlikowskiego i "Sprawę Dantona" Klaty). Nie znaczy to, że scena Jedynki ma iść tą samą drogą, ale nie tylko oglądalność się liczy. Dlatego warto badać grunt. Podnosić ją spektaklami w rodzaju "Boskiej" albo "Księżyca i magnolii", a czasem uderzyć mocniej. To jest teatr, tym lepiej, że w telewizji.

Jacek Wakar
Przekrój
7 grudnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia