Refleksja nad sumieniem
"Borys Godunow" - reż: Waldemar Zawodziński - Opera WrocławskaPo 38 latach przerwy Opera Wrocławska postanowiła przywrócić na deski teatru jedyne dokończone dzieło Modesta Musorgskiego, "Borysa Godunowa". Stanowi ono chwilowy oddech od niemieckich herosów i włoskiego \'bel canto\'.
W październiku 2007 roku w Hali Stulecia opera została wystawiona w reżyserii Yuri Alexandrova, przyczyniając się do kolejnego sukcesu zespołu Ewy Michnik. Dość niedawno, bo w 2009 roku realizacji "Borysa..." podjął się Teatr Wielki w Warszawie, którego inscenizacji dokonał Mariusz Treliński, wzbudzając wiele kontrowersji m.in. poprzez przeniesienie akcji do studia telewizyjnego. Natomiast 24 kwietnia 2010 roku Opera Wrocławska zaproponowała publiczności bardziej znaną, zaakceptowaną oraz barwniejszą wersję dzieła członka Potężnej Gromadki w instrumentacji Nikołaja Rimskiego-Korsakowa.
Według Piotra Czajkowskiego Musorgski był „muzycznym analfabetą”. Nigdy nie odbył systematycznych studiów muzycznych, pracował jako urzędnik. Jednak muzyka stanowiła jego pasję. Uwidacznia to "Borys Godunow" napisany w niecały rok, kiedy to jednocześnie kompozytor tworzył genialne "Obrazki z wystawy". Stanowi on przełomową kompozycję, oderwaną od niemieckich oraz włoskich wpływów, którym tak łatwo ulegał Rimski-Korsakow. Oparty na muzyce rosyjskiej, cerkiewnej z wprowadzonym aktem polskim. Libretto Musorgski napisał sam w oparciu o sztukę Aleksandra Puszkina o tym samym tytule. Ten z kolei zasięgnął inspiracji z Shakespeare’a, w szczególności z "Macbeth’a". Kompozytor z pieczołowitością studiował historię Rosji tamtych czasów na podstawie opisów historyka Mikołaja Karamzina, któremu dedykowana jest opera.
Modest Musorgski ukazał w "Borysie Godunowie" doskonałe wyczucie dramaturgii, której niestety brakowało odtwórcy głównej roli, Januszowi Monarchie. Nie porywał, nie wzruszał, jakby każdy gest był wymuszony. Wizualnie oraz wokalnie nie było różnicy czy mówi o swoim sumieniu, czy z troską o przyszłość swoich dzieci. Prawdziwą gwiazdą wieczoru stał się tenor z Petersburga, Leonid Zakhozhaev, który wcielił się w rolę Dymitra Samozwańca podającego się za właściwego cara. Widoczne było ogromne doświadczenie solisty: (…) to jedna z wielu ról, którą od lat śpiewam - mówił. Artyzm, kunszt, finezja, ogromna ekspresja cechowały jego występ. Wykreował niezwykle sugestywną postać. Poniekąd dobrze się stało, że powstała druga wersja opery. Pierwsza została odrzucona przez Teatr Maryjny przez brak pierwszoplanowych ról-tenorowej i sopranowej, za dużą ilość chórów oraz scen zbiorowych. Notabene, tenor na co dzień współpracuje z tym teatrem. W drugiej Musorgski rozbudował rolę Samozwańca oraz dodał polską postać szlachcianki, Mariny Mniszkowej (Anna Bernacka). Ich miłosny duet w akcie III wywołał żywy i szczery aplauz wśród publiczności. Jej mezzosopran, tak pociągający, zmysłowy ze znakomitą koloraturą, dostarczył odbiorcom wiele emocji. Był zarazem ostry i namiętny. Natomiast gra aktorska urzekła. Na uznanie zasługuje również kontratenor, Sebastian Kaniuk za odtworzenie postaci Fiodora, syna cara. Jedynie Aleksandra Lemiszka wokalnie zawiodła, równocześnie kreując dość niewyraźnie postać niańki córki Borysa.
Inscenizacja Waldemara Zawodzińskiego oraz kostiumy przygotowane przez Małgorzatę Słoniowską oddawały atmosferę tamtych czasów. Lud, w rolę którego wcielił się chór, ubrany w łachmany, rozpoczął spektakl. Oficerowie w tradycyjnych strojach, mnisi w habitach z ogromnymi kapturami. Największą uwagę zwracała ikona Jezusa Chrystusa Pantokraty początkowo trzymana w formie obrazu przez tłum, a następnie jako ogromna dekoracja w tle. Urzekła ostatnia scena wyjęta jakby z szekspirowskiego dramatu, ale
z cerkiewnym chórem oraz dzwonem odmierzającym czas do rychłego końca panowania cara. Nie spełnił oczekiwań akt III z polonezem, który został wykonany bardziej jako marsz.
Niedosyt dostarczył również chór, który przygotowała od niedawna współpracująca z Operą Wrocławską Anna Grabowska-Borys. Przede wszystkim raziła zła intonacja oraz brak kontrastów dynamicznych.
Już chyba tradycyjnie nie zawiodła orkiestra poprowadzona przez Ewę Michnik. Partytura "Borysa Godunowa" stanowi nie lada wyzwanie, jednak muzycy z łatwością wydobyli z niej czar melodii, napięcie, wiernie podkreślali każda emocję.
Bardzo pomysłowo zostało zrealizowane zakończenie, kiedy to nad tronem pojawia się postać zamordowanego cara. Jest to jednak dorosły człowiek, a nie siedmioletnie dziecko. Czyżby jednak żył? A może to tylko sumienie…