Ręka sprawiedliwości na temblaku
"Mock. Czarna Burleska" - reż. Konrad Imiela - Teatr Muzyczny Capitol we WrocławiuWrocławski Capitol jak zwykle prezentuje wysoką jakość wykonania. Nieważne czy historia jest wymyślona przez scenarzystę, oparta na XIX czy XXI-wiecznej książce – ujrzymy rozmach godny największych fanów musicali.
"Mock. Czarna burelska" to spektakl oparty na kryminałach Marka Krajewskiego. Tytułowy bohater - funkcjonariusz policji - prowadzi mroczne śledztwa w przedwojennym Breslau, zmagając się z własnym ekscentryzmem i wątpliwym moralnie stylem życia. Zostajemy wrzuceni w następujące po sobie zagadki często pozostawione bez jednoznacznego rozwiązania. Trudno też zrozumieć ciąg przyczynowo-skutkowy w prezentowanej fabule. Zapewne fani serii książek zrozumieją znacznie więcej niż widz, który Eberharda Mocka znał tylko ze słyszenia i okładek w księgarniach. Powstaje pytanie, czy był to celowy zabieg twórców. Dodatkowo brak tu dialogów – poza scenami chóru prostytutek cała akcja rozgrywa się w treści kilkunastu songów, co utrudnia zrozumienie fabuły.
Jednak jeśli chodzi o to, co w musicalu najistotniejsze – czyli oczywiście muzykę – widz zostaje hojnie obdarzony. Kompozytor Grzegorz Rdzak i autorzy tekstów - Roman Kołakowski i Konrad Imiela - wykonali świetną pracę. Mimo iż pojawia się częsty w obecnym teatrze problem w postaci złej słyszalności w zbiorowych utworach – możemy naprawdę dobrze się bawić, podziwiając warsztat wokalny, ciekawe teksty z dobrymi technicznie rymami i muzykę graną na żywo przez pomysłowo ukryty za prześwitującym materiałem band w eleganckich czerwono-czarnych frakach. Pojawi się tu wciągająca mieszanka stylów. Usłyszymy charakterystyczne dla dwudziestolecia rytmu jazzu, ale także hip hop, blues, tango, rock, a nawet biały śpiew. Ciekawym zabiegiem było wyposażenie snującego narrację pomiędzy scenami chóru prostytutek w ukulele - aktorki akompaniowały sobie raz solo, raz z włączającą się orkiestrą. Pośród wielu zapadających w pamięć wykonań, najbardziej wyróżnia się to Emose Uhunmwangho w "Breslauer ZOO". Piosenka o niewoli kolorowych osób sprowadzanych spoza Europy, by pokazywać je niczym zwierzęta na wybiegach ku uciesze ciekawskich gapiów, została wykonana z niesamowitą pasją i szczerością, głosem czystym i silnym jak dzwon obwieszczający ważne dla ludzkości orędzie o równości wszystkich ras.
Choreografia Jacka Gębury świetnie podkreśla mroczny a zarazem rozrywkowy charakter spektaklu. Zgodnie z wykorzystanymi gatunkami muzycznymi, zobaczymy tu różnorodne style taneczne wykonywane przez głównych bohaterów, ale także przez zespół tancerek i tancerzy, wkładający mnóstwo serca i energii w skomplikowane, dynamiczne i... niejednokrotnie przesiąknięte erotyzmem układy. W kalejdoskopie barwnych kostiumów i wirujących figur choreograficznych wyróżnia się scena z cyrkiem. Artyści wykazują się nie tylko umiejętnościami rytmicznymi, ale także akrobatycznymi, wzbudzając szczery podziw widzów. Na uwagę zasługuje również zbiorowa scena w kinie "Capitol". Artyści niczym żywe pomniki raz to zastygają raz to poruszają się - początkowo synchronicznie, później na pozór chaotycznie. Każdy aktor wykonuje inną sekwencję, jednak wszystkie - przemyślane i potrzebne - dają hipnotyzujący efekt końcowy.
Scenografia Anny Haudek - minimalistyczna i nowoczesna - dobrze zgrywa się z wykorzystanym tu, charakterystycznym dla capitolu, zabiegiem technicznym - ruchomymi segmentami sceny. Dodaje to rozmachu i dynamiczności temu wysokiej jakości widowisku. Za każdym razem ruch ten wnosi coś do spektaklu, a nie służy jedynie "pochwaleniu się" możliwościami technicznymi teatru. Interesującym zabiegiem były także mobilne, jakby fluorescencyjne "pręty", które świetnie symbolizowały uwięzienie postaci, ciekawie uzupełniając główne oświetlenie.
Finał musicalu wypada dość blado w porównaniu z resztą scen. Utwór "Każdego znajdę prócz siebie" zdaje się nieco bez pomysłu na tekst. Pojawia się tu przesłanie o wadze poszukiwania własnej tożsamości i wielokrotnie już wykorzystywany w sztuce motyw zdejmowania maski, pokazania prawdziwego oblicza, bycia w końcu sobą. Nie można odmówić występującemu gościnnie arturowi Caturianowi wykonania na wysokim poziomie, pełnego szczerych emocji, jednak po nietypowym przebiegu spektaklu spodzieamy sie wyrazistszego finalu.
Mimo wszystko "Mock. Czarna burleska" dostarcza wiele rozrywki i ma się ochotę ponownie przesłuchać musical po powrocie do domu.