Remanent z tygodnia śmiechu

18. Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia

Emocje związane z Ogólnopolskim Festiwalem Komedii Talia 2014 już za nami. W tym roku tej cyklicznej imprezie w Tarnowie "stuknęła" osiemnastka, więc można rzec, że osiągnęła pełnoletność i nabiera z powrotem rozmachu. Przejawem tego może być fakt, że publiczność Talii miała okazję zobaczyć więcej spektakli niż w poprzednich jej edycjach, a także to, że podkasana muza wydostała się zza murów teatralnych i ruszyła w miasto - na tarnowski Rynek. Natomiast w tegorocznym konkursie festiwalu triumfowały teatry z najwyższych i najniższych polskich gór, bowiem nagroda Grand Prix i statuetka autorstwa Ewy Fleszar pojechały do Zakopanego, zaś większość innych nagród i wyróżnień do Kielc, stolicy Gór Świętokrzyskich. Honor tarnowskiej sceny uratowała nowa aktorka w zespole - Dominika Markuszewska. W imprezie wzięła udział rekordowa ilość widzów - 6130 zasiadło na teatralnej widowni i w CSM, a dodatkowych 500 zgromadził pokaz plenerowy.

Do rywalizacji o festiwalowe trofea stanęło dziewięć teatrów z różnych stron Polski, a ich spektakle oceniało czteroosobowe jury, w którym zgodnie z ideą parytetu płci zasiadły dwie panie (Joanna Szczepkowska i Dorota Segda), znawczynie sztuki aktorskiej, oraz dwóch panów (Andrzej Bart i Bartosz Szydłowski) reprezentujących inne profesje teatralne - scenopisarstwo i reżyserię.

Na tzw. "pierwszy ogień" jak zwykle poszedł Tarnowski Teatr z prapremierowym przedstawieniem "Reprodukcja" [na zdjęciu], którego recenzję publikowaliśmy w poprzednim numerze TEMI. Dodajmy więc tylko, iż niezbyt dobrą sztukę ocalili świetną grą aktorzy, a Dominika Markuszewska za rolę Dziennikarki otrzymała od jurorów wyróżnienie, zaś od krakowskiego oddziału ZASP tytuł "Ale aktor! ", przyznawany młodym utalentowanym artystom.

Teatr Bagatela im. T. Boya-Żeleńskiego z Krakowa przyjechał do Tarnowa w mocnym składzie - Magdalena Walach, Karolina Chapko, Wojciech Leonowicz, Marcel Wiercichowski - ze współczesną sztuką Floriana Zellera "Prawda" w reżyserii Henryka Jacka Schoena. Rzecz wprawdzie fabularnie banalna, opowiada o miłosnych perypetiach czworokąta - dwóch zaprzyjaźnionych par małżeńskich - ale dialogi znakomite, skrzą się dowcipem i mistrzowsko podane ze sceny, zaś Wiercichowski w roli "skrzywdzonego" krętacza po prostu niezapomniany. No i puenta oryginalnie przewrotna. Spektakl nie zdobył wprawdzie żadnej nagrody, wywołał za to salwy śmiechu na widowni.

Ciekawą inscenizację Fredrowskiej "Zemsty" pokazał Teatr Współczesny ze Szczecina. Reżyser Anna Augustynowicz dobrze znany wszystkim tekst kazała aktorom rapować do rytmu wybijanego na bębnach. I stała się rzecz niesamowita - sylabotoniczny ośmiozgłoskowiec mistrza narodowej komedii wybrzmiał z pełną siłą jak nigdy dotąd. Warto było to zobaczyć, a nade wszystko usłyszeć. Przy czym niewielki piesek biegający po scenie bez smyczy i zachowujący się w sposób zdumiewająco zdyscyplinowany konieczny nie był, ale stanowił sympatyczny element celowo, wręcz terapeutycznie rozpraszający skupienie publiczności.

Kolejny dzień Talii należał do studentów Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie, którzy zaprezentowali się w przedstawieniu dyplomowym "Tonacja blue" Davida Hare, wyreżyserowanym przez Marcina Hycnara. Dziesięć scenek o charakterze erotycznym, połączonych w jeden ciąg przez osoby bohaterów wchodzących w różne miłosne układy, prowadzi widza do refleksji nad ludzką samotnością i potrzebą akceptacji. Przy czym młodzi adepci aktorstwa, zaimponowali umiejętnościami nie tylko gry scenicznej, ale śpiewu i tańca. Mimo że widowisko jest długie i nieco nużące, to ma swój klimat, który oczarował niejednego widza.

Natomiast wszystkich zauroczył niewątpliwie spektakl zakopiańskiego Teatru im. S. I. Witkiewicza "Człapówki - Zakopane", oparty na prozie A. Struga i wyreżyserowany przez Andrzeja Dziuka. Kabaretowa w charakterze inscenizacja ukazuje w prześmiewczy sposób stosunki społeczno-polityczne w międzywojennej Polsce, które do złudzenia przypominają znane nam współcześnie zjawiska związane z mechanizmem władzy. Przedstawienie zrobione z rozmachem, humorem i lekkością zarazem wysoko oceniło festiwalowe jury, przyznając mu nagrodę Grand Prix, i jest to werdykt niewątpliwie trafny.

Po zakopiańskich skeczach na scenie zapachniało znów klasyką, bo Teatr im. Juliusza Osterwy z Gorzowa Wielkopolskiego zaprezentował w Tarnowie "Wesołe kumoszki z Windsoru" Williama Szekspira, w reżyserii Jacka Głomba. Inscenizacja w oszczędnej scenografii i w kostiumach z epoki bez problemu zabrałaby widzów w siedemnastowieczne realia intrygi, gdyby nie brak tempa akcji i wygibasy aktorów, którzy skacząc po scenie przez umowne bajora i kałuże, zwalniali jeszcze jej bieg. Toteż mimo świetnego tekstu w równie znakomitym tłumaczeniu Stanisław Barańczaka nie wszyscy widzowie dotrwali do końca dwu i półgodzinnej sztuki. Czasem warto zawierzyć po prostu mistrzowi i nie udziwniać niepotrzebnie tego, co naprawdę dobre.

Kompletną porażką okazał się z kolei występ nieinstytucjonalnego Teatru Improwizowanego Hofesinka z Warszawy, który w ramach realizowanego w "Solskim" projektu, finansowanego z funduszy zewnętrznych, na Talii musiał się pojawić. Ideą improwizacji teatralnej jest budowanie na oczach publiczności inspirowanych przez nią scenek. To rzecz oczywiście niełatwa, ale widzieliśmy już w Tarnowie artystów, którzy tę umiejętność opanowali w stopniu imponującym. Niestety, pokaz warszawskiej grupy potwierdził jedynie jej mocno amatorskie korzenie.

Na szczęście dwa ostatnie przedstawienia konkursowe, bardzo różniące się pod każdym względem, wniosły z powrotem na scenę powiew profesjonalizmu. Pierwsze z nich to "Jakiś i Pupcze" Hanocha Levina, w reżyserii Piotra Szczerskiego, mistrzowsko wystawione przez Teatr im. St. Żeromskiego w Kielcach. Smutna i nieco cyniczna opowieść o przygodach pary brzydkich ludzi, mających problemy najpierw ze znalezieniem partnera, a później z prokreacją, prowadzi do gorzkich

refleksji na temat instytucji małżeństwa, miłości i seksu, a nawet sensu życia. Jednak kielecka inscenizacja opowiada te historię w sposób pogodny i ciepły, nie przygnębiając widza, lecz mądrze rozbawiając. W uznaniu jej walorów jurorzy Talii słusznie nagrodzili zarówno jej reżysera, jak i czworo z wykonawców.

Drugie ze wspomnianych przedstawień to kończące przegląd konkursowy widowisko warszawskie "Ciotka Karola 0.3" Brandona Thomasa, w reżyserii Andrzeja Nejmana, Teatru Kwadrat. Ten właśnie spektakl zatriumfował w głosowaniu widzów, bowiem cechowało go to, co tarnowianie lubią oglądać najbardziej : komediowa intryga bliska farsie, nieobciążająca intelektualnie fabuła i znane z seriali telewizyjnych twarze aktorów (m.in. Anna Cieślak, Marta Żmuda Trzebiatowska, Grzegorz Wons, Andrzej Grabarczyk). Całości rumieńców dodały projekcje z muzycznymi interludiami w wykonaniu Czesława Mozila. Tak więc śmiechom nie było końca i finałowej owacji także.

Jednak przysłowiową wisienką na torcie były w tym roku przedstawienia pozakonkursowe - w sumie obejrzeliśmy ich pięć, a na szczególną uwagę zasługiwał monodram "Marzenie Nataszy" autorstwa Jarosławy Pulinowicz, w reżyserii Nikołaja Kolady, z łódzkiego Teatru im. St. Jaracza oraz spektakl krakowskiego Teatru Nowego "Wysocki. Powrót do ZSRR" w opracowaniu i reżyserii Piotra Siekluckiego. Obydwa, choć kameralne, przykuwały uwagę, poruszały emocje, nie pozostawiając obserwatora obojętnym. Kto pominął te dwie propozycje towarzyszące festiwalowi, niech żałuje, bo kreacje aktorskie w obydwu także zasłużyły na najwyższe uznanie. Tłumy przyciągnęła za to również pozakonkursowa "Operetka" Gombrowicza, w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, w wykonaniu aktorów Teatru IMKA z Warszawy, która uświetniła galę zakończenia tegorocznej Talii. Ten niestarzejący się groteskowy humor, absurdalne sytuacje i typowe Gombrowiczowskie motywy - maski wkładane w kontaktach międzyludzkich, zniewolenie formą, opozycja sfer wyższych i niższych oraz tęsknota za autentycznością symbolizowaną przez nagość - mają swoich wiernych miłośników, a plejada popularnych artystów podniosła dodatkowo atrakcyjność inscenizacji. Ważnymi jej atutami są ponadto świetna muzyka i operetkowa konwencja. Widowisko w sam raz na finał.

Nowością godną pochwały był w tym roku spektakl plenerowy na tarnowskim Rynku - Teatr Akt z Warszawy pokazał widowisko "Płonące laski 4". W ten sposób szersze grono tarnowian mogło odczuć wizytę muzy komedii w naszym mieście. Przedstawienie było barwne, ludyczne, miało charakter pantomimiczno-cyrkowy, z atrakcjami w postaci ogni sztucznych, żonglerki pochodniami, rytmicznej, popularnej muzyki, a przy tym przekazywało prawdę o odnajdowaniu radości życia w zwykłych zdarzeniach codziennego dnia. Ot, masowa, bezpłatna rozrywka dla każdego, ale to też rodzaj teatru o bardzo długiej, sięgającej starożytności tradycji. Warto by to wyjście Talii poza mury teatralnego gmachu do masowego odbiorcy kontynuować w przyszłości.

Repertuar festiwalu był w tym roku różnorodny i bogaty. W sumie publiczności zaproponowano 14 spektakli komediowych reprezentujących różne oblicza tego gatunku, a także odmienne podejścia do niego inscenizatorów teatralnych. Było więc w czym wybierać.

Na koniec chciałabym jeszcze podzielić się pewną refleksją z dyrekcją miejskiej sceny. Sądzę bowiem, że trzeba by odejść w przyszłości od idei pokazywania na festiwalu tarnowskich premier, przynajmniej w rywalizacji konkursowej. Skoro inne polskie teatry przyjeżdżają do Tarnowa ze spektaklami "ogranymi" w poprzednim sezonie, po co dawać im fory i ryzykować, wystawiając kompletną nowość. Każdy wszak wie, że premiera to przedstawienie szczególne dla twórców i że po kilku publicznych prezentacjach, wprowadzonych poprawkach, likwidacji ewentualnych niedociągnięć bywa, iż wygląda nico inaczej, powiedzmy dojrzalej. Chwalmy się więc tym, co mamy pewne i sprawdzone, jak robią to inni.

Beata Stelmach - Kutrzuba
Temi
11 października 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia