Retroklisza Czerwonego Kapturka

„Czerwony Kapturek" – reż. Cezary Żołyński – Teatr Lalek Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze

Jako dziecko nie lubiłam bajki o Czerwonym Kapturku. Mama czasem czytała mi ją wieczorami – prostą historię o naiwnej dziewczynie: słabej, łatwowiernej. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to właśnie panna musi być tą „sierotką", która przez własną głupotę sprowadza nieszczęście – między innymi na babcię. Oczywiście z opresji ratuje ją dzielny gajowy – mężczyzna. Jakżeby inaczej.

Bajka kończy się szczęśliwie i z morałem: „zawsze słuchaj mamy". Mama gasi światło, idziemy spać. Ot, krótkie opowiadanie na dobranoc. Ale czy bajka opowiedziana inaczej, z większym pomysłem, mogłaby sprawić, że wydarzy się magia?

Minęły lata, a Czerwony Kapturek został zamknięty w książce z 1990 roku. I właśnie dzięki temu „wehikułowi czasu" miałam okazję po trzydziestu latach zobaczyć tę samą historię – lecz tym razem w reżyserii Cezarego Żołyńskiego i znakomitym wykonaniu aktorów Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze.

Okazuje się, że nawet najprostsze historie mają ogromny potencjał do modyfikacji, urozmaicania i dostosowywania do wrażliwości młodego odbiorcy oraz otwartych na nowe spojrzenia dorosłych. Nawet we Francji, Włoszech czy Niemczech (gdzie powstawały oryginalne wersje „Czerwonego Kapturka") twórcom tego klasyku nie śniło się zapewne, że w Lubuskim Teatrze powstanie tak barwna i nietuzinkowa odsłona. Przedstawiona historia idzie z duchem czasu, postępu i nieuniknionej ewolucji, zachowując swoje przesłanie, morał i oczywiście kreację głównych bohaterów.

Chowając do kieszeni uprzedzenia z przeszłości, postanowiłam dać kolejną szansę bohaterce tej bajki. Moje pierwsze wrażenie po wejściu na widownię? Sceneria – pomieszanie dwóch światów. Jest wszystko, co powinno być: las, chatka babci, dom głównej bohaterki... Uwagę przykuwają zdjęcia – jest ich sporo. Przedstawiają ludzi, obrazy, wszystko w klimacie oldschoolowym. Dla mnie to duży plus – krótko mówiąc: scena z duszą (scenografia: Iza Toroniewicz).

Nie wiemy tak naprawdę, czego się spodziewać. Czy patrzymy na studio fotograficzne w bajce? A może na bajkę w pracowni fotograficznej? Całość oświetlona jest delikatnym, niebieskim światłem – pełnym ciepła i harmonii. Doskonałe lekarstwo na koncentrację i skupienie młodego odbiorcy. Chwila zastanowienia i... „witajcie w naszej bajce" (przebój pochodzący z filmu „Akademia Pana Kleksa" w reż. Krzysztofa Gradowskiego z 1983 r.).

Aktorzy, pojawiający się na scenie od samego początku, wchodzą w interakcję z publicznością – poprzez słowa, gesty, pytania. Przedstawienie obfituje w liczne gry słowne, piosenki, zagadki oraz śpiewane dialogi – wszystko przygotowane z myślą o najmłodszych widzach od czwartego roku życia.

Postacie pochodzące ze „studia fotograficznego", ubrane w stylu Charliego Chaplina, chwilami przypominają artystów cyrkowych – klaunów zabawiających publiczność między wystąpieniami. Jednak nie zobaczymy tu pokazów cyrkowych, a wielkie zdjęcie, którego historia ożyje na deskach teatru – czyli całkiem nową bajkę o „Czerwonym Kapturku".

Czerwony Kapturek (Małgorzata Polak) i Gajowy (Wojciech Romańczyk) zostali przedstawieni jako marionetki sycylijskie – przypominające szmaciane lalki w wersji XL, ręcznie uszyte na miarę oczekiwań młodego widza.

Gromkie brawa dla Małgorzaty Polak – aktorki o delikatnym głosie i jeszcze większym uśmiechu, który rozczuli serca młodej publiczności. Można by powiedzieć, że ożywiła szmacianą lalkę, nadała jej duszę. Główna bohaterka to dziewczynka z „wielkim sercem", ciekawa świata, ale niestety bardzo łatwowierna. Uczy się przez doświadczenie, z uśmiechem na ustach wita świat. Ale czy świat odpłaci jej radością?

Czarny charakter to prawdziwy Wilk (Aleksander Stasiewicz) w owczej skórze – pozbawiony maski łagodności, za to z ogromnym „wilczym apetytem". Przebiegły, z gotowym planem A, B, a może nawet i C? Na pierwszy rzut oka sympatyczny, momentami przywodzący na myśl młodszego brata filmowego Wolverine'a (postać znana z komiksów wydawnictwa Marvel Comics), oczywiście w bardzo łagodnej wersji. Czy wilk zje babcię, a może babcia wilka?

Mama (Tatiana Kołodziejska) dba o swoje dziecko i daje rady, które mają je chronić przed złem. Ale czy na pewno?
Kolorowa Babcia (Marta Frąckowiak) jest nieco „odlotowa", ale i wyznająca klasyczne wartości. Słodka i miła, urocza staruszka patrząca na świat przez różowe – a może pomarańczowe – okulary?
Gajowy (Wojciech Romańczyk), dobrze znany bohater, bez peleryny, za to z głową pełną pomysłów.

Obok znanych postaci mamy okazję poznać wiele nowych bohaterów, granych przez barwnie ubrane osobowości, które bez problemu znalazłyby się w kultowym „Tik Taku" (programie telewizyjnym dla dzieci, emitowanym w latach 1982-1999).

Barwne kreacje, kapelusze, bibeloty, kolorowe włosy, ciekawe pomysły, uśmiechy – te wszystkie odcienie radości mogłyby nadać koloryt czarno-białym zdjęciom pojawiającym się w tle (scenografia i kostiumy – Iza Toroniewicz). Tylko granice wyobraźni mogą zadecydować, jakimi barwami zostałyby obdarzone te stare fotografie. Każde ujęcie to osobna historia – a jedna z nich to właśnie opowieść o „Czerwonym Kapturku".

Gdyby widzowie mieli za zadanie wypisać różnice między wersją książkową a spektaklem Lubuskiego Teatru, lista byłaby naprawdę długa. Ja zauważyłam wiele. Nowa odsłona ma mnóstwo nowych treści, postaci i – co ciekawe – zdjęć. Kolorowo-czarno-biała przestrzeń została wypełniona przez uzdolniony zespół Lubuskiego Teatru.

Było to dla mnie ciekawe doświadczenie. Czy po obejrzeniu spektaklu Cezarego Żołyńskiego polubiłam bajkę o „Czerwonym Kapturku"? Może trochę, przekonał mnie motyw zdjęć pojawiających się w tle, retro studio fotograficzne i przesympatyczni bohaterowie. Moja podróż w czasie była naprawdę przyjemna. Myślę, że wysiądę na chwilę... i poczekam na następną okazję spotkania z przeszłością.

Małgorzata Popławska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
18 czerwca 2025

Książka tygodnia

Trailer tygodnia