Rewizja kobiecości

"A, nie z Zielonego Wzgórza" - reż. Katarzyna Raduszyńska - Teatr Dramatyczny, Wałbrzych

To tak jakby kawał surowego mięsa życia wrzucić na scenę, albo fikcję sceniczną wypuścić poza teatr i zderzyć jeszcze rozmarzona opowieść o "Ani z Zielonego Wzgórza" z całkiem współczesnymi obserwacjami relacji kobiet ze światem, kobiet między sobą, kobiet z mężczyznami, relacji między córkami i matkami

Efekt jest piorunujący, szczególnie gdy jest się kobietą - co stwierdziłam po spektaklu o sobie, bo wtedy jeszcze przepuszcza się tę mieszankę przez filtr własnych emocji. Emocji, emocji.

Rzeczywiście, może to nie Ibsen, te Głuchowska i Raduszyńska - autorki tekstu, ale przecież to głęboka, refleksyjna obserwacja rzeczywistości. Całkiem sensowne przyglądanie się tej rudowłosej dziewczynce, która najpierw marzy, by ktoś wybrał właśnie ją wśród innych sierot i zabrał z domu dziecka, potem, by pokochała ją przyjaciółka i jakiś miły chłopiec, potem by się kształcić, realizować ambicje swoje i kochanych opiekunów, w końcu, by zostać ukochaną żoną i matką, matką, matką. Marzenia wpisane w kod genetyczny zderzają się z rzeczywistością. Gdy realizują się, nie są już tym samym. Kobieta matka nie jest zrealizowana w swej sferze intelektualnej, kobieta robiąca karierę nie jest zrealizowana jako matka. Przyglądanie się w zderzeniu z bardziej współczesną wersją wydarzeń, wciąż schematyczną, niezdrową, podszytą złudzeniem.

Agnieszka Kwietniewska, grająca tę bardziej współczesną wersję Ani, doskonale wpisuje się w tę rolę. Jest bowiem jak najbardziej kobietą, ma jednocześnie w sobie to, o czym śpiewa Lady Pank w najnowszej piosence - pierwiastek samczy. Dopiero zestawienie w jednej osobie obu wartości, proporcjonalna kompozycja hormonów daje człowieka. Człowiek, że tak się wymądrzę, to nie połowa, to zawsze całość bez względu na płeć. Kwietniewska ma więc w sobie tę odrobinę samczości, która pozwala jej na patrzenie z dystansu na swoją rolę córki, kobiety, na wyzwolenie ze schematu. I w postawie - tej bohaterki jest potencjalne godzenie sprzecznych pozomie(!) instynktów biologicznych i potrzeb intelektualnych. Bo one wcale się nie wykluczają, także w przypadku mężczyzn.

Każda z aktorek, a jest ich na scenie dziewięć, wnosi do spektaklu ciężki własny pierwiastek z konglomeratu kobiecości. Współgrają, dopełniają obraz prześwietlony kobiety. Śpiewając do muzyki Dominika Strychowskiego tworzą chór, który komentuje rozwój akcji. I ten nieskomplikowany śpiew dodaje przedstawieniu pewnej rytmiczności, tempa.

Kolejna po "Sorry, Winnetou" marcowa premiera (303.) wałbrzyskiego Dramatu "A, nie z Zielonego Wzgórza" w reżyserii Katarzyny Raduszyńskiej rozsypuje i zbiera w całość, i prowokuje do rewizji własnej kobiecości.

Elżbieta Gargała
Tygodnik Wałbrzyski
24 marca 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia