Rewizor
rozmowa z Mateuszem Rusinem"Zawsze poprawić i zagrać można lepiej. Rola przecież nigdy nie jest skończona. Zawsze motywuje to do ciągłych poszukiwań. Co do obsadzania, myślę, że mam dużo szczęścia, bo każda rola stawiała zupełnie nowe wyzwania." - rozmowa z Mateuszem Rusinem, tegorocznym absolwentem wydziału aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej
Ryszard Abraham: Pamiętasz może pierwsze przedstawienie, które widziałeś?
Mateusz Rusin: Tak, to było przedstawienie w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Rewizor w reżyserii Jana Klaty. Później zobaczyłem Czyż nie dobija się koni? Mai Kleczewskiej. Oglądałem spektakle głównie w Wałbrzychu (chociaż Wrocław też się zdarzał), na nich się wychowałem, były dla mnie najbardziej dostępne. To były piękne chwile.
Przyszedłeś na świat w Świebodzicach. Czy w Twoim rodzinnym mieście miałeś okazję/szansę/możliwość rozwijania zainteresowań teatralnych i muzycznych?
Miałem zespół reggae-bluesowy w Dobromierzu (taka mieścinka koło Świebodzic) i przez 4 lata graliśmy na eventach, koncertach, mieliśmy tournée po okolicznych miejscowościach.(śmiech) Miło to wspominam. U nas jest Dom Kultury, różnie bywa z ilością zajęć tam dostępnych, ale sala zawsze była do naszej dyspozycji. Nigdy nie miałem problemu, żeby urządzać tam próby, ćwiczyć, było pianino, można było podłączyć gitarę do pieca. Od liceum chodziłem na zajęcia teatralne przy teatrze w Wałbrzychu, gdzie pod okiem wspaniałego człowieka – Grzegorza Stawiaka – pracowaliśmy nad tekstami, przedstawieniami.
Brałeś udział w szkolnych akademiach, konkursach recytatorskich?
Od małego brałem udział w konkursach recytatorskich. Kiedy byłem w 3. klasie liceum zostałem finalistą Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. To nie był mój pierwszy kontakt z OKR-em, już wcześniej brałem w nim udział, ale startowałem w kategorii „poezja śpiewana”.
Po egzaminie dojrzałości zdałeś na wydział aktorski. Czy miałeś w zanadrzu jakiś inny kierunek, na wypadek gdybyś się nie dostał za pierwszym razem?
Alternatywa musi być. Składałem papiery na wydział dziennikarstwa do Wrocławia. Ale byłoby to tylko na przeczekanie. Jestem przekonany, że próbowałbym do skutku.
Na trzecim roku studiów wziąłeś udział w widowisku muzycznym Andrzeja Strzeleckiego Chopin w Ameryce. Czy to jedyny spektakl, w którym spotkały się dwie Twoje pasje: piosenka i gra? A może masz inne takie projekty na sumieniu albo coś podobnego planujesz?
Byłem w dwóch zastępstwach. W dyplomie 4 roku (ja byłem wówczas na 3 roku), który czasami jest jeszcze grany na małej scenie w Teatrze Roma Piosenka jest dobra na wszystko i w spektaklu Moulin Noir w Teatrze Współczesnym. Obecnie pracuję nad recitalem. Są to moje kompozycje i teksty, aranże robimy wspólnie z muzykami.
Z Andrzejem Strzeleckim spotkałeś się także przy realizacji przedstawienia Mapa. Spektakl był przygotowany z myślą o Światowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Peru, grany w języku angielskim. Co jest najtrudniejsze w posługiwaniu się obcym językiem na scenie?
Pewnie posługiwanie się obcym językiem na scenie (śmiech). Naturalne jest dla nas mówienie po polsku, człowiek nawet nie zwraca na to uwagi.
Z Mapą sporo jeździliście po świecie. Miałeś możliwość porównania stylów, metod, szkół aktorskich. Czy polskie kształcenie aktorów różni się od tego, jak są uczeni Twoi koledzy z Europy, Ameryki?
Byliśmy dwa tygodnie w Peru, tydzień w Nowym Jorku. W Peru to był festiwal UNESCO. Oglądaliśmy po 4 spektakle dziennie. Owszem, są zauważalne różnice, ale jest to temat na wiele godzin (uśmiech).
Czy bariera językowa jest jedyną przeszkodą w odniesieniu międzynarodowego sukcesu przez naszych aktorów?
Myślę, że to drugorzędna sprawa. Dziś większość posługuje się językiem angielskim bez większego problemu. Inną sprawą jest hermetyczność środowisk aktorskich w różnych państwach. Bardzo bronią one dostępu do siebie osobom napływowym, emigrantom. Poza tym, np. w USA żyje wiele milionów ludzi, którzy mają różne pochodzenie (włoskie, żydowskie, chińskie…) i kiedy ktoś potrzebuje aktora z wyglądem czy akcentem arabskim, japońskim czy polskim, to znajdzie kogoś takiego u siebie.
Dwukrotnie zagrałeś w spektaklach na motywach prozy Fiodora Dostojewskiego: w Idiocie Waldemara Raźniaka i Braciach Karamazow Jarosława Gajewskiego. Co jest takiego uniwersalnego w utworach Dostojewskiego, że nie tracą na swej aktualności, mimo iż ich lektura nie należy do łatwych?
Dla mnie twórczość Dostojewskiego to okrutna opowieść o człowieku. Przenikliwa, bez „wybielania”, aż do bólu prawdziwa. Jego pisarstwa nie da się łatwo zakwalifikować, wrzucić w ramy… Świat z jego powieści to świat okrucieństwa, nędzy i głodu, a bohaterowie są złapani w macki zbrodni, nałogu, prostytucji czy morderstwa. Czy jest coś lepszego dla aktora, niż taka mieszanka tematów i to zazwyczaj w jednym dziele?
W sumie prze 4 lata studiów w AT zagrałeś w 6 spektaklach w Collegium Nobilium. Czy kiedy patrzysz z perspektywy czasu na swoje role, jesteś z nich zadowolony, poprawiłbyś je, zagrał inaczej, a może wolałbyś być inaczej obsadzony?
Zapewne zawsze poprawić i zagrać można lepiej. Rola przecież nigdy nie jest skończona. Zawsze motywuje to do ciągłych poszukiwań. Co do obsadzania, myślę, że mam dużo szczęścia, bo każda rola stawiała zupełnie nowe wyzwania.
W Teatrze Narodowym grasz w Lorenzacciu w reżyserii Jacquesa Lassalle’a. Ogromna obsada, uznane nazwiska (m.in. Gajos, Zamachowski). Czy trudno Ci było odnaleźć się w takim towarzystwie? Jak się gra u boku tuzów na szacownej scenie?
Wiesz, ja się nad tym nawet nie zastanawiałem. Dopiero po czasie do mnie dotarło to, z kim dzielę scenę. Kiedy odbywały się próby do Lorenzaccia, ja miałem jeszcze mnóstwo innych spraw na głowie (zajęcia w AT, granie dyplomów w Collegium Nobilium…). To wszystko działo się tak szybko…
Gdybyś miał możliwość obsadzania siebie, to w jakim repertuarze widzisz swoją osobę?
Chciałbym dużo grać w rosyjskim repertuarze – to jest moje marzenie. Czechow, Dostojewski… Marzę o roli Chlestakowa w Rewizorze Gogola – to byłoby coś!
Masz 23 lata i 3 poważne nagrody na swym koncie: wyróżnienie w XII Konkursie Pamiętajmy o Osieckiej w Waszawie; I miejsce w kategorii: Piosenka Aktorska w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Sankt Petersburgu i Grand Prix za rolę Dymitra w spektaklu Bracia Karamazow na XXIX Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. To dużo. Woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy?
Chyba nie… W Akademii każdy ze studentów ma inną historię, z różnych stron Polski przychodzimy do tego miejsca i z różnymi doświadczeniami. U mnie w domu żyło się skromnie, ale byliśmy bardzo ze sobą związani, zżyci, trzymaliśmy się zawsze razem. Rodzina we mnie wierzy, dopinguje, trzyma kciuki… Kiedy jadę w rodzinne strony, łapię pion.
Czy jakiegoś zobowiązania aktorskiego byś się nie podjął: telenoweli, reklamy, prowadzenia sponsorowanej imprezy?
Nie mam na razie takich dylematów, bo nie jestem zasypywany propozycjami, nie musiałem dotychczas z niczego rezygnować. Obecnie koncentruję się na pracy w teatrze. Uczestniczę w próbach u Jerzego Jarockiego, spektakl nosi tytuł Sprawa (na podstawie Samuela Zborowskiego Juliusza Słowackiego) i to zajęcie jest dla mnie teraz najbardziej absorbujące.
Czy wyobrażasz sobie swoją przyszłość aktorską za 10 lat? Co wtedy będziesz robił?
To dużo czasu. Wiele może się wydarzyć. Właśnie „może”. Nie chcę gdybać. Będzie dobrze (uśmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.