Rewolucja jest kobietą
"Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie wg Szewców Witkacego" - reż. Krzysztof Jasiński - Scena STU w KrakowiePamiętam, gdy po raz pierwszy czytałam ostatnią ze sztuk Witkacego, będąc jeszcze licealistką, zastanawiałam się nad możliwościami, ale i wyzwaniami zobrazowania barwnego dramatu na teatralnych deskach. Tym trudniej byłoby mi przejść obojętnie obok pozycji od krakowskiego STU.
Rewolucja jest kobietą - a w duchu tego hasła Krzysztof Jasiński oddał jedną z najsłynniejszych polskich historii rewolucji w żeńskie dłonie. W efekcie z widowni przyglądamy się starciu feminizmu z patriarchatem. Nieme powitanie przez trzy popiersia wielkich Polaków (z akcentem na masculinity): Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego i Jana Pawła II, rezolutnie zostaje zburzone przez zadziorne Czeladniczki (Daria Polasik-Bułka i Kamila Bestry) w rytm Sorry Polsko Marii Peszek. Przewodniczy im Swietłana - w tej roli magnetyzująca od pierwszych wypowiedzianych zdań Beata Rybotycka.
Nie gorzej wypada jej główny oponent - prokurator Scurvy grany przez Łukasza Rybarskiego. Dwa silne charaktery stojące po przeciwnych stronach barykady. Oboje umiejętnie wcielają się w każdy z wariantów swoich postaci. Rybotycka intryguje od zbuntowanego autorytetu rewolucjonistki, po przywódczynię współdzielącą z Mie Wallas z Pulp Fiction nie tylko fryzurę, ale także wewnętrzne rozchwianie. Rybarski wyśmienicie odnajduje się jako w niesmaczny wręcz sposób pławiący się w swojej dominacji Prokurator Generalny, który z czasem staje się erotycznie upadlanym więźniem buntowniczek. Przeintelektualizowane dialogi nasycone neologizmami - a więc nie lada gratka lingwistyczna - płynnie i bardzo naturalnie wypływają z ust dwójki aktorów.
Aktorsko błyszczy - dosłownie i w przenośni - także Marcin Zacharzewski w roli Księżnej. I nie chodzi tu tylko o ekscesy na szpilkach i w spódnicy, bo tego bym wymagała od queerowego (za ten twist w kreowaniu bohaterów na miarę czasów ukłon dla twórców) uosobienia Zbreźnickiej-Podberezkiej. Odtwórca roli plastycznie i umiejętnie przerysowuje erotyczno-sadystyczną muzę Prokuratora.
Erotyzmu, jak przystało na adaptację sztuki Witkacego, nie brakuje. Objawia się nie tylko w tytule, w postaciach czy kostiumach, ale także w scenografii. Szczególnie rysunki Katarzyny Babis, wyświetlane w tle odgrywanych scen, wydają się filuternie akcentować tematy i fantazje bohaterów zarysowywane w danych momentach.
Nie jest tajemnicą, że ostatnie lata na scenie polityczno-społecznej obfitowały w iskry i spięcia, będące nasieniem i jednocześnie owocem pogłębiającej się polaryzacji Polski. Strajk Kobiet to wyraźny kontekst dla spektaklu w reżyserii dyrektora Sceny STU. Charakterystyczna symbolika ruchu mruga do odbiorców już z plakatu "Cnót niewieścich...", krzyczy na zachętę Scurvy'ego z koszulki z napisem „Mój brzuch, moja sprawa". Myślę jednak, że nie będzie nadinterpretacją stwierdzenie, że tym ciekawiej spektakl ogląda się po kilku latach od premiery, w świetle najświeższych zmian na polskiej arenie politycznej.
Ciekawiej, choć nie łatwiej - wstrzymując oddech na myśl o apokaliptycznej wizji degeneracji społecznej i moralnej, gdzie nie ma szansy na zmiany na lepsze, rewolucja zjada własne dzieci, a rewolucjoniści po przejęciu władzy przeobrażają się w swoich poprzedników.
Tragizm bucha z ekstrawertycznej sztuki zakopiańskiego artysty, obrazy współczesnej rzeczywistości dostarczają powodów do wtórnego zrewidowania kondycji społecznej, a jednak publiczność niejednokrotnie śmieje się podczas spektaklu. Czy to oznacza nieadekwatny tutaj przesyt komizmu? Niewykorzystanie potencjału dla rewolucyjnej historii buntu? A może nie pozostaje nam nic jak tylko humor by ujarzmić to co trudne?
To pytania które rodzą się w głowie po obejrzeniu Cnót niewieścich albo dziwek w majonezie, nie mniej myślę, że warto zapoznać się z prowokacją do takich refleksji i nie tylko.