Rezerwat Siekluckiego

"Lubiewo" - 11. Festiwal Prapremier

W ramach bydgoskiego Festiwalu Prapremier publiczność miała okazję obejrzeć spektakl "Lubiewo" Piotra Siekluckiego (Teatr Nowy w Krakowie), stworzone na podstawie kontrowersyjnej powieści Michała Witkowskiego.W pisanej słodko-gorzkim stylem powieści ironia i autoironia, elementy kultury niskiej i wysokiej przeplatają się ze sobą, wiążąc ściśle sacrum i profanum. Przedstawienie nie zaskoczyło mnie więc swoją komediowością, wulgarnością czy momentami obrazoburczością. Przecież taki jest camp w wersji Witkowskiego

Patrycja i Lukrecja, w których role wcielili się Paweł Sanakiewicz i Edward Kalisz, to mężczyźni żyjący przeszłością. Spowiadają się publiczności z najpiękniejszych lat życia, pedalskiej młodości spędzonej na poszukiwaniu seksu z heteroseksualnymi mężczyznami. Nie było to, jak sami zaznaczają, gejowskie życie w dzisiejszym rozumieniu. Oni potrzebowali brudu i nieustannego poczucia zagrożenia. Negowali wypomadowanych, szukających stabilizacji życiowej homoseksualistów. Nie w głowie im rodzina, adopcja dzieci, emancypacja. Polowali na prawdziwych facetów, najlepiej lujów – przepitych, śmierdzących, upojonych do nieprzytomności alkoholem. Niebezpieczeństwo, balansowanie na granicy budziło w nich podniecenie, którego w żaden inny sposób nie potrafili osiągnąć. W poszukiwaniach było przecież coś zwierzęcego, uzależniającego.

"Bohaterki" ciągle żyją pereelowską przeszłością. Tęsknią za szarością komunizmu, którą wielbią i za której świetność wznosiły modły. We wspomnieniach pojawiają się wrocławskie cioty, prowadzące podobny styl życia. Jak mantra, w akompaniamencie suplikacji „Święty Boże”, wypowiadane są imiona, pseudonimy – „Zdzicha, Radwańska, Aktorka, Gizela, Dżesika, Hrabina, Kora, Jaśka od Księdza,...”. Patrycja i Lukrecja pozostały same – mają renty, stare mieszkanie nieremontowane od czasów Gierka, opakowania pełne tanich kosmetyków. Po zmianie systemu są bez szans na znalezienie luja, mającego ochotę na seks rosyjskiego żołnierza czy rozmowę przy zimnej wódce w kawiarence „Orbis” z takimi jak one. Efektami seksu bez zabezpieczeń byłychorobyweneryczne, i przede wszystkim AIDS, wirus, który zebrał żniwo pod koniec lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Pozostały tylko one dwie, Patrycja i Lukrecja. Pozostaje pytanie, czy była to nagroda czy kara? Straciły wszystko prócz życia, które obrasta pajęczyną wspomnień i tęsknot.

Tuż po premierze „Lubiewa”, w listopadzie ubiegłego roku, pojawiały się głosy krytyków, którzy twierdzili, że role Sanakiewicza i Kalisza są dla nich niezwykłą szansą. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Aktorzy stworzyli postaci charakterystyczne (co samo w sobie nie było wielkim osiągnięciem), ale przede wszystkim zharmonizowane. Patrycja i Lukrecja, jak przystało na bohaterów (bohaterki) Witkowskiego, są przerysowane, karykaturalne –wielką pracą więc było stworzenie takich kreacji, które będą stanowiły obraz zbilansowany, łączący ironię z powagą. Spektakl nie stał się nazbyt komediowy, nie zatracił dramatyczności.

„Lubiewo” Piotra Siekluckiego to dramat o rozpadzie. Wraz ze schyłkiem peerelu rozpadł się cały świat Patrycji i Lukrecji. Powoli, aczkolwiek sukcesywnie, traciły nie tylko przyjaciół, ale i okazje do spełnienia seksualnego. Pozostały im jedynie wspomnienia uniesień, które trwale zniszczyli paradujący geje-emancypanci, walczący o równouprawnienie. Przeszłość bohaterek niszczy je od wewnątrz. Co pozostało? Dwóch podstarzałych mężczyzn z niedbałym makijażem, w opiętych golfikach, które demaskują pokaźną otyłość brzuszną, erotomani marzyciele, którzy wykluczają zbliżenia wzajemne, bo to ich nie podnieca. A były pionierkami szkoły wrocławskiej, która została zniszczona, tak jak pikieta. Teraz są widmami przeszłości, jej jedynymi reliktami. Ich życie, które od zawsze było objęte tabu, istnieje już tylko we wspomnieniach. To gatunek zagrożony, a zarazem osamotniony. Mieszkanie Patrycji i Lukrecji pamięta okres świetności starego ustroju. To bezpieczny azyl dla takich jak one – nieszukających aprobaty społecznej, odstających od społeczeństwa, perwersyjnych. Obskurne, zniszczone mieszkanie jest niemym świadkiem ich młodości. Chyba tylko ono zna prawdę.

Krystyna Czubówna użyczyła głosu komentatorowi wydarzenia. Wprowadziła publikę w świat zamknięty i przedawniony, który jest z całą pewnością egzotyczny. Lektorka natychmiast kojarzy się z filmami przyrodniczymi, dlatego też „Lubiewo” oglądamy poniekąd jak jeden z nich. Opis nie jest sugestywny, mimo iż zawiera w sobie gorzką prawdę o wszystkich bohaterach spektaklu. Pokazuje ciotę jako gatunek podczłowieka, coś dziwnego, obcego, z czym należy oswoić potencjalnego odbiorcę. Bez wątpienia stanowi to kontrast z pełną kpiny i ironii wersją książki czytaną przez Witkowskiego.

Atmosferę finału przedstawienia stworzyły: półmrok, płonący alkohol i głośna muzyka. To swoiste dziady odprawiane przez cioty. Nastrój przywołujący widmo śmierci, które niosło ze sobą AIDS, był trochę zbyt prosty, zbyt sugestywny. Nie da się jednak ukryć, że reżyser osiągnął cel. Śmiejąca się nieustannie publiczność zamarła – wpatrywała się w pełen emocji taniec Mikołaja Mikołajczyka. Choreografia stała się punktem skupiającym uwagę na człowieku jako takim. Połączyła młodość i starość - tło, jakie tworzyły siedzące na kanapie cioty i nastoletni chłopak (Teofil Pietroń), który powrócił ze wspomnień o inicjacji. To sugestywny obraz autodestrukcji. Po pierwsze wyniszczenia nieuleczalną chorobą, którą niesie śmierć, a zarazem, po drugie wyniszczenia niemożnością spełnienia swoich fizycznych oraz psychicznych pragnień.

P.S. "Lubiewo" okazało się być najlepszym spektaklem podczas 11. Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. 

Sylwia Rybacka
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
10 października 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...