Reżyser jest jak trener

Rozmowa z Jakubem Porcarim

- Sztuka przedstawia zgniliznę europejskiego świata, fałsz mentalności białych ludzi. Paradoksalnie czyni to w sercu Czarnego Lądu, by w konfrontacji z kulturą pierwotną, czystą i naturalną wyraziście uwidocznić przeintelektualizowanie, zakłamanie, a nawet "brudy" świata europejskiego - rozmowa z Jakubem Porcarim, reżyserem, twórcą spektaklu "Walka czarnucha z psami" w Tarnowskim Teatrze.

Beata Stelmach-Kutrzuba: Urodził się Pan i wychował we Włoszech, tam zdobył też wykształcenie teatralne. Co spowodowało, że zapragnął Pan ukończyć studia także w krakowskiej PWST?

Jakub Porcari: Na moją decyzję miało wpływ kilka czynników. W ciągu 20 lat rządów Berlusconiego teatr we Włoszech został zniszczony przez komercję. Moi koledzy - aktorzy i reżyserzy - nie mogą tam normalnie uprawiać swojego zawodu. Bywając u rodziny w Polsce (mama reżysera jest Polką - przyp. red.), zetknąłem się z przedstawieniami Lupy i Warlikowskiego i zostałem oczarowany. Zorientowałem się, że jest miejsce na kuli ziemskiej, gdzie można robić prawdziwy teatr, stąd moje postanowienie o podjęciu studiów w Krakowie. Dodam jeszcze, że poziom nauczania na krakowskiej PWST stoi na najwyższym poziomie światowym, jedynie Berlin czy Moskwa mają szkoły teatralne, które mogą z krakowską rywalizować.

Czy myśli Pan na stałe związać swoją karierę z Polską?

- Jak najbardziej tak. Zrobiłem już zresztą kilka spektakli w różnych polskich teatrach, m.in.: "Koniec półświni" wg tekstów Helmuta Kajzara i Franza Kafki w Teatrze Nowym w Krakowie, monodram "Jekyll/Hyde" z Krzysztofem Globiszem w Teatrze Polonia w Warszawie, "Krople wody na rozpalone kamienie" Rainera Wernera Fassbindera w Teatrze Nowym w Łodzi, a ostatnio w Wałbrzychu widowisko "Pin-Okio", zainspirowane znaną powieścią Carla Collodiego, z przewrotnym scenariuszem Szczepana Orłowskiego.

Jak Pan trafił do Tarnowa?

- Po premierze w Wałbrzychu zrobiłem sobie paromiesięczną przerwę, żeby trochę wypocząć, poświęcić czas rodzinie, tym bardziej, że urodziło mi się dziecko. Gdy zapragnąłem wrócić do reżyserowania, chciałem by stało się to w takim miejscu, gdzie jest odpowiednia atmosfera. W środowisku teatralnym od dwóch lat mówi się o tutejszym teatrze sporo dobrego - że otwiera się na trochę inny repertuar i na młodych twórców. Zadzwoniłem, dość szybko porozumiałem się z dyrektor Eweliną Pietrowiak, która zakochała się w proponowanej przeze mnie sztuce przy pierwszym czytaniu. I przystąpiłem do pracy. Wybór Tarnowa okazał się trafny, bo pracuje się tu bardzo miło, bez napięć i warszawskiej paranoi.

Dlaczego postanowił Pan wystawić dramat Bernarda Marii Koltesa "Walka czarnucha z psami"?

- Tekst Koltesa porusza tematy, które są mi bliskie, a dotyczą kultury europejskiej. Przenosi nas w czasy kolonialne do Afryki i ukazuje konflikty i napięcia między czterema postaciami - trójką białych i tytułowym czarnuchem. Jednak należy go rozumieć bardziej uniwersalnie, jako opowieść o Europejczykach w zderzeniu z inną kulturą czy rasą. Czarnuch jest tu więc symbolem innego człowieka, toteż w naszym spektaklu nie malujemy nawet aktora na czarno. Sztuka przedstawia zgniliznę europejskiego świata, fałsz mentalności białych ludzi. Paradoksalnie czyni to w sercu Czarnego Lądu, by w konfrontacji z kulturą pierwotną, czystą i naturalną wyraziście uwidocznić przeintelektualizowanie, zakłamanie, a nawet "brudy" świata europejskiego. Tarnowska inscenizacja będzie polską prapremierą tego znakomitego dramatu.

Co widz, według Pana, powinien wynieść z tego spektaklu?

- Przede wszystkim refleksję na temat nas samych i naszego zagubienia w otaczającym świecie, zakłamania naszych relacji. Nie chodzi mi oczywiście o jakąś totalną krytykę Europy, raczej o to, że wyrośliśmy z czasów, chyba jeszcze w okresie starożytnej Grecji, kiedy wszystko było naturalne i proste. Dziś musimy do rzeczywistości tworzyć zbędne nadbudowy, interpretacje, komplikacje, żeby normalnie w niej funkcjonować, a jest to zgubne dla naszego poczucia szczęścia. Zaznaczam, że przedstawienie adresowane jest do widzów dorosłych - sporo w nim pożądania i brutalności.

W tekst dramatu wplótł Pan refleksje samego autora na temat sztuki zawarte w jego "Zeszytach". Co dał ten zabieg?

- "Zeszyty" zawierają rzeczy, z których Koltes ostatecznie zrezygnował. Jest to jednak znakomita literatura i szkoda byłoby widzów jej pozbawiać. Są tam przede wszystkim sny postaci, ich monologi wewnętrzne albo opisy ich cech psychicznych. Pomyślałem więc, żeby zmontować te fragmenty z oryginalnym tekstem, nie niszcząc przy tym fabuły. W tym celu przełożyłem wspólnie ze Szczepanem Orłowskim "Zeszyty" na język polski i dokonaliśmy swoistej kompilacji, wzbogacając opowiadaną na scenie historię.

W spektaklu pojawiają się też projekcje filmowe

- Ich rola polega głównie na zderzaniu dwóch rzeczywistości - scenicznej, w której funkcjonują biali, i filmowej, tajemniczej, w której działa czarny bohater.

Proszę zdradzić parę szczegółów dotyczących tak ważnych elementów widowiska, jak scenografia i muzyka.

- Scena Underground, na której wystawiany będzie spektakl, jest idealna dla naszej inscenizacji. Łukasz Błażejewski, autor scenografii, stwierdził, że wygląd tego miejsca jest właściwie gotową scenografią, on tylko dopełnił przestrzeń. W dekoracji scenicznej uciekliśmy właściwie z Afryki - nie będzie żyraf ani palm - skupiając się na terenie budowy, gdzie toczy się akcja. Afryka znajduje się na zewnątrz, zaś sama przestrzeń sceniczna to miejsce działania białych, dość zamknięte, rodzaj białego getta na Czarnym Lądzie.

Elementów afrykańskich nie odnajdziemy też w muzyce, którą specjalnie do spektaklu skomponował Sławomir Kupczak. Jej zadaniem nie jest opowiadanie czegoś, lecz budowanie nastroju scen, podkreślanie relacji między bohaterami. Czasem jest cichym tłem, a czasem czymś głośno ingerującym w zdarzenia.

Jak radzą sobie z niełatwym tekstem tarnowscy aktorzy?

- Dobrze. O grze aktorskiej nie lubię się wypowiadać - uderzyła pani w mój czuły punkt. Uważam, że reżyser jest jak trener drużyny sportowej i bierze na siebie całą odpowiedzialność za spektakl, także za pracę aktorów. Oczywiście widz po obejrzeniu przedstawienia będzie miał własne zdanie na ten temat, ale ja swoich opinii nie wygłaszam. Na dodatek jestem takim wrednym reżyserem, który jest obecny na każdym swoim spektaklu i robi jeszcze omówienia.

Beata Stelmach Kutrzuba
Temi
14 listopada 2013
Portrety
Jakub Porcari

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia