Reżyser nie lubi Chopina

"Glissando" - reż. Christian Garcia - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Wśród różnych przedsięwzięć artystycznych powstałych w związku z dwusetną rocznicą urodzin Fryderyka Chopina, teatr wypada fatalnie. Nie znajduję żadnego spektaklu, który można by określić jako dzieło wybitne. Takiego, które po zakończonym Roku Chopinowskim pozostałoby w pamięci i jako wartościowe zapisałoby się w annałach życia teatralnego w Polsce

"Chopinowskich" spektakli jest nawet sporo, szkoda tylko, że ilość nie przekłada się na artystyczną jakość. Teatr w ojczyźnie genialnego kompozytora niestety zawiódł. A najnowsza premiera poświęcona Chopinowi - "Glissando" w Teatrze Dramatycznym, to już prawdziwie kuriozalny bełkot.

Premiera "Glissanda" odbyła się w ramach drugiej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Warszawa Centralna. Spektakl na zamówienie Teatru Dramatycznego wyreżyserował według własnego scenariusza Christian Garcia, jeden z muzyków zespołu Velma z Lozanny. To, co zobaczyliśmy na scenie, można określić jednym słowem: bełkot. Christian Garcia, jeszcze przed premierą, w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi zwierzył się: "Chopin jest z pewnością wielkim kompozytorem, ale nie jest moim ulubionym. Nie czuję bliskiej więzi z jego muzyką". I to widać w przedstawieniu.

Reżyser, odwołując się do własnych upodobań muzyczno-estetycznych, stworzył na scenie jakieś dziwaczne show z użyciem fragmentów muzyki Fryderyka Chopina, Vincenzo Belliniego, Clive\'a Jenkinsa, Felixa Mendelssohna, a także własnego autorstwa. Powstał melanż, chwilami z rozpoznawalnymi "kawałkami" Chopina, wszak to jemu miał być ten spektakl poświęcony. Reżyser podjął "ambitny" zamiar, by postać naszego geniusza, jego życie i chorobę zderzyć z biografią współtwórcy słynnego zespołu rockowego Pink Floyd - Sydem Barretem, angielskim gitarzystą rockowym, którego krótką karierę przerwała choroba psychiczna (wynik zażywania narkotyków). Na pytanie, co ma wspólnego Chopin z Barretem, spektakl nie odpowiada. Tak jak i na wiele innych pytań, np. dlaczego aktorzy w karykaturalny sposób tańczą poloneza.

"Glissando" w zamyśle Christiana Garci, to tytuł nigdy nienapisanej opery Chopina, do której wykorzystana jest muzyka wspomnianych wyżej kompozytorów. Natomiast na tekst niby-libretta składa się wiele fragmentów tekstów różnych autorów: Williama Blake\'a, Johanna Wolfganga Goethego, Victora Hugo, Comte\'a Lautréamonta, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Paula Verlaine\'a i innych. Melanż słowny.

Poza kilkoma malarskimi scenami, w których wykonawcy tworzą tzw. żywy obraz wyraźnie inspirowany płótnami Eugéne\'a Delacroix, przyjaciela Fryderyka Chopina - reszta jest plątaniną dziwacznych pomysłów niczym nieumotywowanych. Brakuje myśli przewodniej, nie ma aktorskiej ekspresji, a dramaturgia w ogóle w tym spektaklu nie istnieje. Są to tylko pojedyncze obrazki rzucone na chybił trafił. Aktorzy nie wchodzą ze sobą w żadne relacje, można odnieść wrażenie, że "prywatnie" spacerują sobie po scenie lub "prywatnie" siedzą na stołku - nie wykonując żadnej czynności, patrzą na publiczność, jak w przypadku Klary Bielawki. Wydłużone sekwencje ciszy, gdzie nie pada żadne słowo, nie ma żadnego ruchu i nie pojawia się żaden dźwięk, można odebrać jako test na wytrzymałość publiczności. Trudno się zatem dziwić, że część widzów zasypia. Osobiście bardzo lubię ciszę. Wszędzie, zwłaszcza w domu. Na scenie również. Tylko że tutaj ma służyć jako artystyczny środek wyrazu. W "Glissando" nie służy niczemu.

Żeby oddać sprawiedliwość, nie wszystkie chwile są stracone

- wprawdzie z rzadka i w okrojonej formie, przebija się muzyka Chopina. Niewiele tego, ale jest. Co prawda nie pozostaje w żadnym związku artystycznym z tym, co obserwujemy na scenie, ale mogło być jeszcze gorzej. Spektakl ma międzynarodową obsadę - prócz aktorów Teatru Dramatycznego występują artyści ze Szwajcarii, z Hiszpanii, Włoch, Francji.

To smutne, że teatry, poza kilkoma dość dobrymi (ale - powtarzam - nie wybitnymi) przedstawieniami, zapisują się w Roku Chopina niechlubnie. W tym, co dotąd zaprezentowano na naszych scenach na temat Chopina, nie brakuje również akcentów ironicznych - ośmieszających kompozytora czy umniejszających jego patriotyzm. Liczne są także sugestie przypisujące mu ubliżające, wyssane z palca elementy biografii itd.

Z czego wynika ta artystyczna niemoc? Z braku dostatecznej wiedzy i wrażliwości, motywacji ideologicznej czy celowego nastawienia na skandalizowanie? Skoro brakuje talentu na zrealizowanie przedstawienia prawdziwie artystycznego, głębokiego, wartościowego, to idzie się na skróty, stosując sprawdzoną metodę: zająć uwagę widza czymś, co oburzy, zdziwi albo dotknie.

Moda o podkładzie ideologicznym na tzw. odbrązawianie zasłużonych dla Ojczyzny Polaków nie ustaje, ale się rozwija. Także dlatego, że jest na to przyzwolenie społeczne, jak w przypadku finansowania z państwowej kasy szkodliwych przedsięwzięć niszczących polską tożsamość kulturalną.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
6 listopada 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...