Romek i Julcia w krainie kiboli
"Romeo i Julia" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Miejski w GdyniPanoszy się w głowie twórcy teatru zgoła zwodnicze pytanie: czy mam pomysł na spektakl? Taki „pomysł" powinien być zaskakujący, atrakcyjny, prowokacyjny; niekoniecznie własny, bo można go „ukraść" z cudzego przedstawienia lub filmu, można „kopiować i wklejać" trendowe pomysły z teledysków... Można zastosować taki sposób na uruchomienie kreatywności, jak „burza mózgów" i wraz z zespołem zapisać całą ścianę w sali prób rozlicznymi pojęciami, które mają skojarzyć się w pomysł na realizację.
Znam takich reżyserów. Ale coś wymyślić trzeba ! Nieżyjący już znakomity krytyk teatralny i filmowy, Konstanty Puzyna, napisał świetny artykuł „Reżyser ma pomysły", w którym przedstawił bogatą listę sposobów, trików i chwytów, maskujących intelektualną i profesjonalną niemoc „awangardowych" reżyserów. Zachęcam do lektury.
Nie mam pojęcia, gdzie i w jaki sposób znalazł swój pomysł reżyser Krzysztof Babicki na realizację „Romea i Julii" Williama Szekspira. Co do jednego jestem przekonany: walczył wewnętrznie, żeby to był pomysł oryginalny, dotykający współczesności i atakujący widza nowoczesną formą sceniczną. Dalibóg, nie wiem, po co zabrał się akurat za „Romeo i Julię".
Może dlatego, że jest w spisie lektur szkolnych i zapewni teatrowi frekwencję ? Może chciał dać szansę młodym aktorom ? Nie znalazłem poważnej odpowiedzi w spektaklu. Znalazłem – niepoważną: reżyser jest piłkarskim kibicem. Wcześniej kibicował na scenie na Śląsku... Z równym skutkiem artystycznym. Ale do rzeczy.
William Szekspir udramatyzował kilkaset lat temu tragiczną opowieść o wielkiej młodzieńczej miłości zniszczonej przez nienawistne otoczenie rodzinne i społeczne. Wrogość dwóch weneckich rodów doprowadziła do śmierci dwoje młodych ludzi. Romeo i Julia stali się archetypem miłości wręcz idealnej i niezniszczalnej aż po grób. I tacy pozostali do dzisiaj w światowej kulturze. Szekspir „wyśpiewał" bardzo romantycznie, wzorem prowansalskich trubadurów, ten poemat na cześć Miłości. I żeby poddać ten wzorzec najwyższej próbie, zderzył go w sposób ekstremalny z Nienawiścią. Miłość i Nienawiść walczą tutaj ze sobą na śmierć i życie. Teatr może tę opowieść wznieść na najwyższy diapazon, albo sprowadzić do poziomu miernego rodzinnego serialu.
Pusta, czarna scena. W głębi – wysoki płot ze srebrnej blachy. Podłoga sceny pokryta sztuczną trawą. Scenograf Marek Braun spospolitował przestrzeń, nie dając aktorom żadnej szansy na jej „ogranie". Rzecz się dzieje wszędzie, czyli nigdzie. U Szekspira – zanim pojawi się miłość, zjawia się obraz nienawiści w postaci gromady niegrzecznych chłopców, skorych do zaczepek i bójki.
U reżysera Babickiego – ryk stadionu piłkarskiego rozsadza głośniki i na scenę wpadają dwie grupy kiboli w zielonych i żółtych szalikach... Mają pokazać „nienawiść" kibiców Lechii Gdańsk i Arki Gdynia. Jesteśmy w Gdyni ! - mruga do nas odkrywczo reżyser – wplatając duperelny konflikt w klasyczną i uniwersalną tragedię. Ci „szalikowcy" będą plątać się po scenie nie tylko z powodu bezradności reżysera, ale przede wszystkim dlatego, że są to zmieszani z aktorami uczniowie z gdyńskich liceów. Są to fani Romea i jego wroga, Tybalda. Konsekwencją tego pomysłu jest scena zabawy kiboli na balu u Kapuletich... Ach, cóż to był za bal ! Bezładne dyskotekowe wygibasy przy wniesionych przez maszynistów białych plastikowych meblach.. Tutaj właśnie zamaskowany klubowym szalikiem Romeo został porażony wielką miłością do Julii... Ten powalający pomysł reżysera z kibolskim elementem w spektaklu nie obronił się. Był jak kwiatek do kożucha.
Zabrakło pomysłu na puentę. W tragicznym finale w obecności kochanków-samobójców i ich rzekomo pogodzonych rodziców kibolska gromada ustawia się w tyralierę w głębi sceny, wznosząc kolorowe szaliki na tle ryczącego stadionu. Myślę, że ten spektakl nie wpłynie na kulturalne zachowanie się publiki na gdyńskim stadionie. Komentarze w internecie wskazują na niezadowolenie miejscowych kiboli. Ich obraz na scenie nie był ani wiarygodny, ani atrakcyjny.
Jeszcze o aktorach i pomysłach na role. Aktorzy, jakże by inaczej, są ubrani we współczesne ciuchy i stosują środki aktorskie absolutnie nowoczesne; mówią tak, że ich nie słychać, raz po raz uprawiają zapasy w czasie dialogu, co podkreśla wagę cielesnego działania we współczesnym teatrze,a w trakcie monologów są podduszani przez partnerów, co podnosi dramatyzm wypowiedzi i zwalnia od wymogu wyrazistości mowy... Aktor- Ojciec Julii wymyślił siebie jako rodzinnego despotę i obleśnego satyra, który wraca nocą od kochanki, bo nie wystarcza mu obrabianie niani własnej córki. Jest łysy i nosi złoty łańcuch na szyi, niczym gangster z Pruszkowa. Co niewątpliwie zbliża Szekspira do polskiej rzeczywistości. Aktorka- Niania, która wykarmiła Julię własną piersią, pokazuje tę pierś w staniku przez przeźroczystą bluzeczkę. Żyje z chlebodawcą i zachowuje się jak dziwka, bez przerwy pociągając z piersiówki. Dwójka głównych bohaterów jest współcześnie nijaka. Nie przekonali mnie, że żyć bez siebie nie mogą. Nie ma w nich wiarygodnych i silnych emocji. Sceny zbliżeń fizycznych są nieporadne i „gimnastyczne". Aż dziwne, że młodzi aktorzy nie potrafią pokazać, jak bardzo ciągną ich do siebie hormony.
Została miłość „wygadana". Nie wszystko można zwalić na skromne środki aktorskie. I w ogóle całe to aktorstwo jest niezmiernie skromne. Wystarczy. Spuśćmy na ten spektakl kurtynę miłosierdzia. Obserwując od lat działalność Teatru Miejskiego im. W. Gombrowicza w Gdyni, zauważyłem wyraźny spadek jego poziomu artystycznego. Zespół aktorski jest coraz słabszy, reżyserzy gubią się w pomysłach. Widzowie niewiele rozumieją, bo nie muszą. Odsiedzą swoje, urządzą owację. Taka kultura. Tymczasem Romek i Julcia znów spotkają się na stadionie..
Bo ta opowieść jest wieczna jak miłość.