Rosemary: między rozpaczą a (nie)szczęściem
"Rosemary" - reż. Wojciech Faruga - Teatr Śląski w KatowicachMiłośnicy filmu Romana Polańskiego powinni zapomnieć o tym dziele zajmując miejsca na widowni Sceny Kameralnej Teatru Śląskiego, pamiętając raczej, że po 50 latach film ten jest dla dramaturga i reżysera inspiracją i można w nim odnaleźć oraz wykorzystać twórczo wątki odnoszące się do teraźniejszości.
Spektakl Wojciecha Farugi jest dziełem osobnym, oczywiście w pewnym zakresie sięga do tematów filmu Polańskiego a pośrednio powieści Levina z roku 1967. Autorka tekstu Magda Fertacz w centrum życiowych doświadczeń swoich bohaterów umieszcza figurę zła, ale nie tego abstrakcyjnego lecz mocno osadzonego w empirii codzienności.
Filmowa Rosemary, zniewolona i opętana przez fanatyków, którzy decydują o jej życiu i fizyczności, w ujęciu Farugi wpisana została w konflikty, napięcia mieszczańskiej społeczności, dominację męża, oferującego - oprócz wygórowanych oczekiwań społecznych - fizyczny ból, poniżenie oraz manipulację wzmocnioną obecnością sąsiadów sekundujących mu procederze poniżania swojej żony. Odtwórczyni głównej roli, przejmująca Aleksandra Przybył, zanurzona w matni tej destrukcyjnej psychicznie konstelacji rodzinno-towarzyskiej, stacza się w coraz większą rozpacz i bezwyjściowość a w końcu ociera o obłęd, chociaż ten ostatni, jak szybko się okaże, jest tylko sposobem ukrycia kobiecego nieszczęścia. Próba wyjścia z tego zaklętego kręgu udaje się rzadko głównej bohaterce. Może tylko w krótkich momentach buntu - w sztuce Farugi - wyśpiewanego przez zaciśnięte zęby piosenką o kobiecie posłusznej mężczyźnie. Ten moment spektaklu boli chyba najbardziej, bo ukazuje wyraźnie przerażający fałsz, obłudę i zło wyłażące na wierzch z męża Rosemary, a także pary skrzywionych psychicznie sąsiadów Romana i Minnie - wszystkich skłóconych z życiem i niespełnionych w żadnym jego wymiarze. To oni, nie żaden symboliczny demon są źródłem i siłą napędową zła, bardzo ludzkiego, nie abstrakcyjnego, a przez to łatwego do usprawiedliwienia.
Spektakl Teatru Śląskiego ma także mocne akcenty publicystyczne z czego można by uczynić zarzut, ale dramaturg oraz reżyser wychodzą z tego zabiegu obronną ręką. Aktualizacja dotyczy w tym wypadku samego Polańskiego i jego problemów za Oceanem. W sztuce Fertacz pojawia się Samantha, młoda naiwna dziewczyna, która marząc o karierze aktorskiej pozwala mu się wykorzystać. Do Polańskiego dołączono także Woody Allena, Kevina Spacey oraz samego Donalda Trumpa. Wszystko po to, by za sprawą cech szczególnych tych postaci pokazać różne odmiany zła we współczesnym świecie: kompromitację, szowinizm, populizm, czy zwykłą ignorancję. Galerię przywołanych postaci uzupełnia także dwóch papieży a to z kolei mieści się w bardzo aktualnym obecnie temacie pedofilii w Kościele. Osobną kwestą jest fakt, czy taka glossa pomogła twórcom przedstawienia, ale to ocenić muszą sami widzowie.
Z pewnością pojemność problemowa spektaklu jest ograniczona stąd mnogość poruszanych tematów zaczyna momentami nużyć i przez to osłabia część publicystyczną utworu. Mieszczańskie otoczenie nie wytrzymuje natłoku problemów a korowód grzechów środowiska filmowego, kościelnego czy inteligenckiego wymagałby chyba uważniejszej selekcji i dyscypliny formalnej w trosce o spójność całej wypowiedzi artystycznej.
Niestety, razi także chwilami zbyt duża amplituda nastroju poszczególnych epizodów: od kameralnych nieco sentymentalnych, może nawet kiczowatych scen po radykalne, wręcz naturalistyczne, jak choćby gwałtu na głównej bohaterce, która - sądząc po reakcji publiczności wywołała niesmak.
Aktorstwo w spektaklu Farugi ma swoje wzloty i upadki. Wspomniana już Aleksandra Przybył prosiłaby się o bardziej wyrazistego i przekonującego partnera. Piotr Bułka, znakomity w spektaklu Kleczewskiej Pod presję, tu wypadł dziwnie chłodno, nie potrafiąc zbudować nastroju tam, gdzie było to potrzebne a w innym miejscu wykrzyczeć swoich racji. Mroczna strona zła w jego wydaniu bardziej ocierała się o stereotyp niż autentyczną i przekonującą propozycję. Para sąsiadów Rosemary, grana przez Bogumiłę Murzyńską i Antoniego Gryzika poruszała się na osi karykatury i papierowego demonizmu.
Spektakl z pewnością ma swoje uzasadnienie i jest ciekawą propozycją, ale nie w odniesieniu do filmu Polańskiego, lecz nas samych. Oglądając go na pewno nie jeden raz postawimy sobie pytanie, gdzie mieści się nasze doświadczenie zła i dlaczego wciąż na nowo musimy mierzyć się z jego różnością, nieładem i przewrotnością.